Obudziłam
się o 7:00. Po raz pierwszy od kilku dni byłam naprawdę wypoczęta. Początkowo
po otworzeniu oczu byłam lekko skrępowana; po raz pierwszy obudziłam się przy
jakimś chłopaku. Ale tylko początkowo; gdy spojrzałam na zegarek jedyne o czym
myślałam to, to by się nie spóźnić.
Chwyciłam
Jacka za ramię i delikatnie nim potrząsnęłam; przewrócił się tylko na drugi
bok. Ponowiłam czynność tym razem bardziej stanowczo; udało się. Przynajmniej
tak mi się wydawało, kiedy Jack mnie ujrzał, chwycił mnie za ramiona i zgrabnie
obrócił, tak, że znajdowałam się pod nim. Pocałował mnie delikatnie i
uśmiechnął się uroczo.
-Jak się spało, kotku?- zapytał.
Uśmiechnęłam się równie uroczo.
-Wspaniale. Ale jeśli nie chcemy
się spóźnić, będzie lepiej jeśli już wstaniemy.- odpowiedziałam i zrzuciłam go
z siebie. Wstałam z łóżka, a Jack tylko przykrył się kołdrą aż po brodę.
-Jak nie, to nie…- mruknął i
ułożył się do snu. Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem.
Podeszłam
do łóżka i usiadłam na jego skraju. Nachyliłam się do Jacka i pocałowałam go.
Odwzajemnił pocałunek o wiele mocniej i namiętniej. Już po chwili znów znalazłam się pod nim.
Przerwało nam pukanie do drzwi.
Zerwaliśmy
się jak oparzeni. Jack uciekł do łazienki, a ja udawałam, że wybieram ciuchy z
szafy.
-Proszę!- powiedziałam i
spojrzałam w kierunku drzwi; to była Shelley.
-Muszę z tobą pogadać.-
powiedziała i usiadła na łóżku, dokładnie tam gdzie wcześniej ja.
Spojrzałam
na nią; wyglądała kwitnąco. Włosy falami spadające na ramiona, żółta
bluzka-bufka, rurki i żółte trampki. Miała delikatny makijaż podkreślający rysy
twarzy.
-Chodzi o Jerrego.- uzupełniła.-
Umówiliśmy się na randkę, tylko co dalej? On naprawdę mi się podoba, ale co
jeśli ja jemu…- przeszkodziło jej kolejne pukanie do drzwi. Czy mój pokój to
jakiś ośrodek spotkań towarzyskich?!
Okazało
się, że to był Rudy. Na szczęście nie wszedł do środka; nie miałam zbytniej
ochoty, aby oglądał mnie w piżamie.
-Za dziesięć minut zbiórka!-
krzyknął i odszedł.
-Ok., to ja spadam.- powiedziała
Shelley i wyszła. Och, jak ja teraz bardzo żałuję, że Jack słyszał naszą
rozmowę; chyba urwie Jerremu łeb, jeśli ten skrzywdzi Shelley.
Wzięłam
niebieskie trampki, białą bluzkę i białe spodnie. Zamierzałam na to ubrać do
wyjścia niebieską bessbolówkę. Poszłam do łazienki. Jack siedział na ramie
wanny; wyraźnie zdenerwowany. Kiedy tylko mnie zobaczył wybiegł.
Z PUNKTU WIDZENIA JACKA
Wybiegłem
z pokoju Kim. Ruszyłem ku swojemu. Wpadłem i jak najszybciej się przebrałem i
ogarnąłem. Czerwona koszula w kratę, czarne rurki i skayty. Poprawiłem fryz i
ruszyłem na poszukiwania Jerrego. Jestem na niego tak wściekły, że chyba lepiej
dla niego jeśli go nie znajdę…
… I jak na zawołanie zza rogu
wyłania się Jerry, no proszę! Ma niezłe wyczucie czasu…
-Chyba musimy pogadać…-
powiedziałem i stanąłem przed nim. Spojrzał na mnie przestraszony; chyba już
wiedział o co mi chodzi.
-Stary, ty… tylko spoko… ko…
jnie…- zaczął się jąkać jak zawsze, kiedy się czegoś boi. A właściwie kogoś.
Podszedłem
bliżej zmuszając go do cofnięcia się. Robiłem to tak długo aż nie oparł się
plecami o ścianę, bez drogi ucieczki.
-Ostrzegam jeśli nie zostawisz
Shelley w spokoju to rodzona matka cię nie rozpozna…- powiedziałem i złapałem
go za koszulkę.- Rozumiesz?
Wiem,
jeszcze nigdy nie zachowywałem się tak wrogo. Szczególnie w stosunku do mojego
przyjaciela, ale nie pozwolę, by kolejny dupek złamał jej serce. No, a cóż… nie
ukrywając Jerry jest Casanovą; o ile ja się zmieniłem (a przynajmniej uśpiłem w
sobie chęć zdradzania), o tyle Jerry nie jest w stanie się zmienić.
-Jack, nie zamierzam jej zranić.
Shelley jest zbyt wielką laską, bym ją skrzywdził.- powiedział Jerry.
Przygotowałem rękę do ciosu. Jak on śmie nazywać moją kuzynkę, i to w mojej
obecności, laską? Już chciałem go spoliczkować, gdy nagle usłyszałem kroki.
Obróciłem się; to były Kim i Shelley.
-Masz szczęście.- powiedziałem
puszczając go. Nie chciałem, by dziewczyny widziały naszą kłótnię. Dokończę ją
z Jerrym kiedy indziej. Ruszyłem w stronę dziewczyn, podszedłem do Kim i mocno
ją przytuliłem. Wtuliłem twarz w jej włosy, wciągając ich zapach; pomarańczy.
Moje ręce zaczęły schodzić z jej talii niżej i niżej. Nie opierała się.
Odchyliłem głowę; Shelley już gdzieś poszła- może to i lepiej. Moje ręce
wróciły wyżej i oplotły się wokół talii Kim. Przyciągnąłem ją do siebie tak
blisko, że dzieliły nas już tylko dwie warstwy ubrań. Złożyłem na jej ustach najnamiętniejszy pocałunek z naszych
wszystkich. Dopiero po kilkunastu sekundach odkleiliśmy się od siebie. Objąłem
ją i skierowaliśmy się w stronę głównego wyjścia. Już chyba czas żeby ruszać na
plan.
I
rzeczywiście. Kiedy zeszliśmy na dół wszyscy czekali już w limuzynie.
Wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy. Obejrzałem się po twarzach reszty.
Starałem się zignorować Jerrego siedzącego koło Shelley i gapiącego się w jej
biust, ale i tak się denerwowałem. Kim chyba to zauważyła, bo złapała mnie za
rękę i spojrzała prosto w oczy. Dałem jej niemy znak znaczący „Pogadamy potem.”
I zająłem się rozmową z Rudym, który miał nam do przekazania kilka ważnych
spraw.
Podobnie
jak wczoraj dojechaliśmy w dziesięć minut. Wszyscy ruszyli do budynku z tym, że
ja i Kim odłączyliśmy się od grupy chcąc mieć jak najwięcej czasu tylko dla
siebie.
-Co masz pierwsze?- zapytałem.
Wyjęła z kieszeni plan i na niego spojrzała.
-Śniadanie.- odpowiedziała i
uśmiechnęła się uroczo. Ja także.
-Trening karate.- dodała po
chwili.- A ty?
Posmutniałem.
Najwidoczniej nie spędzimy ze sobą tyle czasu ile myślałem. Przynajmniej nie na
początku. Ruszyliśmy w stronę stołówki. Śniadanie jedliśmy tylko dziesięć
minut, by zdobyć dodatkowe pięćdziesiąt na pobyt na osobności. Niestety
wszędzie ktoś był. Tylko ostatnie pięć minut spędziliśmy sam na sam. O 9:00 odprowadziłem
Kim do holu głównego. Nie zważałem na kilkanaście osób siedzących tu na
kanapach, bo czego miałbym się wstydzić?
-Miłego dnia.- mruknąłem i
przyciągnąłem Kim do siebie. Mocno ją
pocałowałem i po chwili puściłem.
-Teraz już na pewno taki będzie.-
powiedziała, odwróciła się i ruszyła jednym z korytarzy.
Z PUNKTU WIDZENIA KIM
Ruszyłam
jednym z korytarzy. Na ustach wciąż czuję smak ust Jacka. Myślałam, że będzie
przygnębiony sprawą z Jerrym, ale on zdaje się o niej zapomnieć; to może nawet
lepiej.
Weszłam do sali, w której
powinny odbywać się zajęcia. Było tam z dziesięć osób i trzech trenerów.
Wzięłam od jednego z nich swój strój i poszłam się przebrać. Kiedy już miałam
na sobie strój do karate weszłam do sali; każdy zajął jedną z ustawionych mat.
Na jednej z nich ujrzałam Brodiego. Podeszłam do maty koło niego.
-Ok. Słuchajcie!- rozległ się
głos jednego z instruktorów. Wszyscy na niego spojrzeliśmy.- Dobierzcie się w
pary i wykonajcie kilka sparingów. Na razie tyle.
Spojrzałam
na Brodiego i uśmiechnęłam się. Stanęliśmy sobie naprzeciw i ukłoniliśmy się.
Niestety górna część mojego kompletu jest odrobinę za duża, to też obawiam się,
że Brody ujrzał mój biustonosz. Raczej na pewno, bo gapi się jak facet, który
ujrzał właśnie więcej dziewczyny niż powinien; trochę jak psiaczek, który
właśnie dostał kość.
Postanowiłam
to wykorzystać i zaatakowałam. Na moje nieszczęście nie był aż tak
niezorientowany jak myślałam. Szybko wykonał zwód i zaatakował. Nie miałam się
jak obronić, bo dopiero skończyłam wyprowadzać cios. Złapał mnie za rękę i
obrócił w powietrzu. Przegrałam.
Odbyliśmy
jeszcze kilka sparingów. Potem musieliśmy odpocząć. Usiadłam koło Brodiego i
spojrzałam na niego. Zdawał się być nieobecny.
-O czym myślisz?- spytałam.
Spojrzał na mnie jakby zastanawiając się, czy warto odpowiedzieć.
-O tobie.- powiedział. Po chwili
dodał.- I o Jacku. Nie rozumiem jak mógł wziąć cię na kolejny cel.
Spojrzałam na
niego pytająco. Przecież Jack naprawdę mnie kocha. Nie udaje uczucia do mnie,
bo nie musi…
-On wie… ty zresztą też… Że mi
się podobasz. On nie chodzi z tobą, dlatego, że cię kocha, tylko dlatego, że
chce się na mnie zemścić za Kelly…- kontynuuje Brody. Owszem, wiem, że mu się
podobam, ale o jaką Kelly mu chodzi?
-Kelly?- pytam. Liczę na to, że w
końcu ktoś mi wytłumaczy o co z tą dziewczyną chodzi.
-To była pierwsza dziewczyna
Jacka. Wtedy był naprawdę zakochany. Niestety Kelly nie odwzajemniała jego
uczuć; dla niej był po prostu przystojniakiem. Zresztą jak reszta jej
chłopaków. Wtedy tego jeszcze nie wiedziałem, ale wiedziałem jedno; nie mogę
pozwolić, żeby Kelly chodziła z Jackiem a nie ze mną. Odbiłem ją Jackowi, a ona
złamała mu serce. Od tego czasu to on jest łamaczem serc.- opowiedział Brody.-
Kim, ostrzegam cię. On nie potrafi kochać. Jest bezlitosny. Nie myśl, że się
zmienił tylko dlatego, że chodzicie już od miesiąca. Czasem może to potrwać
nawet rok, ale on i tak zawsze odchodzi…
I ta dam! Wybaczcie, że wcześniej nie
pisałam, ale wysiadł mi Internet i jedno jedyne co mogłam robić to mieć
nadzieję, że nadal wchodzicie na bloga. :/
Co do rozdziału to chyba nie muszę nic
dodawać…
Aha i teraz mam ta duże zaległości w czytaniu
innych blogów, że chyba się nie wyrobie.
I tutaj przy okazji info dla Kiwi; masz ten
swój rozdział! Teraz ja czekam na twój! Poddałam ci pomysł i czekam na
rezultaty…!
Pozdrawiam
STACIA ;*