Tłumacz

piątek, 23 listopada 2012

Rozdział XX


Obudziłam się o dziesiątej; w końcu wyspana. Od razu chwyciłam laptopa i dodałam na facebooku zdjęcia, które zrobiłam na wczorajszym wypadzie. Sprawdzam też e-maile; dostałam z cztery od Shelley, trzy od Miltona i dwadzieścia (!) od Rudiego; od razu je usunęłam. Przeglądam dalej i zauważam jeden, który może być całkiem interesujący; jest od Jasona.

Hej Kim!

Mam nadzieję, że miło spędziłaś wakacje i już nie przejmujesz się tym dupkiem Jackiem. Piszę do ciebie, by zaproponować ci rozwijanie aktorstwa; przecież jedna rola sławy na wieczność nie przyniesie. Reżyser od „Walecznych Smoków” mieszka tu, w Paryżu i zamierza nakręcić kolejny film zaczynając w wakacje. Nie ma to już być z serii Bobbiego Wassabiego tylko film na podstawie książki. Skonsultuj się z nim jeśli jesteś zainteresowana. Akcja ma się toczyć w Laguna Beach, czy coś takiego. Podaję ci jego e-mail: john.deyson@producent . com . Prosił, żebyś do niego napisała.

Pozdrawiam, mam nadzieję, że uda nam się jeszcze kiedyś spotkać. Do zobaczenia

Jason

Uznałam to za fajny pomysł. Aktorstwo to całkiem fajne zajęcie, można dużo zarobić, jest się sławnym… Tylko ci paparazzi… Wczoraj dali nam spokój, tylko, gdy byliśmy w lodziarni; później nie odstępowali nas na krok.

Piszę na e-mail reżysera z prośbą o przedstawienie mojej roli, fabuły, miejsc akcji itp. Odpowiedź dostaję prawie natychmiast.

Kim,

Na początek muszę zaznaczyć, że jeśli podejmiesz się tego zadania to będziesz  musiała przetrwać do końca; seria, którą będę ekranizować ma sześć tomów. Kręcenie tego, jeśli wszystko dobrze pójdzie, zajmie około trzech lat.

Jeśli jeszcze nie zamierzasz się wycofać to dobrze. Ekranizować będziemy serię „Nieśmiertelni” Alyson Noel; naprawdę wspaniała seria, polecam do przeczytania. Opowiada o dziewczynie, która traci rodziców i siostrę (oraz psa, Maślankę) w wypadku, a sama jakimś cudem przeżywa.  Nazywa się Ever Bloom.  Jednak po wypadku nie jest już taka jak wcześniej; z jednym dotykiem widzi co zdarzyło się w życiu danego człowieka i co jeszcze się zdarzy; widzi duchy, w tym ducha swojej siostry, Riley; oraz aury ludzi. Ogólniejsze informacje: przeprowadza się z Eugene do Laguna Beach, gdzie zamieszkuje z ciocią, Sabine; w poprzedniej szkole należała do popularnych, w nowej jest „popychadłem”. Pewnego dnia w szkole pojawia się super przystojny Damen Augusto, który zwraca uwagę tylko na, niepozorną, choć ładną, Ever. Później okazuje się, że jest nieśmiertelny, a Ever przeżyła wypadek, tylko dlatego, że  Damen także przemienił ją w nieśmiertelną, gdy jej życie wisiało na włosku.

Nie będę opowiadał wszystkiego; pocztą prześlę ci te książki, to przeczytasz. Daję ci miesiąc; to wystarczająco dużo czasu na podjęcie decyzji.

Pozdrawiam

John Deyson

Siedzę jeszcze trochę na różnych stronkach; piszę sobie ze znajomymi z Miami. Dowiaduję się co napisali o mnie i o Seanie, po tym, jak wczoraj zauważyli nas razem w wesołym miasteczku. Ich zdaniem jesteśmy już parą; zgadzam się w stu procentach.

Nagle przypominam sobie, że miałam wpaść dziś do Seana. Zrywam się z łóżka, ogarniam i ubieram. Schodzę do kuchni i robię sobie sałatkę owocową. Dzwonię do Seana i dowiaduję się gdzie mieszka. Mówię mamie, że wychodzę i po około dwudziestu minutach stoję przed drzwiami do jego domu. Pukam lekko i już po chwili widzę uśmiechniętego Seana; obejmuje mnie i całuje w usta, a potem przedstawia swoim rodzicom; są całkiem fajni. Mama Seana nie pracuje; zajmuje się domem, a jego tato jest biznesmenem i, z tego co widzę, nieźle zarabia.

Potem idziemy do pokoju Seana. Jest całkiem fajny. Przede wszystkim duży i przestronny; urządzony w kolorach czekolady i kości słoniowej z dodatkami czerwonego; całkiem fajnie to wygląda.

-Teraz przynajmniej pobędziemy trochę sami.- mówi i siada na kanapie, poklepując miejsce koło siebie.

-Przepraszam, że tak to wczoraj wyszło. Nie wiedziałam, że zamierzają gdzieś wychodzić.- mówię. Jestem trochę zła na Georga, co ja mówię!, okropnie zła! Specjalnie zabrał gdzieś mamę, żebym ja i Sean nie poszli za daleko siedząc sobie sam na sam w pokoju, a w tym czasie to on dobrał się do mamy. Gdzie tu sprawiedliwość?

Sean włącza jakiś filmy, przynosi słodycze, popcorn i coś do picia. Jest całkiem fajnie; oglądamy obejmując się. Pomimo to zastanawiam się, czy Sean nie będzie chciał czegoś więcej. I pytanie, czy ja tego chcę? Jeszcze nie cały rok temu, gdy  zaproponował mi to Jack, odmówiłam. Ale jakby nie patrzeć miałam wtedy dopiero co skończone szesnaście lat. Z drugiej strony z Seanem znamy się od półtorej tygodnia, a tak bliżej od dwóch dni. Tylko, że ja go kocham i nie jest on takim casanovą, jak Jack. Czy gdybym nadal mieszkała w Miami i moim chłopakiem byłby kapitan drużyny, to pozwoliłabym mu i sobie na odrobinę przyjemności? Chyba tak. To przeprowadzka, rozwód rodziców, kręcenie filmu i zerwanie z Jackiem sprawiły, że zachowuję się jak cnotka z XVIII wieku. Kurde, mam siedemnaście lat; teraz żyje się najlepiej! Już nigdy nie będę miała siedemnastu, czy osiemnastu lat; trzeba to wykorzystać i, nawet jeśli pełnię błąd, to mieć nauczkę na przyszłość.

Po oglądnięciu filmu schodzimy do salonu. Rodzice Seana wyszli na obiad na miasto i mają wrócić dopiero po dwudziestej. Przez około półtorej godziny gramy na kinekcie (xbox360), kiedy kończymy jest już 16:30. Jesteśmy głodni, więc przygotowujemy sobie coś do jedzenia. Potem oglądamy zdjęcia Seana z zawodów i opowiadamy sobie jakieś historie z naszego życia. Około godziny dziewiętnastej znowu siedzimy na kanapie w pokoju Seana i oglądamy film. Po chwili zaczynamy się całować coraz namiętniej. Sean kładzie się tak, że jestem pod nim.

Pomocy! Nie wiem co robić! Czy Kim powinna pozwolić Seanowi się do siebie „dobrać”, czy raczej poczekać na Jacka? No, bo ona chce żyć jak w Miami; chyba każdy potrafi sobie wyobrazić jak mniej więcej wyglądało to życie; nie wierzy też, że ona i Jack jeszcze kiedykolwiek będą razem, więc jej zdaniem nic nie ryzykuje. Błagam, pomóżcie!

I przepraszam, że rozdział taki krótki, ale sami rozumiecie….

STACIA   

czwartek, 22 listopada 2012

Rozdział XIX

Do klubu, w którym odbywa się imprezka wchodzę koło Seana. Nie trzymamy się za ręce ani nic, ale idziemy bardzo blisko siebie. Wiem, że wyglądamy jak para. Jednocześnie szukam wzrokiem Jacka; jest tyle ludzi, że trudno kogokolwiek znaleźć. Nie ma już nawet reszty naszej paczki; przy najbliższej sposobności powiem co o tym myślę dziewczynom. Przecież specjalnie zostawiły mnie sam na sam z Seanem!

-Chodźmy się czegoś napić i potańczymy, ok?- zapytał. Zgodziłam się, złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę baru. Pomimo, że imprezka dopiero się zaczyna jest już mnóstwo ludzi. Zastanawiam się też, o której wrócimy do domu. Z Seaford tu, jest godzina drogi. My dojechaliśmy tu w dwie godziny, bo po drodze puściliśmy jeszcze lampiony życzeń.

Sean zamawia nam po jakimś drinku. Jest całkiem niezły, ale wolę nie pić go za dużo. Potem wchodzimy na parkiet. Dziewczyny wokół nas wiją się i zarzucają włosami. Nie jest to mój styl tańca i nie powiem jak go nazywam… Zaczynamy z Seanem tańczyć. Nie jest to „grzeczny”, jakby powiedziała moja matka, taniec, ale też nie tak… jakby to powiedzieć… ostro zboczony.

Po około dwóch godzinach zabawy, zatańczeniu z chyba dwudziestoma chłopakami i całkowitym zagubieniu przyjaciół w tłumie udaje mi się dostrzec  Seana. Podchodzę do niego i obejmuję go za szyję, a on łapie mnie w talii i tańczymy razem w takt skocznej piosenki. Po chwili ręce Seana zjeżdżają niżej niż powinny, ale nie zabraniam mu; taki urok imprez.

Po chwili dostrzegam Jacka… Tańczy z Donną (swoją eks, jakby nie było) trzymając ręce na jej pupie i liżąc się z nią. Jej ręce błądzą w jego włosach i po szyi. Bez chwili zastanowienia przywieram  wargami do warg Seana; nie ma nic przeciwko. Po chwili język Seana zagląda w każdy zakamarek mojej buzi. Pocałunek ten nie różni się od moich z Jackiem praktycznie niczym; sprawia przyjemność, zachęca do sięgania po więcej. Teraz jestem pewna, że Jack i jego dziewczyny mogą iść się rąbać; nie zamierzam być o niego zazdrosna, przejmować się nim, czy starać się, żeby to on był zazdrosny. Nie jest taki wyjątkowy; to zwykły casanova. Od teraz jest dla mnie całkiem obcym facetem; zaczynam życie od nowa.

Około pierwszej nad ranem wychodzimy z imprezki. Ruszamy całą ósemką do samochodów. Niestety okazuje się, że tylko ja, Sean i Rachel jesteśmy trzeźwi. Postanawiamy, że razem poodwozimy przyjaciół. Sean bierze Oscara, ja biorę Stellę i Dylana do samochodu Dylana, a Rachel Reya i Tinę do samochodu Oscara.

Najpierw odwozimy Stellę, potem Tinę, Reya, Oscara, Rachel i Dylana. Na koniec Sean odwozi mnie.

-Świetnie się bawiłem.- mówi, kiedy podjeżdża pod mój dom.- Chętnie to powtórzę.

-Ja też.- mówię. Całujemy się, po czym wysiadam.

Rano jestem padnięta.  Jest sobota, więc mogę poleżeć w łóżku. Około dziewiątej schodzę na śniadanie; czuję zapach naleśników z nutellą- pycha! Siadam przy stole i patrzę na mamę; wygląda jakoś tak kwitnąco. I nagle go dostrzegam- świecący klejnocik z pierścionka na lewej ręce.

-Mamo, czy ty…- nie jestem w stanie wypowiedzieć tego słowa. Ona nie mogła się… zaręczyć. Nie z Georgem! Kiedy się odwraca z uśmiechem na twarzy przybieram pokerową twarz z lekkim uśmiechem; nie chcę, by było jej przykro.

-Wczoraj wieczorem George przyszedł do nas na kolację i…- mama podnosi lewą dłoń. Pierścionek jest naprawdę ładny, ale osoba,  przez którą został kupiony jest co najmniej podejrzana. No niby spotyka się z mamą od kilku miesięcy, przypadł do gustu Maxowi, jest sympatyczny, a jednak coś mnie w nim odrzuca. A co jak co; ja mam nosa do tych spraw. Chociaż po sytuacji z Jackiem zaczynam wątpić nawet w to…

-Tak się cieszę!- mówię w miarę sympatycznym tonem.- Kiedy ślub?

-Zamierzamy się pobrać w czerwcu…- Mama nabrała powietrza jakby zamierzała coś jeszcze dodać, ale się powstrzymała. Wróciła do smażenia naleśników. Po chwili do kuchni wbiegł Max i usiadł koło mnie. A po nim do kuchni wszedł… George! Podszedł mamy i objął ją od tyłu całując w policzek, po czym usiadł na miejscu taty.

-Hej wszystkim. I jak się bawiłaś Kim?- kiedy o to spytał omal nie parsknęłam śmiechem. Nie da się opisać jak dziwnie wygląda wprawiając się w rolę „dobrego tatuśka”.

-Świetnie.- miałam ochotę dodać „A wy jak się wczoraj bawiliście?”, bo na pewno na kilku uściskach się nie skończyło, ale nie chciałam, by mama się gniewała. Szybko zjadłam śniadanie i poszłam do swojego pokoju. Chwyciłam telefon z zamiarem napisania do Rachel, gdy ujrzałam na wyświetlaczu jedną nieodebraną wiadomość; była od Seana. „Co porabiasz?”. Szybko odpisałam „Właściwie to nic. A ty?”. Nie minęła nawet minuta; „Zastanawiam się, czy pozwolisz mi przyjść do siebie?”. Mimowolnie się uśmiechnęłam „Czemu, by nie? Jasne, że możesz.”

Po około piętnastu minutach rozległo się pukanie do drzwi. Byłam już przebrana, uczesana, zgarnęłam w pokoju i zbiegałam po schodach (prawie z nich spadłam), by zdążyć do klamki przed mamą. Niestety jej kochany narzeczony wyprzedził nas obie. Stanęłyśmy koło siebie, gdy otwierał drzwi, w których ukazał się Sean. Wszedł do domu, a do niego podeszłam i złapałam go za ramię.

-To jest Sean.- powiedziałam.

-Dzień dobry. Miło mi państwa poznać.- przywitał się. Biedaczek sądzi, że George jest moim tatą…

-Dzień dobry. Nam też jest miło.- przywitała się mama i z uśmiechem uścisnęła mu dłoń. Sean natychmiast podał jej trzymane w ręce kwiaty.

-O, jak ładnie pachną.- powiedziała i poszła do kuchni wstawić je do wazonu. Ja w tym czasie pociągnęłam Seana do swojego pokoju.

-Fajni rodzice.- stwierdził.

-To nie moi rodzice.- sprostowałam.- To moja mama i jej chłopak, jasne?

Uśmiechnęłam się, kiedy podszedł do mnie bliżej i mnie objął. Pocałował mnie dość namiętnie.

-Liczyłem na to, że skończymy, to co zaczęliśmy wczoraj.- powiedział schodząc wargami do mojej szyi. Przebiegł przeze mnie przyjemny dreszczyk.

-Właściwie to ja też.- wyszeptałam. Po chwili rozległo się pukanie do drzwi i BEZ POZWOLENIA wparował tu Georg. Odskoczyliśmy z Seanem od siebie; teraz tylko trzymał mnie w talii. Spojrzałam na narzeczonego matki wprost zabójczym wzrokiem. Gdybym umiała rzucać laserami- już by nie  żył.

-Coś się stało?- spytał spokojnym tonem.

-Nie. Chciałem wam tylko powiedzieć, że wychodzimy z mamą i, że byłoby fajnie gdybyś zajęła się Maxem.- powiedział i zaczął się wycofywać do przedpokoju. Gdy już prawie zamknął drzwi powiedziałam jeszcze:

-Dobra rada na przyszłość; wchodź, gdy otrzymasz pozwolenie.

Potem objęłam Seana za szyję i spojrzałam mu w oczy.

-Chwile na osobności chyba już skończyliśmy. Muszę zająć się bratem.- warknęłam. Po raz pierwszy w życiu wolałabym nie mieć brata. Co było dziwne, bo dotychczas nie sądziłam, że Sean działa na mnie aż do tego stopnia. Owszem, pociągał mnie, ale myślałam, że to tylko przez to, że jest przystojny. Sama nawet nie wiem, czy jestem w nim zakochana.

-To nam w niczym nie przeszkadza.- powiedział Sean.- Zabierzemy małego na lody, czy coś takiego, a i tak zajmiemy się sobą. Co ty na to?

-Zgoda, tylko skoczę do mamy po kasę.

-Ja stawiam.- mi tam pasuje. Jestem tylko ciekawa, czy Max go polubi, bo jeśli nie, to może nam ten wypad trochę się nie udać.

Po około godzince siedzimy w trójkę przy stoliku jednej z lodziarni. Max zamówił cztery gałki z trzema dodatkami i dodatkowo gofra; ma apetyt. Ja w tym czasie gadam sobie z Seanem. Potem idziemy do wesołego miasteczka i na spacer do parku. Gdy postanawiamy wrócić jest już około dziewiętnastej. Podaję Maxowi klucze i każę mu wejść do domu. Ja i Sean zostajemy przed furtką, by się pożegnać.

-Jutro zapraszam do mnie.- mówi Sean obejmując mnie.

-Chętnie.- odpowiadam i już po chwili całujemy się coraz namiętniej. Kiedy odrywam swoje usta od jego daję mu jeszcze buziaka w policzek i wchodzę do domu. Mama i George schodzą właśnie po schodach; Max jest chyba w kuchni (on jest ciągle głodny, czy mi się wydaje). Patrzę na mamę, a potem na jej narzeczonego. Mama ma lekko zmierzwione włosy, a George niedopiętą koszulę.

-Ja byłam grzeczna.- mówię mijając ich i kierując się do swojego pokoju.

Kim i Jack poszli na randkę!

Odcinek 22 w 2 sezonie Z kopyta; fani Kicka w końcu doczekali się- Kim i Jack poszli na randkę. Tu macie linka . Niby pocałować mają się dopiero w trzecim sezonie, ale dobrze, że chociaż tyle...
Jack zaprasza Kim w ostatnich minutach.
:D :D :D :D :D
Zjątko niewyraźne, ale.... Tutaj Kim zgodziła się pójść z Jackiem na randkę.

środa, 21 listopada 2012

Rozdział XVIII


Obudziłam się po siódmej. Jeśli się pospieszę to może uda mi się dojechać do szkoły na czas. Ubrałam się w to i zeszłam do kuchni. Pożegnałam się z mamą i Maxem, chwyciłam kartę płatniczą i wyszłam z domu. Najwyżej po lekcjach wyskoczę i kupię sobie coś do jedzenia.

Pomimo moich starań w szkole byłam pięć minut po ósmej. Szybko ruszyłam w stronę swojej szafki. Po drodze spotkałam Jacka i Jerrego, którzy, podobnie jak ja, spóźnili się na lekcje. Otworzyłam szafkę, a po chwili Jack otworzył swoją z prawej, a Jerry, z lewej. Niestety drzwiczki Jacka otwierają się w prawo; inaczej niż reszta szafek. Nie wiadomo dlaczego tak jest, przynajmniej tego drugiego zasłaniały mi drzwiczki. Chłopaki udają, że mnie nie ma, ale zupełnie mi to nie przeszkadza- ja traktuję ich tak samo.

-Kim!- usłyszałam, że ktoś mnie woła. Obróciłam się i ujrzałam Seana. Spostrzegłam też, z nieukrywaną satysfakcją, że Jack spojrzał na niego dość dziwnie. No i co Jackie? Nie tylko ty możesz spotykać się z innymi laskami; Kimi też spotyka się z innymi facetami!

-Co się stało?- spytałam. Zauważyłam też, że Jack i Jerry zrobili przy szafkach co chcieli, więc mogliby już pójść.

-Mamy treningi, wy swój, my swój. Byłem po ciebie w twojej sali lekcyjnej, ale ciebie tam nie było, więc chciałem wrócić na salę gimnastyczną. Ale skoro jesteś to chodź ze mną.- zamknęłam drzwiczki i ruszyłam za Seanem.

Z PUNKTU WIDZENIA JACKA

Zapominanie o Kim idzie mi, można powiedzieć, znakomicie, o ile jej nie widzę. Dzisiaj nie dość, że ją widziałem, musiałem stać obok niej przez kilka minut, to jeszcze patrzyłem, jak Sean, najprzystojniejszy (zaraz po mnie) chłopak w szkole ją podrywa. No może nie słownie, ale tak się patrzy, uśmiecha… Nie do zniesienia! A poza tym, gdyby Grace była choć w połowie tak świetna jak Kim, może zapominanie o niej szło, by mi o wiele łatwiej.

Od kilkunastu dni zastanawiam się, czy ja przypadkiem nie kocham Kim… Ale to niemożliwe, bo miłość nie istnieje; pokazał mi to mój ojciec, Kelly, a nawet Kim, kiedy bez żadnego sprzeciwu odeszła. A jednak jak inaczej opisać to uczucie zazdrości kiedy widzę ją koło jakiegoś chłopaka? Jak opisać to uczucie satysfakcji, kiedy całuję inną na jej oczach i zdaję sobie sprawę, że Kim patrzy (udając, że nie patrzy) z zazdrością? Na pewno nie miłość…

Kiedy zamyka szafkę i odchodzi z Seanem, ja trzaskam swoimi drzwiczkami. Jerry także zamyka swoją i patrzy na mnie.

-Ej, stary? Co ci?- pyta.

-Nic. Chodź już.- odpowiadam i ruszam w stronę sali chemicznej.

Z PUNKTU WIDZENIA KIM

Na trening poświęciliśmy dwie lekcje. Okazuje się, że nie muszę przynosić usprawiedliwienia; po prostu mam nadrobić materiał. Gdybym wcześniej wiedziała, że tak super jest być cheerleederką, to już dawno temu, bym się tu zapisała. Po treningu zostają mi jeszcze tylko cztery lekcje; chemia, literatura ogólnoświatowa, geografia i historia. Nawet nie tak źle.

Lekcje zlatują mi super szybko i już około 14:00 jedziemy z dziewczynami z drużyny do mnie do domu; o 19:00 mają podjechać chłopaki i ruszamy na imprezkę. Po około dwudziestu minutach jesteśmy na miejscu. Dziewczyny siadają w salonie, ja przygotowuję chipsy i colę. Stawiam je na stoliku do kawy i powracają mi wspomnienia; około rok temu przyniosłam to samo chłopakom, gdy mieliśmy iść na mój pierwszy trening w dojo Bobbiego Wassabiego. Trochę żałuję, że już się nie przyjaźnimy, ale co poradzić… Nie byli szczerzy wobec mnie. Wiedzieli co Jack zamierza zrobić i mimo wszystko go nie powstrzymali; przecież mógł zrobić to w jakiś delikatniejszy sposób.

Przestaję wszystko roztrząsać, gdy czuję łzy napływające do oczu. Siadam na kanapie pomiędzy Rachel a Stellą i włączam telewizję. Właśnie leci krótkie „Ze świata gwiazd”, po którym mają puścić jakiś fajny film. Oglądamy wiadomości; zdjęcia córeczki Beyonce, wywiad z Johnnym Deepem, a po chwili… Puszczają jakiś wywiad z Jackiem, o którym nie miałam pojęcia.

-Co możesz nam powiedzieć na temat waszego zerwania? Jednego dnia patrzymy na was; szczęśliwe gwiazdy wielkiego ekranu, a na następny dzień Kim zjawia się na premierze u boku Brodiego…- pyta dziennikarka. W tle widać ogródek Andersonów; wiem już, że wywiad został przeprowadzony w ostatni tydzień wakacji.

-Ostatnio często przeglądałem różne strony plotkarskie. Kim nie rzuciła mnie dla Brodiego. Widziałem już sprostowania, ale to nie oznacza, że rozeszliśmy się łagodnie i, że to była nasza wspólna decyzja. Zerwałem z nią, bo to było złudzenie. Nigdy nie byliśmy razem tak naprawdę. To…

Po tych słowach łzy ciekną mi po policzkach. Rachel wyrywa mi z ręki pilota i wyłącza telewizor. Dziewczyny podchodzą bliżej: Rachel i Stella nie muszą; siedzą koło mnie; ale Tina i Olivia siadają bliżej, na stoliku do kawy. Oczywiście nie jest to cała drużyna, ale na pierwszym treningu dziewczyny wzięły mnie do swojej grupki. Z Rachel i Stellą chodzę do klasy, a Tina i Olivia chodzą do 2d.

-Opowiedz nam, co ci zrobił? Jak w końcu było naprawdę?- mówi Stella. Opowiadam im o wszystkim; jak się poznaliśmy, zaczęliśmy spotykać, wszystko aż do momentu naszego zerwania i potem też; całowanie z Grace, spojrzenia pełne czegoś dziwnego; wszystko.

-Świnia…- stwierdza Rachel.

-Przyjaciele też niczego sobie…- dodaje Stella.- Ale wiesz; nie przejmuj się. Tina też kiedyś z nim chodziła i jakoś żyje…

Patrzę na Tinę, a po chwili ją przytulam. Dobrze wiem co musiała czuć, aż za dobrze. Jack to zwykły drań. Od samego początku wiedział co robi; pewnie chciał zerwać ze mną już podczas kręcenia filmu i to na początku, ale znalazł inne wyjście; zerwanie po premierach to dłuższa sława.

-A tak na pocieszenie, to możemy ci powiedzieć, że chyba wpadłaś w oko Seanowi…- mówi Olivia i momentalnie wybuchamy śmiechem.

-I Jack Anderson ma być na tej imprezie, dlatego pomyślałyśmy, że warto, byś tego wieczoru trzymała się blisko Seana. Nie zaszkodzi to ani tobie ani jemu, a może, kto wie, będziemy mieli nową parę…- dokańcza Olivia. Czuję, że teraz jestem wśród przyjaciół. Prawdziwych przyjaciół. Włączamy telewizor i przełączamy wywiad z Jackiem. Włączamy jakiś film i oglądamy go. Tak zlatuje nam czas, aż do szesnastej. Wtedy zaczynamy przygotowania. U mnie w domu są cztery łazienki, z czego jedna Maxa, druga mamy, trzecia moja, a czwarta wspólna, czyli dla gości. Nas jest piątka, a, że Max wrócił już do domu do użytku mamy trzy łazienki. Każda z nas bierze prysznic po czym idziemy do mnie do pokoju.

Każda z nas ma na sobie szlafroki  (oczywiście pod spodem jeszcze bieliznę). Mamy takie same tylko w różnych kolorach; pożyczyłam je dziewczynom. Podchodzę do szafki i wyciągam kosmetyki; kremy, perfumy, lakiery do paznokci, błyszczyki, szminki, maskary, cienie do powiek, kredki, konturówki, itd. Jestem lepiej zaopatrzona niż nie jedno studio.

Kiedy jesteśmy już umalowane (oczywiście bez przesady) zaczynamy się ubierać. Po krótkiej dyskusji z dziewczynami stawiamy na mój strój numer jeden. Uznałyśmy, że jest odważniejszy i ,że jak Jack go zauważy, to zrozumie co stracił. Właściwie to drugie bardziej liczyło się dla nich niż dla mnie, bo ja najchętniej, bym się od niego odizolowała.

Około godziny 19:00 jesteśmy gotowe. Schodzimy do salonu, gdzie mama i Max oglądają jakąś animówkę. Kiedy tylko stawiamy pierwsze kroki w salonie mama się odwraca i patrzy na nas, a właściwie na nasze stroje po kolei.

-Wyglądacie niesamowicie!- stwierdza. Kiedy słyszymy, że pod mój dom podjeżdża kilka samochodów, ściska każdą z nas i życzy dobrej zabawy. Wychodzę ostatnia i kiedy mam przekroczyć próg łapie mnie za ramię i szepcze do ucha:

-Tylko uważaj z kim co robisz, ok? I nie pij za dużo.

Odwracam się w jej stronę i uśmiecham. Daję jej buziaka w policzek i idę do przyjaciół. Chłopaki podjechali trzema samochodami: Sean sportowym, Dylan i Oscar zwykłymi. Postanawiamy, że ja pojadę z Seanem, Rachel i Stella z Dylanem i Reyem, a Tina i Olivia z Oscarem i Robertem.

Rozdział o niczym i bardzo was przepraszam, że tak długo nie dodawałam, ale w czwartek się rozchorowałam (kaszel, bule gardła, itp.) i o ile wtedy mogłam pisać, to w sobotę dostałam gorączki i dopiero dzisiaj mi opadła.

Dzięki, że czytacie. Mamy już cztery tysiące wejść! Jak dojdziemy do pięciu tysięcy, to zrobię małą niespodziankę.

Pozdrawiam

STACIA :*

piątek, 16 listopada 2012

Rozdział XVII


Cały poprzedni tydzień spędziłam genialnie; wypady z grupą do parków wodnych, wesołych miasteczek i tym podobnych. Zjadłam więcej słodyczy niż przez całe swoje życie, a mimo to udało mi się zrzucić z dwa kilo. Niestety to co dobre szybko się kończy i przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego moi przyjaciele wrócili do Miami. W dzień pierwszego dnia szkoły wstałam o szóstej; musiałam mieć dużo czasu na przygotowanie się. Od dzisiaj zamierzam żyć, tak jak w Miami, czyli normalnie. A aby tak było muszę od czegoś zacząć; na początek ubiorę się modnie- tak jak ubierałam się w mojej starej szkole. Po chwili namysłu wybrałam to . Kiedy skończyłam (łącznie z wzięciem prysznicu i spakowaniu się do szkoły) zeszłam do kuchni na śniadanie; doznałam przy tym dziwnego wrażenia deja vu; prawie to samo robiłam rok temu, kiedy miałam po raz pierwszy iść do szkoły w Seaford. Z tym, że rok temu się spóźniłam, no i nie oszukując- zbyt efektownego wejścia to ja nie miałam:

Byłam już spóźniona, o kilka minut. Wbiegłam do sali (prawie potykając się o próg) przerywając nauczycielowi w połowie zdania.

-A panienka to zapewne Kimberly, czyż nie?- zapytał. Skrzywiłam się ta dźwięk pełnego imienia; nienawidzę go.

-Tak, to ja.- odpowiedziałam.- Spóźniłam się, bo… bo… Bo były korki w metrze i ja…

No dobra, wymówka „Korki w metrze…” chyba się nie sprawdza, bo: po pierwsze- jak mogą być korki w metrze? I po drugie- miałam w ręce kluczyki od samochodu; raczej nikomu nie ukradłam, nie? 
Plusem był fakt, że kilka osób uznało mnie za osobę z poczuciem humoru, a nie pustą blondynkę, ale cóż… Wracając do rzeczywistości jem właśnie kanapki z nutellą razem z Maxem. On ma całą twarz w czekoladzie- ja staram się nie ubrudzić. Kiedy odstawiam talerzyk do zmywarki i puszczam cykl, mama prosi mnie o wyjście do salonu.
-Mam dla ciebie prezent.- mówi.- Tylko musisz zamknąć oczy i nie podglądać, ok.?
Oczywiście się zgadzam; od razu zamykam oczy. Mama bierze mnie za rękę i okręca kilka razy, tak, że już po chwili tracę orientację. Nie wiem gdzie idziemy, ale mama co chwilę mną kręci, sprawiając, że mam zabójcze zawroty głowy. Po chwilę słyszę, że mama otwiera drzwi wyjściowe i wychodzimy na dwór.
-Otwórz oczy.- prosi mama wciskając mi coś w rękę. Przed domem stoi superaśne, czerwone auto sportowe  , o jakim zawsze marzyłam. Patrzę na przedmiot trzymany w ręce; to kluczyki do niego!
-Dzięki mamuś! Jesteś najlepszą mamą na świecie!- mówię mocno ją przytulając.
-Wiem, wiem. A teraz jedź, bo się spóźnisz.- mówi i wciska mi w ręce torbę z książkami.
Kiedy podjeżdżam na parking czuję na sobie wzrok chyba wszystkich osób w zasięgu mojego widzenia. W końcu, co się dziwić? Czerwony, sportowy wóz (i w dodatku nowiusieńki), nowy look, udział w filmie i voila! Zainteresowanie wszystkich uczniów zdobyte.
Wysiadam z samochodu i kieruję się w stronę mojej szafki. Niestety jest ona obok szafek Jacka i Jerrego; już wolałabym, żeby byli to Eddie i Milton! Kiedy dochodzę do szafki Jack właśnie całuje się z jakąś dziewczyną. Była oparta plecami o szafkę Jacka, więc Jack był obrócony plecami do mnie; nie widząc mnie. Podchodzę i otwieram szafkę; niestety drzwiczki otwierają się w tą stronę, że nie zasłaniają mi widoku Jacka i… Grace!? Muszę przyznać, że jestem mocno zdziwiona, ale zachowuję pokerową twarz i udając, że ich nie widzę, wypakowuję książki z torby i kilka zapasowych kompletów ciuszkow (w razie gdyby te, które założę danego dnia mi się pobrudziły; w Miami działało). Grace po chwili mnie zauważa i odrywa się od Jacka.
-Hej Kim… ja… to… nie… to nie tak, że… my…- Grace jąka się niemiłosiernie; nawet bardziej niż Jerry kiedy jest zdenerwowany. Och; po co ja ich wspominam?!
-Grace; ja i Jack nie jesteśmy razem i dobrze o tym wiesz, bo sama ci mówiłam.- mówię udając, że Jack nie stoi kilkanaście centymetrów ode mnie wsłuchując się w to co mówię.- I masz totalne prawo umawiać się z kim chcesz, więc nie widzę problemu.
Zamykam szafkę i odchodzę. Pierwsze co robię po zadzwonięciu pierwszego dzwonka, to zmiana miejsca; nie zamierzam siedzieć z Shelley. Na szczęście jestem na tyle popularna, że z tym nie ma większego problemu. Na pierwszej przerwie idę na zapisy do zespołu cheerleederskiego; w Miami byłam łyżwiarką i to raczej dopingowano mi, ale jestem wyćwiczona i sory- w football amerykański grać nie będę. Test zdaję, że tak powiem, celująco i dostaję się do szkolnej drużyny. Już tego samego dnia odbywa się trening (tylko kilku dziewczyn, jak się okazuje najlepszych); okazuje się, że moje doświadczenie z układów łyżwiarskich przydaje się też w układach cheerleederskich. Kiedy pokazuję jakieś kroki na salę wchodzi kilku zawodników szkolnej drużyny footbollowej, w tym kapitan, Sean Dickens.
-Hej dziewczyny. Idziemy do Phila, chcecie iść z nami?- pyta Sean. Dziewczyny chętnie przytakują, a kiedy chłopaki mnie dostrzegają pytają:
-Nowa?- zapytał jeden z nich.- Czemu nam nie powiedziałyście? Trzeba przejść inicjacje…Zastanawiam się na czym polegają inicjacje i coś mi mówi, że już nie długo się dowiem. I oczywiście nie mylę się; już po chwili chłopaki podrzucają mnie w górę (tak jak robi się ze zwycięzcą po meczu) z kilkadziesiąt razy, ale tak wysoko, że można przyprawić człowieka o lęk wysokości…
-I dwadzieścia.- mówi Sean stawiając mnie na podłodze.- Nie sądziłem , że jesteś aż tak lekka
Uznaję to za komplement. Już po chwili wchodzimy do restauracji Phila Falafela. Widzę, że przy naszym; przepraszam; ich stoliku, siedzi Jack, Grace, Jerry i Shelley.  Ignoruję ich i ruszam za nowymi znajomymi do kasy.
-Co chcecie? My stawiamy…- mówi Sean. Długo nie musimy się zastanawiać; każda bierze po falafelu i sałatce. Okazuje się, że także mamy „nasz” stolik; niestety jest on koło ICH stolika, więc kiedy siadam, widzę na ukos, Jacka i Grace. Wiem, że Grace mi się przygląda.
-Słuchajcie, a może zapisalibyśmy się do tego dojo Bobbiego Wassabiego? Byłoby fajnie…- mówi Bella; kapitanka naszej drużyny cheerleederskiej. Nie podoba mi się ten pomysł; to chyba oczywiste, ale jak im to powiedzieć?
-Nie, to całkowita dziura. A po za tym kiedyś ćwiczyłam karate; nic fajnego, serio…- mówię, starając się zniechęcić ich do dołączenia do dojo. Chyba mi się udaje, bo tylko machają ręką.
Ogólnie, przyznaje, są strasznie fajni. Dużo nas łączy; bogate rodziny, popularność, styl ubierania się (teraz mam na myśli dziewczyny, oczywiście), a przede wszystkim podobne poczucie humoru. Czuję się prawie tak dobrze jak w Miami; oprócz tego dziwnego uczucia w sercu; smutku, pustki i rozpaczy…
-Kim, pójdziesz z nami na jutrzejszą imprezę w „Lagunie”?- pyta po chwili Sean. „Laguna” to klub, w którym organizują imprezy, dyskoteki, itd.
-Jasne.- mówię, bo niby czemu miałabym nie iść? Będę musiała pójść na jakieś zakupy; kiecka musi zwalić wszystkich z nóg! Tak, więc kiedy kończymy posiłek, żegnam się z resztą, wsiadam do samochodu i jadę do sklepu po za Seaford; z tego co wiem Jest tam całkiem nie źle. Po około półtorej godziny przymiarek i wybierania, stawiam na dwa komplety: strój 1 , strój 2 .
Później wybiorę, który założę, ale wydaje mi się, że ten pierwszy. Wracam do domu w pełni zadowolona. Wchodzę do kuchni w poszukiwaniu mamy, która powinna już być, ale jednak… Nigdzie jej nie ma; salon, kuchnia, jadalnia, łazienki, pokoje… sprawdziłam nawet na poddaszu. Jest już po 15:00, więc Max zaraz wróci do domu. Łapię komórkę i dzwonię do mamy; wiem, że może chcieć mieć trochę prywatności, ale z tego co wiem, to zazwyczaj zostawia jakąś wiadomość. No i fajnie; nie odbiera. Staram się uspokoić; pewnie musiała pojechać do pracy, coś tam załatwić, nie może odbierać, wróci jak tylko skończy.
Ledwie chowam komórkę do kieszeni, rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram; to Max. Wpuszczam go do środka.
-Mama mnie podwiozła.- mówi.- Wiesz, chyba ma faceta, bo była z jakimś panem. Ma być w niedzielę (czyli za dwa dni) na kolacji…
No fajnie; chwilowo moja matka ma faceta i umawia się na randki, a ja nie… Ale takie życie. Nakładam Maxowi i sobie obiadu, a później pomagam mu odrobić lekcje.
-Kim, kiedy przyjdzie Jack? Chcę poćwiczyć karate!- mówi, pisząc coś w swoim zeszycie.
-Jack nie przyjdzie.- mówię surowym tonem.- I nawet nie próbuj go zapraszać… Nie zrobiłeś tego prawda?
-Nie, nie zrobiłem… Ale chciałbym zapisać się do dojo i ćwiczyć razem z Jackiem i Jerrym, i Shelley, i jeszcze tym grubasem i chudzielcem!- No i pięknie! Mój braciszek znalazł sobie hobby; uważa, że mając 11 lat może ćwiczyć z moim byłym chłopakiem i byłymi przyjaciółmi (mającymi po siedemnaście i osiemnaście lat), a to wszystko tylko dlatego, że Jack pokazał mu, jakie fajne jest karate.
-To nie moja decyzja, tylko mamy.- mówię i odchodzę. Idę do swojego pokoju, rzucam się na sofę i włączam „Mój tydzień z Marylin”. Podobno nie jest to jakiś przebój, ale chcę sama ocenić. Okazuje się całkiem fajne. Potem włączam „Footloose”; na początku filmu dołącza do mnie Max i razem oglądamy  różne filmy aż do wieczora.

 O 19:00 do domu wraca mama; jest w towarzystwie jakiegoś faceta; na oko ma 37 lat; brązowe włosy, czarne oczy, wysoki, ale bez przegięcia; nawet przystojny.
-Kim, to George, George, to Kim, a to Max.- przedstawia nas swojemu facetowi. W sumie nie jest taki zły; Max z miejsca go pokochał; to widać. Kiedy mama idzie przygotować jakieś przekąski, ja i Max, prowadzimy Georga do salonu; na stoliku ciągle leży zeszyt Maxa, w którym coś pisał. Georg bierze go do ręki i przegląda strony; Max z niewielkim rumieńcem wpatruje się w jego ruchy.
-Naprawdę bardzo ładnie rysujesz!- mówi Georg.- Masz talent; myślałeś może o pójściu do szkoły artystycznej? Mam znajomego, który jest tam wicedyrektorem. Jak mama się zgodzi, to cię tam przepiszemy…- No i Max go już uwielbia; mi nie przypadł do gustu: mówi, jakby był naszym ojcem, czy nie wiem… chociaż mężem mamy… Ale nie jest ani tym ani tym; a znając mamę, to przynajmniej na razie.
Po chwili wchodzi mama. Mówi, że zaczęli się spotykać pół roku temu i myślą o wspólnym mieszkaniu. Jak dla mnie może być; byleby tylko schodził mi z drogi. Potem idziemy z Maxem do swoich pokoi; ja wchodzę na facebooku i dodaję kilka zdjęć, a Max pewnie kładzie się spać.
Około godziny 23:00 jestem padnięta; szkoła, trening, zakupy… Zasypiam zaraz po dotknięciu głową poduszki.
________________________________________________________________________

I ta dam! Znowu mi się nie podoba. Jest jakiś taki drętwy… W następnym może będzie się działo coś więcej, bo ten był taki o wszystkim i o niczym. Bardzo dziękuję za tak pozytywne komentarze;
Do C. Howard; kochana, masz o wiele lepszy talent od mojego!

Do Idy; dzięki wielkie, że tak mnie wspierasz!

Do Maji; ja też cię kocham !

I do aleXandry; zajebisty blog! I te odskocznie! Sory, że nie komentuję, ale zacina mi się komp…
Dzięki, że czytacie te moje bazgroły! I love you!
 

czwartek, 15 listopada 2012

Kim&Jack cz.II

Po nakręceniu filmu bohaterowie wracają do Seaford, jako młode gwiazdy.
W szkole są popularni jak nigdy dotąd.
Jednak od paczki odłącza się Kim, która porzuciła karate, odizolowała się od byłych przyjaciół
i zaczęła mieć życie, jakie wiodła w Miami; dołączyła do zespołu cheerleederek, została
przewodniczącą szkoły i zaczęła umawiać się z kapitanem szkolnej drużyny footbolowej.
Jack i reszta trenują karate coraz ostrzej, by stanąć do ogólnopaństwowego turnieju.
Mimo, że Kim otoczona jest chłopakami wciąż nie może zapomnieć o Jacku.
Jack z kolei powraca do swojego dawnego trybu życia. Nie robi tego jednak, dla zabawy,
jak to było wcześniej- tym razem stara się zapomnieć o Kim.

Rozdział XVI


Do hotelu wróciłam około godziny 23:00; i to nie tylko dla tego, że nie miałam ochoty oglądać nikogo z moich „przyjaciół”, ale też trochę się zgubiłam i dobre półtorej godziny zajęło mi znalezienie drogi. Kiedy weszłam do holu zobaczyłam, że Shelley siedzi na jednym z foteli. Otarłam ostatnią łzę spływającym po moim policzku i starałam się ją wyminąć. Niestety Shelley zbyt dobrze mnie zna, by tak po prostu mnie przepuścić. Złapała mnie za ramię i zmusiła, bym spojrzała jej w oczy.

-O co ci chodzi?- spytałam. Nie miałam ochoty z nią rozmawiać. Skoro Jack planował ze mną zerwać już wcześniej ona musiała o tym wiedzieć, a o ile się dobrze orientuję, to przyjaciele sobie pomagają i mogą powiedzieć wszystko, a nie zatajać coś co mogłoby zranić tą drugą osobę. Ja bym jej powiedziała, gdybym wiedziała, że Jerry chce ją rzucić.

-Kim, ja nie… To znaczy ja wiedziałam, że Jack chce z tobą zerwać, ale myślałam, że może przemówię mu do rozsądku i jednak z tobą nie zerwie, a…

-Daruj sobie.- przerywam jej Nie chcę słuchać tego dłużej. Już nawet nie mam siły płakać. Wyrywam się z uścisku i idę na górę do mojego pokoju. Jednak przed drzwiami, na sofie ustawionej w pobliżu siedzi Brody. Kiedy tylko mnie widzi podchodzi do mnie. Przez chwilę myślę, że mnie przytuli, ale widać, że się pohamował.

-Miałeś rację; to idiota.- mówię. Nie ma co kłamać. Skoro tu przyszedł (wspominałam, że jest już po 23:00 i raczej wszyscy już śpią po ciężkim dniu?) to raczej wie o zerwaniu moim i Jacka.

-Tak serio, to trochę wyolbrzymiałem, byś tylko z nim zerwała, ale skoro tak mówisz… Nie zaprzeczę.- mimowolnie się uśmiecham. Wiem, że Brody wcale wtedy nie wyolbrzymiał, a teraz mówi tak tylko po to, by mnie pocieszyć. Wcześniej nie zauważyłam, że jest aż tak zabawny…

-Wiesz Brody, jestem trochę zmęczona… Pogadamy jutro, dobra?- mówię. Na szczęście Brody bez problemów się zgadza, mówi mi dobranoc i odchodzi. Wchodzę do swojego pokoju, zamykam drzwi na klucz i nie przebierając się w piżamę zasypiam
 

 

                Kiedy wstaję rano, jest już  12:00. Z ulgą stwierdzam, że nie chce mi się płakać, ale mam mieszane uczucia; z jednej strony nienawidzę Jacka za to co mi zrobił, a z drugiej tak przeraźliwie pragnę byśmy znów byli razem, że aż brak mi słów na opisanie tego. Niestety Jack jest typem faceta potocznie zwanego „casanovą” dlatego ja nie zamierzam okazać jak bardzo zranił moje uczucia. Zrywam się z łóżka i ubieram w to . Wychodzę z pokoju i ruszam w stronę holu. Wiem, że wszyscy tam na mnie czekają, bo mieliśmy się tam spotkać jakieś pięć minut temu i jechać na premierę do jakiejś miejscowości we Francji .

Przed schodami przybieram swój firmowy, uroczy uśmiech, by pokazać, że czuję się wyśmienicie. Kiedy schodzę na dół wszyscy faceci patrzą się na moje nogi (nawet Jack, Rudy i reszta z naszego dojo) w ten sposób „niby patrzę w drugą stronę, ale oczy mam skierowane…”. No cóż, sukienka rzeczywiście jest krótka i odsłania prawie całe nogi, ale już wcześniej zakładałam podobnej długości sukienki i nie było aż takiego efektu. A może to ten kolor? Czerwony przecież działa na facetów.

Dalej schodzę po schodach, udając, że nie zdaję sobie sprawy z zwróconych na mnie oczu. Specjalnie podchodzę do Rudiego, wokół którego stoją moi dawni przyjaciele, w tym Jack.

-Przepraszam za spóźnienie, ale się nie wyrobiłam.- mówię i odchodzę. Podchodzę do Brodiego.

-To o czym chciałeś wczoraj porozmawiać?- pytam. Patrzy mi w oczy; przez chwilę zastanawiam się, czy podeszłam do niego, bo chciałam dokończyć rozmowę, czy tylko po to, by Jack był zazdrosny. Ale skoro Jack już mnie nie kocha, to niepotrzebnie się wysilam; powinnam to wiedzieć już podświadomie. W takim razie podeszłam, dlatego, że lubię Brodiego i powinniśmy dokończyć rozmowę.

-Chciałem się dowiedzieć, czy u ciebie w porządku i czy bez problemu dajesz sobie radę, ale widzę, że niepotrzebnie się wczoraj fatygowałem. Wyglądasz nawet lepiej, co ja gadam? O wiele lepiej, niż wtedy, kiedy spotykałaś się z Jackiem!

-Uznam to za komplement…- mówię i uroczo się uśmiecham. Po chwili wszyscy wsiadamy do samochodów i jedziemy. Wsiadłam do samochodu z Brodym, Jasonem i jego bratem, Rickiem, którzy jak się okazuje są przyjaciółmi.

-Nie przejmuj się, Jack to idiota…- stwierdza Jason, kiedy siadam pomiędzy nim a Brodym. Rick odwraca się patrząc na nas i zatrzymując wzrok na mnie.

-A czy ona wygląda ci na przejętą?- pyta Jasona i uśmiecha się szeroko, podobnie jak ja.

-Dobrze mówi.- stwierdzam. Całą drogę spędzamy na gadaniu; przeważnie żartowaniu lub przerabianiu czegoś w żarty; już od dawna tak dobrze się nie bawiłam. Kiedy przyjeżdżamy na miejsce nasz samochód otaczają paparazzi; najpierw wysiadają Jason i Rick, później Brody; przytrzymuje mi drzwi, a następnie biorę go pod ramię i razem idziemy przez czerwony dywan. Kiedy wchodzimy do sali widzę jeszcze Jacka patrzącego się na nas z jakimś dziwnym uśmieszkiem.

Z PUNKTU WIDZENIA JACKA

                Widzę jak Brody idzie z Kim. Zamierzam uśmiechnąć się w ten swój uroczy sposób, ale wychodzi mi chyba coś innego. Siadam w środkowym rzędzie i zastanawiam się, czy zerwanie z Kim było mądrym posunięciem. W końcu kiedy widziałem jak wczoraj odchodziła, sądziłem, że mi przeszło, że zabrała ze sobą wszystkie moje wątpliwości. Myślałem, że o niej zapomnę, bo przecież nie istnieje takie coś jak miłość. Pokazał mi to mój ojciec i Kelly. Pokazała mi to również ilość dziewczyn, z którymi chodziłem; raczej trudno, żeby one wszystkie się we mnie kochały…

                Z drugiej strony kiedy wstałem rano byłem pewny, że mi przeszło. Ale kiedy zobaczyłem Kim na szczycie schodów, w tej sukience i z promiennym uśmiechem; powiedziałbym, że wręcz promieniała pięknem; muszę przyznać, że wtedy poczułem się tak… dziwnie.

Z PUNKTU WIDZENIA KIM TRZY TYGODNIE PÓŹNIEJ

                Po premierze wróciliśmy do hotelu. Na szczęście była to ostatnia taka impreza; jutro wracaliśmy do hotelu. Wieczorem zadzwoniłam do brata.

M: Kim! Dzwoniłem do ciebie, a ty nie odbierałaś!

K: Przepraszam, nie słyszałam telefonu. Wiesz, że jutro wracam?

M: Myślałem, że dopiero za dwa dni…

K: Pozwolili nam wrócić już jutro.

M: To dobrze, bo mamy dla ciebie niespodziankę.

                Nie zdążyłam zapytać jaką, bo się rozłączył. Pewnie nie chciał się wygadać… Tego dnia położyłam się o 19:00, jeszcze wcześniej sprostowałam na facebooku, że nie chodzę z Brodym. Napisałam też, że ja i Jack nie jesteśmy już razem (i to chyba po raz setny, by w końcu do nich dotarło). Od razu dostałam z dziesięć wiadomości typu „szkoda”, czy „nie przejmuj się”. Odpowiedziałam tylko na jedną; tą od mojej przyjaciółki z Miami. Przeglądałam też strony plotkarskie, by dowiedzieć się co takiego ludzie napisali o mnie, Jacku i Brodym. Minęło z pół godziny od kiedy dodałam wpis na facebooku, a na wszystkich tabloidach pojawiło się już sprostowanie, że Jack i ja wspólnie podjęliśmy decyzję o zerwaniu, a Brody jest tylko moim przyjacielem, no cóż przynajmniej w połowie mają rację…
 

                Lecieliśmy parę godzin, ale, że wyruszyliśmy o siódmej, to już około 15:00 byliśmy na miejscu. Na lotnisku czekali na nas nasi rodzice i ewentualne rodzeństwo. Przeszłam przez odprawę i prawie popłakałam się ze szczęścia. Z mamą i Maxem czekali na mnie przyjaciele z Miami; najlepsza psiapsióła Demi, kumpela Lia, chłopak Lii, Brandon i nasi kumple Harry i John. Przytuliłam każdego po kolei.

-Co wy tu robicie?- spytałam. Nie widziałam ich już od roku. Miałam przyjechać w wakacje, ale wypadł mi ten film.

-Ponieważ ty byłaś zajęta robieniem z siebie gwiazdy i nie miałaś czasu przyjechać do nas- my przyjechaliśmy do ciebie.- wyjaśniła  Demi po raz kolejny mnie przytulając.

-To był mój pomysł…- dodał John. Dostał ode mnie buziaka w policzek; zasłużył- inaczej nie spotkalibyśmy się przez kolejny rok.

-Wiesz co? Musisz nam wyjaśnić o co chodzi z tobą i Jackiem.- stwierdziła Lia.

-O nic. Zerwał ze mną, bo już mnie nie kocha. Tak na marginesie dowiedziałam się jako ostatnia z chyba siedmioosobowej listy.- powiedziałam jakby nie było to nic wyjątkowego. Na to moi przyjaciele zrobili swoje „Oooch!”, które robiliśmy jeszcze w podstawówce i zakończyliśmy go jednym wielkim, zbiorowym przytulasem. Znów czułam się tak wspaniale jak w Miami, kiedy byłam najsławniejszą dziewczyną, jak wtedy kiedy odrzucałam kolejne zaproszenia na randki, czy umawiałam się z chłopakami z drużyny; tak po prostu normalnie.

-Szkoda, że będziemy razem tylko tydzień.- stwierdziłam.

-Warto i tyle.- odpowiedziała Demi.

I jak? Mi osobiście się nie podoba, ale no trudno. Teraz popracuję nad drugą częścią.

Pozdrawiam

STACIA ;*

Rozdział XV


Minęło 10 miesięcy; jest pierwsza połowa lipca. Film z naszym udziałem okazał się wielkim hitem. Niestety zostałam zmuszona do pocałowania Rickiego. Od tego czasu między mną a Jackiem jest coraz gorzej. Niby wciąż ze sobą chodzimy, ale nie czuję się tak jak kiedyś; obawiam się, że Jack coraz częściej ogląda się za innymi dziewczynami. Już nie jest taki jak był.

Obudziłam się o siódmej rano; dziś mamy wywiady promujące film. Nie wiem po co my w ogóle ten film promujemy, skoro oglądnęło go już kilkanaście tysięcy ludzi (przez około tydzień), a wszyscy krytycy, którzy poszli na ten film oceniają go bardzo pozytywnie. Ale cóż; takie życie. Najpierw człowiek ciężko haruje przez dziesięć miesięcy, niszczy sobie związek, a na koniec nawet nie może się wyspać…

Wstałam z łóżka i pościeliłam je. Potem podeszłam do szafy; ubrałam się w to .
Ułożyłam włosy (tak jak w linku) i zeszłam na dół (ciągle byliśmy w hotelu, ale już za trzy tygodnie mieliśmy wracać). Moi przyjaciele byli oblegani przez fotoreporterów. Kiedy kilku z nich zauważyło mnie schodzącą po schodach podbiegło do mnie. Muszę przyznać, że początkowo było nawet przyjemnie siedzieć w centrum uwagi, ale z czasem robi się to coraz bardziej męczące. Aby nikt nie uznał, że coś mi się dzieje, bo się nie uśmiecham na mojej twarzy od razu gości słodziutki uśmiech.  (kilkanaście tygodni temu, jak wracaliśmy z imprezy, byłam tak zmęczona, że nie miałam nawet siły iść wyprostowana, w jednym z tabloidów przeczytałam, że popadłam w depresję…). Wywiady trwają kilka godzin; najpierw wszyscy razem, potem każdy z osobna, a na koniec sesje zdjęciowe. Kiedy przychodzi moja kolej na indywidualny wywiad okazuje się, że mam dość natrętnego dziennikarza. Kiedy pada pytanie „Co powiedział twój chłopak na wieść, że będziesz całować się z innym?”, uznaję to za totalne mieszanie się w moje życie prywatne.

-A co pana zdaniem mógłby powiedzieć?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie.- Muszę pana przeprosić, ale pana czas już się skończył, dowidzenia!

              Facet odchodzi ze wściekłą miną, a na jego miejscu siada kolejny. I tak w kółko co kilkanaście minut. Kiedy wszystko kończymy zbliża się godzina 13:45. Spędziliśmy prawie sześć godzin na promowaniu filmu. Dzisiaj wieczorem jedziemy jeszcze do kina, by po zakończeniu seansu rozdawać autografy; muszę więc odpocząć, ale najpierw podchodzę do Jacka.

-I jak tam? Też jesteś tak wykończony jak ja?- pytam, gdy mnie obejmuje; jak dla mnie to trochę zbyt mechanicznym ruchem.

-Nawet bardziej… Chyba muszę się położyć, bo inaczej zaraz padnę.- mówi i całuje mnie namiętnie. Po chwili odchodzi na górę. Odwracam się i patrzę na osobę, w którą wpatrywał się przed chwilą Jack; to Jerry, który momentalnie rusza na górę.

Z PUNKTU WIDZENIA JACKA

            Zaraz powinien przyjść Jerry. Dałem mu znak oczami; mam nadzieję, że zrozumiał, bo on często czegoś nie ogarnia. Po chwili ktoś puka do moich drzwi; to Jerry. Wpuszczam go i zamykam je na klucz, by nikt nam nie przeszkadzał.

-Ej, no stary! Miałeś jej powiedzieć, a nie takie przedstawienia odstawiasz!- mówi Latynos siadając koło mnie na łóżku.

-Wiem, ale nie potrafię.- mówię spuszczając wzrok.

-Wcześniej nie miałeś problemu ze zrywaniem z dziewczynami…- to, co mówi Latynos także jest prawdą; wcześniej nie miałem takiego problemu. Ale Kim nie jest taka jak inne dziewczyny; naprawdę ją kocham i to właśnie jest problemem. Skoro ja ją pokochałem to oznacza, że Kim bez problemu może złamać mi serce. Kiedy się z nią wiązałem myślałem, że pobędziemy razem kilka miesięcy; z dwa czy trzy, ale to pociągnęło się o wiele dłużej niż sądziłem, że się pociągnie. Przez ten czas zdążyłem ją naprawdę pokochać. Do tego Kim jest śliczna i wielu chłopaków na nią leci; Brody, Jason, nawet Ricky… To powoduje, że w każdej chwili może mnie rzucić i pójść sobie do innego. Wchodzi na to jeszcze jeden czynnik; nie potrafię usiedzieć w jednym związku zbyt długo.

-Zerwę z nią wieczorem.- mówię i wyganiam Jerrego z pokoju. Wiem, że chłopaki też znają moje plany, ale oni, w przeciwieństwie do Jerrego, odradzają mi ten plan. Kładę się na łóżku i już po chwili zasypiam.

           Budzę się dopiero o 18:00. Układam włosy, myję zęby i ubieram się w koszulę w kratkę, czarne rurki i trampki. Kiedy stwierdzam, że wyglądam w porządku schodzę na dół. Wszyscy chłopcy są ubrani podobnie do mnie; nawet Milton, który ubrał koszulę w niebieskim kolorze zapinaną na guziki i tenisówki w takim samym odcieniu. Rozglądam się po twarzach dziewczyn (niektóre są naprawdę ładne) i odnajduję Kim. Ubrała się w to ; wygląda prześlicznie. Nawet przez chwilę waham się, czy powinienem z nią zerwać, ale kiedy widzę Brodiego, wpatrującego się w nią powraca mi moja dawna pewność siebie. Raźnie schodzę na dół, podchodzę do niej i obejmuję ją. Jack Anderson nigdy nie zrywa w miły sposób; niech dziewczyna myśli do samego końca, że wszystko jest okey.

-Pięknie wyglądasz.- mówię patrząc jej w oczy. Uśmiecham się uroczo, a po chwili całuję ją namiętnie. Kiedy odrywam swoje wargi od jej, Kim także się uśmiecha.

-I wzajemnie.- mówi. Po chwili pod hotel podjeżdżają limuzyny. W każdej limuzynie jedzie siedem osób; tak więc staram się być z naszą paczką; ja, Kim, Shelley (którą też wtajemniczyłem w swój plan), Jerry, Milton, Eddy i Rudy.

              Pod kino podjeżdżamy po około dziesięciu minutach jazdy. Wychodzimy z limuzyn i patrzymy na zegarek; za pięć minut koniec seansu. Niektórzy aktorzy i statyści pojechali jeszcze do innych kin, i tak na oko, rozglądając się oceniam, że jest nas piętnastka. Podchodzimy pod salę, a kiedy wychodzą z niej pierwsi ludzie rozlegają się okrzyki i ludzie rzucając się na nas prosząc o autograf na kubku od coli, czy pudełku po popcornie. Jeszcze inni chcą na koszulce, czy na ręce (co nie jest zbyt dobrym pomysłem jeśli chce się zachować go na dłużej, a się myje). Każdym, kto chce, rozmawiamy przez chwilę. Po około godzinie kończy się cały cyrk.

               Nagle chłopaki i Shelley łapią mnie za rękaw od koszuli i ciągną za róg. Patrzę na ich dziwnie poważne miny i omal nie wybucham śmiechem.
-Zerwałeś już z nią?…- pyta Jerry z nadzieją w głosie. Na to Shelley daje mu kuksańca w bok ( wspominałem już, że są parą?) i znacząco patrzy się na chłopaków. Ci cofają się o krok, dając mi i Shelley trochę przestrzeni.
-Pamiętasz, jak mówiłeś Jerremu, że nie może się ze mną umawiać, bo mnie skrzywdzi? Na tym ci bardzo zależało… A myślisz, że ty nie skrzywdzisz Kim, jeśli jeszcze godzinę wcześniej się obściskujecie, a potem podejdziesz i powiesz „To koniec!” ? Bo jeśli myślisz, że jej nie zranisz, to jesteś idiotą.
           -Shelley, sory, ale zamierzam z nią zerwać. Planuję to już od jakiegoś czasu i planów nie zmienię!- mówię patrząc kuzynce w oczy. Odwracamy się zamierzając wrócić do limuzyny, właściwie to zamierzam odszukać Kim i mieć to już z głowy, ale ona tutaj jest. Stoi oparta o ścianę i patrzy na naszych przyjaciół; mnie po prostu omija wzrokiem.

-Wiedzieliście? I mi nic nie powiedzieliście? Teraz już wiem jacy z was przyjaciele…- mówi.

Z PUNKTU WIDZENIA KIM
- Wiedzieliście? I mi nic nie powiedzieliście? Teraz już wiem jacy z was przyjaciele…- mówię i odwracam się na pięcie. Po chwili dobiega do mnie Jack; mam ochotę przyłożyć mu w twarz, ale powstrzymuję się.
-Zostaw mnie, bo jak nie, to…- nie kończę, bo mi przerywa.
-To, co? Nic mi nie zrobisz.- mówi. Nie zostało w nim już nic ciepłego, czy nawet miłego. Już wiem, czemu dziewczyny po zerwaniu z nim płakały; jest bezlitosny.- Chciałem ci tylko wyjaśnić, że to nie tak, że cię nie kochałem, bo kochałem. Ale lepiej dla nas obojga, abyśmy się rozeszli…
-Czekaj; po pierwsze: Kochałeś? Czyli od jakiego czasu jestem ci już obojętna?- pytam. Czuję, że łzy napływają mi do oczu; kocham Jacka. W gruncie rzeczy kocham go nad życie i strasznie boli mnie to, w jaki sposób chciał ze mną zerwać i, że wiedzieli o tym wszyscy, tylko nie ja!- A po drugie: po co mi się tłumaczysz? Chyba planowałeś to już od dawna; powinieneś przewidzieć, że jestem na tyle inteligentna, żeby zrozumieć, że jeśli się z kimś zrywa to się go nie kocha, prawda?- mówię i odchodzę nie zatrzymując się ani na chwilę. Mijam limuzyny i ruszam ulicami Paryża; podobno miasta zakochanych…
Z PUNKTU WIDZENIA JACKA
- A po drugie: po co mi się tłumaczysz? Chyba planowałeś to już od dawna; powinieneś przewidzieć, że jestem na tyle inteligentna, żeby zrozumieć, że jeśli się z kimś zrywa to się go nie kocha, prawda?- mówi i odchodzi. To ostatnie zdanie zabolało mnie najbardziej; przecież ja ją kocham. Mam nadzieję, że zapomnę o niej jak najszybciej, bo teraz czuję, że wraz z Kim odwracającą się do mnie plecami i idącą ulicami Paryża, odeszła też część mojej duszy…
__________________________________________________________________________

I jak? Mam nadzieję, że się podobało… Mogę zdradzić, że Jack i Kim jeszcze się zejdą, ale to później. Napiszę w tej części jeszcze rozdział i zabiorę się za kolejną.

Pozdrawiam

STACIA :*

Rozdział XIV


Wstałam i wyszłam. Nie byłam w stanie słuchać Brodiego nawet chwili dłużej. Sądził, że wymyśli na poczekaniu jakąś historyjkę i każdy mu uwierzy? Jack nie zrywał z dziewczynami (przy okazji wymieniając je co tydzień) dlatego, że jest podłym i bezuczuciowym idiotą, tylko dlatego, że wcześniej nie znalazł dziewczyny, z którą byłoby mu dobrze. A ze mną, przynajmniej takie odniosłam wrażenie, czuje się znakomicie...


          Nie zauważyłam nawet kiedy zawędrowałam do holu głównego. Usiadłam na jedną z kanap i wpatrywałam się w jakiś punkt przed sobą cały czas myśląc o Jacku, Brodym i tej nieistniejącej Kelly. A może jednak? Przypomniała mi się pewna rozmowa Jacka i Brodiego sprzed chyba półtorej miesiąca;

          To był jeden z moich pierwszych dni treningów w dojo Wassabiego. Brody i Jack                                          odbywali sparing; Jack wygrał. Brody wypowiedział rewanż i zaczęli od nowa. Po piętnastu    minutach Brody zagadał; pewnie myślał, że nikt oprócz Jacka go nie słyszy, ale byłam zbyt zauroczona Jackiem, by nie zwracać uwagi na to co się dzieje wokół Jacka.

-Hej, pamiętasz Kelly?- zapytał po chwili Brody z chytrym uśmiechem. Jack zamarł w połowie ataku; Brody wykorzystał to i powalił go na matę.

-Jest tak samo jak wtedy- ja wygrałem.- dodał Brody.


Jeśli wtedy poruszyło Jacka to do tego stopnia, że przegrał, to czy to co powiedział Brody jest prawdą? Nagle poczułam, że ktoś siada obok mnie na kanapie. Postanowiłam go zignorować. Obcy rzucił na moje kolana jakieś kartki; to był scenariusz.

- Może poćwiczymy?- i już nie musiałam patrzeć się na kolesia; ten głos rozpoznam nawet o północy zaraz po najgorszych koszmarach.
-Odczep się Ricky.- odparłam.- Lepiej idź zająć się swoją fryzurą.

Poczułam, że przysunął się bliżej, więc odwróciłam się do niego twarzą. Chciałam mu powiedzieć co o nim myślę, ale zdenerwował mnie bardziej niż sądziłam, że jest to możliwe. Bezczelnie patrzył się na mój dekolt.

-Naprawdę, możemy poćwiczyć...- powiedział odwracając wzrok i kierując go w stronę moich oczu.- Strona 1233.

Otworzyłam scenariusz na podanej stronie tylko po to, by nie musieć na niego patrzeć. Przejrzałam tekst i dotarłam do strasznego dla mnie momentu.

Deyl podchodzi do krzesła, na którym siedzi Rachel. Nie jest związana, Deyl nie byłby w stanie zrobić jej czegoś takiego. Podaje dziewczynie rękę. Rachel przyjmuje ją i wstaje. Po chwili Deyl i Rachel obejmują się patrząc sobie w oczy.
-Kocham cię.- mówi Deyl.- Pomogę ci uciec...
-Nie zostawię cię z tymi zbirami. Ja też cię kocham.- odpowiada Rachel. Po chwili całują się z każdej sekundy coraz namiętniej. Po pocałunku znów patrzą sobie w oczy. Po chwili Rachel uśmiecha się, łapie twarz Deyla w dłonie i całuje go w usta...


Patrzę na Rickiego pełna obrzydzenia. Ja miałabym się z nim całować?! Marzenie!! Podrywam się z kanapy i odchodzę. Mam ochotę zmienić scenariusz; nie zamierzam całować się z tym oblechem. Już szybciej pocałowałabym świnię! Och co ja mówię; przecież Ricky jest świnią! Patrzę na zegarek. Już czas na zajęcia inauguracyjne. Jest to wystarczający powód dla zmiany moich planów spotkania z reżyserem. Na tych zajęciach będzie Jack, a muszę z nim pogadać.

Dochodzę do sali z pięciominutowym spóźnieniem. Podchodzę do ławki, w której siedzi Jack i słucham faceta, który opowiada nam jakie emocje powinny nam towarzyszyć przy niektórych wydarzeniach, jak wymusić łzy, zarówno rozpaczy jak i szczęścia i wszystko co powinniśmy wiedzieć zanim zaczniemy przechodzić do odgrywania krótkich scenek.

-Ok, scena ze strony 1000. Zaczynamy od tekstu Michaela.

Po porwaniu Rachel reszta drużyny zbiera się w swojej siedzibie i obmyśla plan.

Michael: Musimy ją uratować.

Julia: Jestem za. Nie możemy jej tam zostawić.

Alexander: A ja uważam, że musimy ratować Bobbiego szczególnie teraz, kiedy muszą pilnować Rachel; jest na tyle dobra, że jeśli zostawią jednego strażnika, to bez problemu ucieknie. A to oznacza, że pilnuje jej przynajmniej dwóch o ile nie trzech „złych”; mają osłabiony skład- musimy to wykorzystać..

Nastaje chwila milczenia. Przerywa ją Michael; widać, że jest zdenerwowany.

Michael: Ja po nią idę. Nie wiem jak wy.

Mówi i wychodzi. Reszta patrzy na siebie po czym wstaje od stołu przy, którym siedzi i idzie za Michaelem.

Nie ma tu mojej kwestii, więc siedzę i patrzę. Zastanawiam się, czy Jack widział już tą scenę, którą dzisiaj pokazał mi Ricky. Jeśli tak, to może być kiepsko… oczywiście dla Rickiego. Chociaż właściwie mi to nie przeszkadza; nic się nie stanie jak Jack potłucze mu tą jego „śliczną” buźkę… Chłopaki i Shelley odgrywają scenę po raz drugi i trzeci; ja w tym czasie przeglądam scenariusz. Zastanawiało mnie, czemu jest tu tyle stron. Okazuje się, że pod tekstem napisali jakie emocje powinny nam towarzyszyć, jak ubrane są postacie i jakieś wskazówki dla aktorów; czuję się jakbym była ułomem…

            W końcu odgrywamy też scenę ze mną w roli głównej. Muszę przyznać, że wyszło całkiem fajnie; nawet podoba mi się to aktorstwo, chociaż, że nic jeszcze nie zaczęliśmy kręcić.

            Po inauguracji mamy próby nagrywania pierwszych scen. Otrzymuję swój strój (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=63337426&.locale=pl). Z tego co widzę akcja będzie się toczyć gdzieś na zewnątrz…

Rachel wychodzi z dojo. Rusza jedną z ulic i podochodzi pod dom Michaela. Puka, czeka zaledwie chwilę na otwarcie drzwi. Michael na jej widok uśmiecha się promiennie.

Rachel: Możemy porozmawiać?

Michael: Jasne… Coś się stało?

Rachel i Michael przechodzą do salonu; siadają koło siebie na sofie. Michael patrzy wyczekująco na Rachel.

Rachel: W sumie to nic takiego… Chciałabym, żebyś pomógł mi porozmawiać z resztą, bo oni się ciebie słuchają. Sądzę, że powinniśmy podejść do sprawy Bobbiego inaczej. Oni wiedzą, że będziemy go ratować, dlatego są przygotowani… Zaskoczmy ich i odbijmy Bobbiego później. Przedstaw ten plan jako swój.

Michael: Ale ciebie też posłuchają…

Rachel: No właśnie nie… Już im to mówiłam. Tylko Julia podeszła do tej sprawy poważnie. Chłopaki mnie nie szanują, bo dołączyłam do was najpóźniej… Przyzwyczaiłam się.

Rachel wstaje i bez pożegnania wychodzi.

            Odgrywaliśmy tą samą scenę kilka razy, by było „idealnie…”, jak określił to reżyser. Na szczęście nie tylko mnie i Jacka czekało powtarzanie tej samej sceny po kilkanaście razy; po chwili chłopaki mieli scenę, w której ja i Shelley nie grałyśmy. Wykorzystałam ten moment i poprosiłam ją o rozmowę.

-Shelley, co wiesz o Kelly?- spytałam bez ogródek. Spojrzałam jej w oczy; liczyłam na szczerą rozmowę.

-Kelly?- zaczęła Shelley.- Kelly była pierwszą dziewczyną Jacka. Złamała mu serce zaczynając chodzić z Brodym, a co?

-Czy to prawda, że Jack przez nią bawi się dziewczynami?

-Tak.- odpowiedziała i spuściła głowę; najwidoczniej nie wytrzymała mojego spojrzenia.

-A czy ja jestem kolejną jego „zabawką”?- spytałam. Wiedziałam, że Shelley może czuć się niezręcznie, ale jesteśmy przyjaciółkami i sądzę, że powinna mi odpowiedzieć.

-Nie.- udałam, że nie słyszę, a może po prostu nie chciałam słyszeć wahania w jej głosie.

-Mam nadzieję, że mówisz prawdę.- powiedziałam, odwróciłam się i odeszłam.

            Nakręciliśmy jeszcze kilka scen po czym kilka z nas wróciło do hotelu (ja, Jack, Shelley i Jerry). Całą drogę przebyliśmy w milczeniu. Dopiero potem Jack odezwał się do mnie:

-Pójdziemy na spacer. Musimy zobaczyć wieżę Eiffla…- spojrzałam na niego; uśmiechał się w ten swój słodziutki sposób, nie byłam w stanie mu odmówić.  Poszliśmy na spacer i wróciliśmy do hotelu. Tą noc spędziliśmy osobno.

Sorcia, że tak długo nie dodawałam, ale nie miałam weny twórczej. Od teraz zamierzam częściej dodawać rozdziały. Wpadłam też na taki pomysł, że na blogu dodam strony; każda strona będzie dotyczyła Jacka i Kim, ale innych „części” ich życia. Np. tą część zamierzam zatytułować „Film”. Zamierzam też oszczędzić wam opisywanie każdego dnia po kolei i przeskoczyć tak na pół roku, czy dziewięć miesięcy później. Myślę, że tą część skończę za dwa, czy trzy rozdziały i zacznę kolejną.

Pozdrawiam

STACIA :*