Tłumacz

piątek, 16 listopada 2012

Rozdział XVII


Cały poprzedni tydzień spędziłam genialnie; wypady z grupą do parków wodnych, wesołych miasteczek i tym podobnych. Zjadłam więcej słodyczy niż przez całe swoje życie, a mimo to udało mi się zrzucić z dwa kilo. Niestety to co dobre szybko się kończy i przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego moi przyjaciele wrócili do Miami. W dzień pierwszego dnia szkoły wstałam o szóstej; musiałam mieć dużo czasu na przygotowanie się. Od dzisiaj zamierzam żyć, tak jak w Miami, czyli normalnie. A aby tak było muszę od czegoś zacząć; na początek ubiorę się modnie- tak jak ubierałam się w mojej starej szkole. Po chwili namysłu wybrałam to . Kiedy skończyłam (łącznie z wzięciem prysznicu i spakowaniu się do szkoły) zeszłam do kuchni na śniadanie; doznałam przy tym dziwnego wrażenia deja vu; prawie to samo robiłam rok temu, kiedy miałam po raz pierwszy iść do szkoły w Seaford. Z tym, że rok temu się spóźniłam, no i nie oszukując- zbyt efektownego wejścia to ja nie miałam:

Byłam już spóźniona, o kilka minut. Wbiegłam do sali (prawie potykając się o próg) przerywając nauczycielowi w połowie zdania.

-A panienka to zapewne Kimberly, czyż nie?- zapytał. Skrzywiłam się ta dźwięk pełnego imienia; nienawidzę go.

-Tak, to ja.- odpowiedziałam.- Spóźniłam się, bo… bo… Bo były korki w metrze i ja…

No dobra, wymówka „Korki w metrze…” chyba się nie sprawdza, bo: po pierwsze- jak mogą być korki w metrze? I po drugie- miałam w ręce kluczyki od samochodu; raczej nikomu nie ukradłam, nie? 
Plusem był fakt, że kilka osób uznało mnie za osobę z poczuciem humoru, a nie pustą blondynkę, ale cóż… Wracając do rzeczywistości jem właśnie kanapki z nutellą razem z Maxem. On ma całą twarz w czekoladzie- ja staram się nie ubrudzić. Kiedy odstawiam talerzyk do zmywarki i puszczam cykl, mama prosi mnie o wyjście do salonu.
-Mam dla ciebie prezent.- mówi.- Tylko musisz zamknąć oczy i nie podglądać, ok.?
Oczywiście się zgadzam; od razu zamykam oczy. Mama bierze mnie za rękę i okręca kilka razy, tak, że już po chwili tracę orientację. Nie wiem gdzie idziemy, ale mama co chwilę mną kręci, sprawiając, że mam zabójcze zawroty głowy. Po chwilę słyszę, że mama otwiera drzwi wyjściowe i wychodzimy na dwór.
-Otwórz oczy.- prosi mama wciskając mi coś w rękę. Przed domem stoi superaśne, czerwone auto sportowe  , o jakim zawsze marzyłam. Patrzę na przedmiot trzymany w ręce; to kluczyki do niego!
-Dzięki mamuś! Jesteś najlepszą mamą na świecie!- mówię mocno ją przytulając.
-Wiem, wiem. A teraz jedź, bo się spóźnisz.- mówi i wciska mi w ręce torbę z książkami.
Kiedy podjeżdżam na parking czuję na sobie wzrok chyba wszystkich osób w zasięgu mojego widzenia. W końcu, co się dziwić? Czerwony, sportowy wóz (i w dodatku nowiusieńki), nowy look, udział w filmie i voila! Zainteresowanie wszystkich uczniów zdobyte.
Wysiadam z samochodu i kieruję się w stronę mojej szafki. Niestety jest ona obok szafek Jacka i Jerrego; już wolałabym, żeby byli to Eddie i Milton! Kiedy dochodzę do szafki Jack właśnie całuje się z jakąś dziewczyną. Była oparta plecami o szafkę Jacka, więc Jack był obrócony plecami do mnie; nie widząc mnie. Podchodzę i otwieram szafkę; niestety drzwiczki otwierają się w tą stronę, że nie zasłaniają mi widoku Jacka i… Grace!? Muszę przyznać, że jestem mocno zdziwiona, ale zachowuję pokerową twarz i udając, że ich nie widzę, wypakowuję książki z torby i kilka zapasowych kompletów ciuszkow (w razie gdyby te, które założę danego dnia mi się pobrudziły; w Miami działało). Grace po chwili mnie zauważa i odrywa się od Jacka.
-Hej Kim… ja… to… nie… to nie tak, że… my…- Grace jąka się niemiłosiernie; nawet bardziej niż Jerry kiedy jest zdenerwowany. Och; po co ja ich wspominam?!
-Grace; ja i Jack nie jesteśmy razem i dobrze o tym wiesz, bo sama ci mówiłam.- mówię udając, że Jack nie stoi kilkanaście centymetrów ode mnie wsłuchując się w to co mówię.- I masz totalne prawo umawiać się z kim chcesz, więc nie widzę problemu.
Zamykam szafkę i odchodzę. Pierwsze co robię po zadzwonięciu pierwszego dzwonka, to zmiana miejsca; nie zamierzam siedzieć z Shelley. Na szczęście jestem na tyle popularna, że z tym nie ma większego problemu. Na pierwszej przerwie idę na zapisy do zespołu cheerleederskiego; w Miami byłam łyżwiarką i to raczej dopingowano mi, ale jestem wyćwiczona i sory- w football amerykański grać nie będę. Test zdaję, że tak powiem, celująco i dostaję się do szkolnej drużyny. Już tego samego dnia odbywa się trening (tylko kilku dziewczyn, jak się okazuje najlepszych); okazuje się, że moje doświadczenie z układów łyżwiarskich przydaje się też w układach cheerleederskich. Kiedy pokazuję jakieś kroki na salę wchodzi kilku zawodników szkolnej drużyny footbollowej, w tym kapitan, Sean Dickens.
-Hej dziewczyny. Idziemy do Phila, chcecie iść z nami?- pyta Sean. Dziewczyny chętnie przytakują, a kiedy chłopaki mnie dostrzegają pytają:
-Nowa?- zapytał jeden z nich.- Czemu nam nie powiedziałyście? Trzeba przejść inicjacje…Zastanawiam się na czym polegają inicjacje i coś mi mówi, że już nie długo się dowiem. I oczywiście nie mylę się; już po chwili chłopaki podrzucają mnie w górę (tak jak robi się ze zwycięzcą po meczu) z kilkadziesiąt razy, ale tak wysoko, że można przyprawić człowieka o lęk wysokości…
-I dwadzieścia.- mówi Sean stawiając mnie na podłodze.- Nie sądziłem , że jesteś aż tak lekka
Uznaję to za komplement. Już po chwili wchodzimy do restauracji Phila Falafela. Widzę, że przy naszym; przepraszam; ich stoliku, siedzi Jack, Grace, Jerry i Shelley.  Ignoruję ich i ruszam za nowymi znajomymi do kasy.
-Co chcecie? My stawiamy…- mówi Sean. Długo nie musimy się zastanawiać; każda bierze po falafelu i sałatce. Okazuje się, że także mamy „nasz” stolik; niestety jest on koło ICH stolika, więc kiedy siadam, widzę na ukos, Jacka i Grace. Wiem, że Grace mi się przygląda.
-Słuchajcie, a może zapisalibyśmy się do tego dojo Bobbiego Wassabiego? Byłoby fajnie…- mówi Bella; kapitanka naszej drużyny cheerleederskiej. Nie podoba mi się ten pomysł; to chyba oczywiste, ale jak im to powiedzieć?
-Nie, to całkowita dziura. A po za tym kiedyś ćwiczyłam karate; nic fajnego, serio…- mówię, starając się zniechęcić ich do dołączenia do dojo. Chyba mi się udaje, bo tylko machają ręką.
Ogólnie, przyznaje, są strasznie fajni. Dużo nas łączy; bogate rodziny, popularność, styl ubierania się (teraz mam na myśli dziewczyny, oczywiście), a przede wszystkim podobne poczucie humoru. Czuję się prawie tak dobrze jak w Miami; oprócz tego dziwnego uczucia w sercu; smutku, pustki i rozpaczy…
-Kim, pójdziesz z nami na jutrzejszą imprezę w „Lagunie”?- pyta po chwili Sean. „Laguna” to klub, w którym organizują imprezy, dyskoteki, itd.
-Jasne.- mówię, bo niby czemu miałabym nie iść? Będę musiała pójść na jakieś zakupy; kiecka musi zwalić wszystkich z nóg! Tak, więc kiedy kończymy posiłek, żegnam się z resztą, wsiadam do samochodu i jadę do sklepu po za Seaford; z tego co wiem Jest tam całkiem nie źle. Po około półtorej godziny przymiarek i wybierania, stawiam na dwa komplety: strój 1 , strój 2 .
Później wybiorę, który założę, ale wydaje mi się, że ten pierwszy. Wracam do domu w pełni zadowolona. Wchodzę do kuchni w poszukiwaniu mamy, która powinna już być, ale jednak… Nigdzie jej nie ma; salon, kuchnia, jadalnia, łazienki, pokoje… sprawdziłam nawet na poddaszu. Jest już po 15:00, więc Max zaraz wróci do domu. Łapię komórkę i dzwonię do mamy; wiem, że może chcieć mieć trochę prywatności, ale z tego co wiem, to zazwyczaj zostawia jakąś wiadomość. No i fajnie; nie odbiera. Staram się uspokoić; pewnie musiała pojechać do pracy, coś tam załatwić, nie może odbierać, wróci jak tylko skończy.
Ledwie chowam komórkę do kieszeni, rozlega się pukanie do drzwi. Otwieram; to Max. Wpuszczam go do środka.
-Mama mnie podwiozła.- mówi.- Wiesz, chyba ma faceta, bo była z jakimś panem. Ma być w niedzielę (czyli za dwa dni) na kolacji…
No fajnie; chwilowo moja matka ma faceta i umawia się na randki, a ja nie… Ale takie życie. Nakładam Maxowi i sobie obiadu, a później pomagam mu odrobić lekcje.
-Kim, kiedy przyjdzie Jack? Chcę poćwiczyć karate!- mówi, pisząc coś w swoim zeszycie.
-Jack nie przyjdzie.- mówię surowym tonem.- I nawet nie próbuj go zapraszać… Nie zrobiłeś tego prawda?
-Nie, nie zrobiłem… Ale chciałbym zapisać się do dojo i ćwiczyć razem z Jackiem i Jerrym, i Shelley, i jeszcze tym grubasem i chudzielcem!- No i pięknie! Mój braciszek znalazł sobie hobby; uważa, że mając 11 lat może ćwiczyć z moim byłym chłopakiem i byłymi przyjaciółmi (mającymi po siedemnaście i osiemnaście lat), a to wszystko tylko dlatego, że Jack pokazał mu, jakie fajne jest karate.
-To nie moja decyzja, tylko mamy.- mówię i odchodzę. Idę do swojego pokoju, rzucam się na sofę i włączam „Mój tydzień z Marylin”. Podobno nie jest to jakiś przebój, ale chcę sama ocenić. Okazuje się całkiem fajne. Potem włączam „Footloose”; na początku filmu dołącza do mnie Max i razem oglądamy  różne filmy aż do wieczora.

 O 19:00 do domu wraca mama; jest w towarzystwie jakiegoś faceta; na oko ma 37 lat; brązowe włosy, czarne oczy, wysoki, ale bez przegięcia; nawet przystojny.
-Kim, to George, George, to Kim, a to Max.- przedstawia nas swojemu facetowi. W sumie nie jest taki zły; Max z miejsca go pokochał; to widać. Kiedy mama idzie przygotować jakieś przekąski, ja i Max, prowadzimy Georga do salonu; na stoliku ciągle leży zeszyt Maxa, w którym coś pisał. Georg bierze go do ręki i przegląda strony; Max z niewielkim rumieńcem wpatruje się w jego ruchy.
-Naprawdę bardzo ładnie rysujesz!- mówi Georg.- Masz talent; myślałeś może o pójściu do szkoły artystycznej? Mam znajomego, który jest tam wicedyrektorem. Jak mama się zgodzi, to cię tam przepiszemy…- No i Max go już uwielbia; mi nie przypadł do gustu: mówi, jakby był naszym ojcem, czy nie wiem… chociaż mężem mamy… Ale nie jest ani tym ani tym; a znając mamę, to przynajmniej na razie.
Po chwili wchodzi mama. Mówi, że zaczęli się spotykać pół roku temu i myślą o wspólnym mieszkaniu. Jak dla mnie może być; byleby tylko schodził mi z drogi. Potem idziemy z Maxem do swoich pokoi; ja wchodzę na facebooku i dodaję kilka zdjęć, a Max pewnie kładzie się spać.
Około godziny 23:00 jestem padnięta; szkoła, trening, zakupy… Zasypiam zaraz po dotknięciu głową poduszki.
________________________________________________________________________

I ta dam! Znowu mi się nie podoba. Jest jakiś taki drętwy… W następnym może będzie się działo coś więcej, bo ten był taki o wszystkim i o niczym. Bardzo dziękuję za tak pozytywne komentarze;
Do C. Howard; kochana, masz o wiele lepszy talent od mojego!

Do Idy; dzięki wielkie, że tak mnie wspierasz!

Do Maji; ja też cię kocham !

I do aleXandry; zajebisty blog! I te odskocznie! Sory, że nie komentuję, ale zacina mi się komp…
Dzięki, że czytacie te moje bazgroły! I love you!
 

8 komentarzy:

  1. Rozdział zwala z nóg !!! <33 jesteś niesamowita !!!!!! ;* wiesz co.. ? Podziwiam cię !! Masz taki talent, że szkoda gadać !! ;D po prostu wymiatasz !!!!!! ^^ kiedy dodasz nowy rozdział ? Bo wiesz... ja tu nie wyrabiam ;D kocham cię !! <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Następny rozdział oczywiście jak najszybciej... Cieszę się, że ci się podoba :D Też jesteś boska ;* <33

      Usuń
  2. Pamiętaj kocham cię <333333 Lofffff you! Jesteś wspaniała kocham no! Lofff you! Czekam na kolejny! <333333333

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja ciebie też lofff <333333333
      Czekam na kolejne rozdziały u cb! <333

      Usuń
  3. Może Ci sie nie podoba bo ROZLACZYLAS KICK? Ale tak to spoko rozdzialik :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba rzeczywiście nie podoba mi się, bo rozłączyłam Kick... Ale cóż... przed nimi jeszcze kawałek drogi zanim znowu się zejdą...

      Usuń
  4. Oooomg!!! Laska!!! Zajebisty rozdział<33 Czekam już na kolejny <33
    I; To TY masz większy talent ode mnie ! <33 I się nie kłóć! <333
    Love You! <3 Czekam na new! <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli ktoś nie ma racji, to będę się kłócić! ;) Piszesz o wiele lepiej niż ja, tak samo Izka; i nawet nie wmawiajcie mi, że ja lepiej, bo wiem, że nie... Cieszę się, że ci się podoba! I love you <3

      Usuń