Postanowiłam, że jednak wrócę na tematy Kick'a. Jednak najpierw musze zaczerpnąć trochę weny. Aby szybciej jej "dostać" ząłożyłam bloga z moją kolezanką- Victorią Hope. Byłabym wdzięczna, gdybyście weszły. Jest to dla mnie bardzo wazne. To pozwoli mi poczuć, że nie pisze tak beznadziejnie jak mi się wydaję i że wam sie to podoba.
Tutaj podaję linka: KLIK
Będę bardzo, bardzo wdzięczna jeśli wejdziecie.
Tłumacz
niedziela, 3 marca 2013
wtorek, 26 lutego 2013
Przepraszam, ostatni wpis
Wybaczcie, ale jednak nie bedę już pisała. Brakuje mi pomysłów, czasu, a ostatnio coraz częściej weny. Przez te dwa tygodnie próbowałam się zmusić specjalnie dla was, ale... Nie jestem po prostu w stanie! Wszystko co pisałam było po prostu beznadziejne. Przez te dwa tygodnie zaczynałam kolejny rozdział od samego początku chyba z sześćset razy...
Musicie mi wybaczyć... Jak bedę miała wenę, to napiszę rozdział- zakończenie.
Jeszcze raz przepraszam! Nadal bedę czytać wasze blogi, ale niestety nie bedę już pisać <33 p="">Stacia ;*33>
Musicie mi wybaczyć... Jak bedę miała wenę, to napiszę rozdział- zakończenie.
Jeszcze raz przepraszam! Nadal bedę czytać wasze blogi, ale niestety nie bedę już pisać <33 p="">Stacia ;*33>
niedziela, 20 stycznia 2013
Rozdział XXXI
Rozdział XXXI
Patrzyłam na
nich w osłupieniu… Całkowitym osłupieniu. Bo, czy oni powiedzieli, że tato nie
jest ojcem Maxa.
-Słucham?- Tyle
tylko zdołałam wykrztusić. Jeśli nie tato jest jego ojcem, to kto? I jak to w
ogóle możliwe…
-Kiedy miałaś
pięć lat między mną a twoją mamą pojawił się mały problem w… w zdolności
porozumiewania się, że tak powiem. Coraz częściej się kłóciliśmy i rozważaliśmy
rozstanie. Jedyne co nas razem trzymało, to ty. No i w końcu po wielu, wielu
rozmowach pogodziliśmy się. Kilka miesięcy później okazało się, że mama jest w
ciąży. Bardzo się cieszyliśmy i po tym całkowicie doszliśmy do porozumienia.
Kiedy Max miał roczek do naszego domu zapukał pewien mężczyzna i powiedział, że
chce zobaczyć się ze swoim synem. Wtedy właśnie mama przyznała się, że miała
romans, że już z tym skończyła. Zerwała kontakt z tym facetem i chciała wrócić
do rodziny. Ale ja już nie byłem w stanie jej wybaczyć i zaufać. Od tego czasu
ciągle się kłóciliśmy, ale nie rozstawaliśmy ze względu na was.- Tato zrobił
krótką przerwę. Przez chwilę byłam zła na mamę; Jak ona mogła nam to zrobić?-
Ten facet wyjechał, mama powiedziała mu, że dla waszego dobra muszą zakończyć
tą znajomość. No i jakoś leciało, dopóki rok temu nie dowiedziałem się, że
wrócił. A na dodatek, że zaczął pracować z mamą w jednym biurze. Raz przez
przypadek przeczytałem e-maila mamy. Pisał w nim jak bardzo ją kocha i jak
bardzo kocha ich syna. Napisał też, że powinni być razem, że mnie zastąpi. Więc
spakowałem walizki i usunąłem się mu z drogi…
Między nami
zawisła niezręczna cisza. Przez chwilę czułam do mamy taki żal, jak tamtego
wieczora, kiedy tato wyniósł się z domu. Próbowałam wszystko sobie ułożyć, poskładać
w spójną całość. W pewnym momencie wszystko wskoczyło na miejsce…
-To George,
prawda?- wyszeptałam. Popatrzyłam mamie w oczy, a to co w nich ujrzałam
sprawiło, że nie potrzebowałam już odpowiedzi.
-Czemu mi nie
powiedziałaś?- Zapytałam odrobinę za głośno.- Przecież nie mam już dziesięciu
lat, żeby się po czymś takim załamać… A tak… Czy ja w ogóle jestem twoją
córką?! Jak ja mam ci teraz zaufać?
-Kim, to było
skomplikowane. Zaczęłam spotykać się z Georgem, kiedy między mną a twoim tatą
było bardzo źle. A potem… Nie potrafiłam zakończyć żadnego ze związków. Zrozum,
byłam młoda, a młodzi ludzie popełniają błędy. Gdybym mogła cofnąć się w
czasie, to nigdy nie pozwoliłabym sobie na taki romans. Byłoby mi tylko
strasznie, strasznie przykro, bo brakowałoby mi Maxa.- Jakaś nuta w jej głosie
podpowiadała mi, że mówi prawdę.
-To w takim
razie czemu rok temu do niego wróciłaś?
-Bo chciałam
być z kimś kto mnie kocha… To co łączyło mnie i twojego ojca było zwykłym
układem, a ja potrzebowałam czegoś więcej. Szczególnie kiedy zaczęliście z
Maxem dorastać i oddalać się ode mnie.- Wyznała mama.- Właśnie dlatego, chcę
byś to ty zamieszkała z tatą… Nie chcę obarczać go odpowiedzialnością za Maxa…
Teraz
wszystko jasne. Mama chce byśmy spotykali się z tatą, ale woli, żebym ja z nim
zamieszkała, bo tak będzie wszystkim łatwiej. Łatwiej, wygodniej, a może nawet…
bezpieczniej.
-Ok, chodźmy,
muszę się spakować...- powiedziałam wstając. Rodzice zrobili to samo i ruszyli
po obu moich stronach.
-Ale nie
jesteś na mnie zła? Czasami tak po prostu się w życiu układa…- Mama wyglądała jakby
od mojej odpowiedzi zależało całe jej życie.
-Nie, ale
nurtuje mnie jedno pytanie. Kiedy tato odszedł straszliwie płakałaś… Kochałaś
go, prawda?- zobaczyłam, że rodzice patrzą sobie w oczy. Wyczułam też, że tacie
bardzo zależy na tej odpowiedzi.
-Tak.- Ku
mojemu zdziwieniu mama przyznała się do czegoś co dla mnie było całkiem
oczywiste. Tak, czy siak powinnam być z niej dumna, bo zazwyczaj nie przyznaje
się do takich rzeczy… Co ja mówię? Ona w ogóle nie przyznaje się do takich
rzeczy.
Weszliśmy na
parking. Wsiadłam do samochodu mamy i ruszyłyśmy ulicami Seaford. Kilka razy
zerknęłam w lusterko, by zobaczyć, czy tato ciągle za nami jedzie. Kiedy
weszliśmy do domu, na przywitanie mamie przybiegł Max. Jak tylko zobaczył tatę,
oczy mu rozbłysły, a na twarz wstąpił niebiański uśmiech. Usłyszałam, że Georg
schodzi po schodach; nie miałam ochoty oglądać jego przywitania z moim tatą,
więc szybko pobiegłam do swojego pokoju spakować wszystkie rzeczy.
Po około
godzinie byłam gotowa do przeprowadzki. Mama, ja i Max znosiliśmy do salonu wszystkie
moje walizki (a było ich z sześć, czy siedem). Za każdym razem, jak do niego
wchodziłam, tata i Georg siedzieli naprzeciwko siebie, na fotelach i posyłali
sobie gniewne spojrzenia. Mogę się założyć, że ta godzina była dla taty najgorszą
w całym jego życiu.
Kiedy wszystko było zapakowane do samochodu, zaczęłam
żegnać się z domownikami, nawet z
Georgem i wsiadłam do samochodu taty. Kiedy odjeżdżaliśmy posłałam mamie, stojącej
w drzwiach, wesołe spojrzenie.
I rozdzialik
jeszcze dziś! Za niecałe 24 h mój blog zostanie przyjęty do konkursu na Blog
roku 2012!
Bardzo was
proszę, byście zagłosowali. Jak zwykle zostawcie komy. Czekam na kolejne
rozdziały na waszych blogach…
STACIA :*
Rozdział XXX
Przy jednym
ze stolików siedział mój tato z moją mamą (!). Ten widok był tak nieoczekiwany,
że aż mi się zakręciło w głowie. Myślałam, że padnę plackiem tam, gdzie teraz
stałam. I najprawdopodobniej zrobiłabym to, gdyby nie Jack, który złapał mnie
za rękę, zmuszając, bym na niego spojrzała. Miał tak samo zdezorientowaną minę
jak ja. O ile nie bardziej.
Nagle dotarło
do mnie, że wtedy u dyrektora mówiła prawdę… Spieszyło jej się, żeby spotkać
się ze swoim byłym mężem. I mimo, że powinnam być na niego wściekła, to
cieszyłam się, że go widzę. Złapałam Jacka mocniej za rękę i pociągnęłam w ich
kierunku. Jak gdyby nigdy nic przysiadłam się, a wraz ze mną Jack.
-No cześć.-
powiedziałam patrząc tacie w oczy. Teraz to moi rodzice mieli zdezorientowane
miny.- Co porabiacie?
Tato spojrzał
najpierw na mnie, a potem na Jacka. Pewnie zastanawiał się kim jest, bo
przecież zaczęliśmy z Jackiem chodzić, po tym jak odszedł.
-Rozmawiamy…-
powiedziała mama tonem „lepiej już idź, jeśli ci życie miłe”, ale ja udałam, że
tego nie słyszę. Popatrzyłam na tatę, mając nadzieję, że coś mi wyjaśni…
-Gdzie byłeś
ten rok?- nie chciałam, żeby tak było, ale w moim głosie malował się niemy
wyrzut.- Nie powiesz mi chyba, że w Seaford i ani razu nie odwiedziłeś ani
mnie, ani Maxa. Albo przynajmniej nie napisałeś…
Teraz tato
wyglądał na zdenerwowanego. Spojrzał na mamę, z trudem hamując wybuch złości.
Jestem bardzo ciekawa co takiego mogło go zdenerwować… No bo chyba nie zadałam
jakiegoś super dziwnego pytania…
-Nie dałaś im
listów ode mnie!- wydusił w pewnym momencie.- To dlatego nie odpisywali, a nie
dlatego, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.
Zaczęłam
rozumieć o co w tym chodzi. Jack chyba też, bo udał, że musi skorzystać z
toalety i czym prędzej odszedł od stolika. Wpatrywałam się to w mamę, to w
tatę. Kompletnie nie byłam w stanie ustalić, które jest teraz bardziej
zdenerwowane. Już miałam zadać kolejne pytanie, gdy odezwał się tato.
-Myślę, że w
takim razie mogę wszystko powiedzieć Kim. Teraz mi raczej nie zabronisz…-
skierował piorunujące spojrzenie na mamę.- Więc, wyjechałem do Miami. W
sprawach czysto służbowych. Byłem tam od miesiąca, gdy nagle dowiedziałem się,
że zagrasz w filmie. Wedy napisałem po raz pierwszy; dwa listy- jeden dla
ciebie, jeden dla Maxa. Czekałem cały miesiąc na odpowiedzi, które nie
nadeszły. Nie chciałem, byście znienawidzili mnie, że odszedłem, bo wielu
rzeczy nie wiecie, więc wróciłem. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzyła mi twoja
mama i powiedziała, że nie chcecie ze mną rozmawiać, więc zamieszkałem w nowym domu
(oczywiście w Seaford). Codziennie czekałem na telefon od twojej matki, który,
wedle naszej umowy, sygnalizowałby mi, że mi wybaczyliście. Ale taki nie
nadszedł…
-Spotkaliśmy
się…- wtrąciła mama-… by… By dogadać się w waszej sprawie. Tato chce, by jedno
z was z nim zamieszkało. Chce byś ty z nim zamieszkała…
-A Max?-
teraz zrobiło mi się strasznie, strasznie przykro.- Przecież Max tak bardzo cię
kocha! Wiesz, że całkowicie załamał się po twoim odejściu? On cię potrzebuje,
ale potrzebuje też mamy…
Tato posłał
pytające spojrzenie do mamy. Ta przytaknęła, ale miałam wrażenie, że wcale nie
chodziło im o to co przed chwilą powiedziałam.
-Myślę, że
dla Maxa jeszcze trudniejsze byłoby rozstanie z mamą.- wyjaśnił tato.
Podświadomie czułam, że nie tylko o to chodzi.- Kocham go i spotykałbym się z
nim tak często, jak pozwoliłaby mi twoja matka. Chcę byś ze mną zamieszkała, by
chociaż częściowo odciążyć mamę od spraw związanych z finansami, szczególnie,
że za dwa lata idziesz do collegu, ale też dlatego, że za wami tęsknię. Dla
mnie to też był trudny wybór; ty, czy Max. Ale jak już wspominałem- dla niego
będzie lepiej, jak zostanie z mamą.
Poczułam się
dziwnie, bo wyszło na to, że to mama zataiła przed nami kilka istotnych faktów,
a nie, że tato jest wcieleniem zdrajcy.
-A czy ty
kogoś masz? Bo mama znalazła sobie chłopaka, Georga.- na dźwięk tego imienia
tato mruknął pod nosem coś w stylu „Można się było tego spodziewać…”, ale już
po chwili odpowiedział:
-Nie. Jeśli myślałaś,
że opuściłem was, bo związałem się z kimś innym, to się mylisz.
Kątem oka
zobaczyłam, że Jack wychodzi z kibelka. Kurde, naprawdę długo tam siedział, żeby
tylko nam nie przeszkadzać. A zważywszy na to, że Jerry często załatwia tam
swoje potrzeby, to tak się poświęcił, że zasłużył na jakąś nagrodę… Wskazał
palcem drzwi wyjściowe i spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową, po czym wyszedł.
Było mi przykro z tego powodu, bo mieliśmy spędzić miłe popołudnie, ale wyszła
sprawa niecierpiąca zwłoki.
-Kim, chcesz
ze mną zamieszkać?- jego ton zabrzmiał jak błaganie. Z jednej strony chciałam z
nim być, bo bardzo za nim tęskniłam, ale nie chciałam też zostawiać mamy i
Maxa. Chociaż, że wtedy uwolniłabym się od Georga na dobre.
-Jeśli mama
nie ma nic przeciwko, to mogę zamieszkać z tobą na miesiąc. Jeśli mi się nie
spodoba, to wrócę do domu, dobrze?
Tato zgodził
się bez problemów, mama natomiast zwlekała z odpowiedzią. W końcu objęła mnie
ramieniem (siedziałam koło niej) i mocno do siebie przytuliła.
-Zgadzam się.
Ale jeśli coś będzie nie tak, to pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu…-
wyszeptała.
-Spokojnie.-
odpowiedziałam mocniej się do niej przytulając.- Ale jest jeszcze jeden problem…
Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie wyjaśnicie mi co się stało. I nie wmówicie
mi, że nic, bo przecież widzę… Aha, i jeśli będziecie kłamać, to też się
zorientuję…
Mama
spojrzała na tatę posyłając mu zmęczone spojrzenie.
-Ty jej
powiedz.- powiedział tato dość nieprzyjemnym tonem.
-Twój tato… nie… nie jest ojcem Maxa.
I jak?
Jej, dopiero się zorientowałam, że prawie po każdym
rozdziale piszę to samo, więc zmienię trochę front.
Podoba się
wam? Moim zdaniem nie wyszedł nawet tak źle… BARDZO cieszę się, że bloga
komentują nowe osoby. Zachęcam innych, którzy czytają, ale nie komentują, by
jednak zostawili coś po sobie… Wtedy na przykład dodaję te osoby na listę
blogów, które czytam i czytam ich blogi, i komentuję…
INFO do C. Howard.
Twoja strona
mi się zacina, ale widziałam, że jest u cb jakiś konkurs… Mogłabyś napisać mi w
komach o co w nim chodzi… Proszę.
STACIA ;*
Rozdział XXIX
Rozdział XXIX
Na następny
dzień mogłam wyjść już ze szpitala; bóle brzucha i głowy minęły, a pamięć
powróciła. Lekarz uznał, że to cud, zważywszy na to jak niewiele pamiętałam
kilka dni po wypadku, gdy szok już zelżał.
Z samego rana
mama przyjechała (choć upierałam się, że nie trzeba) i wzięła moją torbę. Było
przed ósmą, o dziewiątej miałam się spotkać z dyrektorem w sprawie wypadku…
Jestem ciekawa co znowu wymyślił.
Kiedy tylko
weszłam do domu w ramiona rzucił mi się Max. Nigdzie nie widziałam Georga, ale
to dobrze. Nie mam ochoty zaraz po powrocie do zdrowia, chociaż na niego
patrzeć. Mama poleciała do kuchni i sądząc po różnych odgłosach, tam właśnie
był Georg. Szybko chwyciłam torbę. Droga ze szpitala do domu, zajęła nam godzinę,
dokładnie za trzy minuty muszę siedzieć z powrotem w samochodzie i jechać z
mamą do szkoły.
Dojechałyśmy
do niej kilka minut przed dziesiątą. Ruszyłyśmy korytarzami, które opustoszały.
No tak, inni mają teraz lekcje. Minęły ponad dwa tygodnie od kiedy byłam tu po
raz ostatni i jakoś dziwnie się czuję tak sobie teraz tu idąc.
-Wiesz, czego
może chcieć dyrektor?- zapytałam w pewnym momencie. Mama przytaknęła. Jestem
strasznie ciekawa, ale już za chwilę się dowiem.
Ledwie
podeszłyśmy pod gabinet, gdy wyszedł z niego Jack z mamą. Na jego widok od razu
poczułam się lepiej, ale nie mieliśmy czasu na przywitanie, bo od razu zawołał
nas pan Dunkins. Weszłyśmy i przywitałyśmy się. Zajęłyśmy miejsca przed
biurkiem i patrzyłyśmy na twarz
dyrektora z wyczekiwaniem.
-Przejdźmy od
razu do konkretów. Kim, co robiłaś w godzinach lekcyjnych poza terenem szkoły?
Bo gdybym działał według akt, to powiedziałbym, że byłaś chora i leżałaś w
domu, ale w takim razie albo oszukałaś matkę, albo obie panie coś
namieszałyście…
-Coś pan
sugeruje?- oburzyła się mama. No, pomyślałam, teraz już pan długo nie
pojedzie.-To przez rodziców takich ja, zasilających szkołę, by miała pieniądze
na wszystko, ta szkoła jeszcze w ogóle istnieje. Moja córka zasłużyła się dla
szkoły; wygrała wiele konkursów, jest cheerleederką, ma dobre stopnie i wzorowe
zachowanie. Oprócz tego jest sławna i jej obecność tutaj zachęca innych
rodziców do zapisywania tutaj swoich dzieci. Więc to, czy jeden tydzień była w
domu, czy nie to chyba sprawa między nią, a mną, prawda panie dyrektorze?
-Ale,
wypadek, który spowodowała…
-Wydarzył się
poza murami szkoły i nie powinien pana obchodzić.- mama zrobiła swoją upartą
minę, dając jasno do zrozumienia, że nie zamierza dyskutować na ten temat.
-A jednak…-
zaczął Dunkins. Najwidoczniej nie dowiedział się jeszcze, że z moją mamą się
nie zadziera.- Pan Anderson był świadkiem całego wypadku. I podobnie jak panie
nie chce nic mówić… Podejdźmy do tego z innej strony… Mogę nie wpisywać pannie
Kimberly do akt, że spowodowała wypadek wagarując… Ale mogę też wpisać, chyba,
że ktoś wyjaśni mi co się stało.
-A co panu to
da?- spytała mama już całkowicie zdenerwowana. Mogę się założyć, że gdyby miała
w oczach lasery, to Dunkins przypominałby przypalonego kurczaka.
-Mama
poprosiła mnie, żebym podeszła do koleżanki zapytać się jak tam nasza praca z
biologii i przy okazji kupić kilka rzeczy do domu. Wracałam właśnie przez park,
gdy zobaczyłam Jacka. Nie miałam czasu na gadanie, bo źle się czułam, więc
ruszyłam w stronę przejścia. Nie wiedziałam, że Jack za mną idzie i jeśli pan sugeruje,
że to przez niego wpadłam pod samochód, to…- w sumie to wpadłam przez Jacka pod samochód,
ale czego się nie wybacza, gdy się kogoś kocha…-… to się pan myli. Po prostu
się zagapiłam i tyle.
Jak bardzo
cieszyłam się, że tak łatwo przychodzi mi kłamstwo. Wymyślenie realistycznej
historyjki od zaraz to moja specjalność. Niestety moje ostatnie słowa chyba nie
zabrzmiały zbyt przekonująco, bo Dunkins spojrzał na mnie wzrokiem wykrywacza
kłamstw.
-Czyli pan
Anderson nie miał żadnego związku z tym wypadkiem?- wiedziałam, że pytanie jest
podchwytliwe. Postanowiłam odpowiedzieć wymijająco.
-No oprócz
tego, że był świadkiem, to nie.- odparłam. Na szczęście ta odpowiedź zadowoliła
pana Dunkinsa, a to było o wiele bardziej podejrzane.
-To powiedz
mi teraz, które z was kłamie. Anderson przyznał się, że to przez niego miałaś
wypadek. Że dla zabawy coś ci wyrwał z ręki i zaczął z tym uciekać. Jemu udało
się przebiec, a gdy ty wbiegłaś na ulicę… Resztę już znasz.
No i się
wkopaliśmy. Mogliśmy w szpitalu ustalić jakiś scenariusz, a teraz wynikła
całkiem nieprzyjemna sytuacja. Spojrzałam na mamę, błagając ją wzrokiem, by mi
pomogła.
-Panie
dyrektorze, spieszę się. Jeśli zamierza pan oskarżać moją córkę o kłamstwo, to…
-Nie
zamierzam nikogo oskarżać. Chcę tylko dowiedzieć się, czy to Anderson spowodował
wypadek. Inaczej; spowodował, że stała ci się krzywda. Jeśli tak zostanie
ukarany.
Wtedy mama
wstała. Poszłam w jej ślady i razem z nią wyszłam z gabinetu. Obie rzuciłyśmy
jeszcze „do widzenia” . Ruszyłyśmy korytarzami i wyszłyśmy ze szkoły. Przed
gmachem czekał Jack ze swoją mamą. Szybko się przywitaliśmy, po czym mocno
przytuliłam się do Jacka. Jejciu! Jak mi tego brakowało.
-Tobie też
zrobił przesłuchanie?- usłyszałam szept Jacka tuż przy uchu.
-Tak, tyle
tylko, że z tego, z czego się zorientowałam sprzedaliśmy mu dwie różne wersje.
Gdyby nie mama, to bym wszystko zawaliła.- odszepnęłam.- A tak po za tym to
powinnam cię zabić za to, że wziąłeś całą winę na siebie.
-A ja mogę
się założyć, że ty wzięłaś na siebie, więc dopóki, któreś z nas nie zmieni
wersji, Dunkins nie ukarze żadnego z nas.
Potem
postanowiliśmy, że pójdziemy do jakiejś kawiarenki. Nasze mamy nie miały nic
przeciwko, więc ruszyliśmy w stronę galerii handlowej. Na razie mam zwolnienie
z treningów, ale jestem pewna, że jeszcze tydzień lub dwa i będę mogła z
powrotem ćwiczyć.
Po dotarciu na miejsce od razu poszliśmy do Phila
Falafela, gdzie ujrzałam…
Bardzo
przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale zepsuł mi się monitor i musiałam czekać,
aż rodzice kupią nowy. Dzisiaj kupili, a ja od razu napisałam rozdzialik. Mam
nadzieję, że pomimo tego, że jest krótki, to będzie się podobać.
STACIA ;*
poniedziałek, 14 stycznia 2013
Rozdział XXVIII
Rozdział
XXVIII
Już miałam
coś powiedzieć, gdy do pokoju wpadła Shelley, trzymając w rękach kilka paczek
żelków. Popatrzyła na mnie i na Jacka. Gdyby nie to, że czułam się oszukana,
może nawet bym się roześmiała. Cały czas zastanawiałam się nad tym co
powiedział mi Jack. Czy z tego pocałunku poczuł, że go kocham, czy z
wcześniejszego też to poczuł? Co jeśli tak? A do tego przyznałam się, że
chodziłam z Seanem, żeby był zazdrosny. Nie wiem, jak mogłam być tak głupia. Z
drugiej strony nic nie pamiętałam i jeśli Jack to wykorzysta, to okaże się
jeszcze większym draniem niż myślałam.
-To ja może
was zostawię.- powiedziała Shelley, wycofując się z pokoju. Szybko do niej
doskoczyłam i wciągnęłam z powrotem. Mocno ją przytuliłam i zaczęłam płakać jej
na ramieniu. Obróciła twarz w stronę Jacka i mogę się założyć, że gdyby miała w
oczach lasery, Jack byłby tylko stertą osmalonych kości.
-Wiesz co,
Kim? A ja teraz, kiedy odzyskałaś pamięć, nie wstydzę się tego co powiedziałem,
bo to prawda. Najwidoczniej to ty powinnaś się też trochę zastanowić, co
robiłaś nie tak.-na lekki ton wrogości w jego głosie obróciłam się i otarłam
łzy z policzków. Patrzyłam mu prosto w oczy, które pociemniały z
niewypowiedzianego gniewu i goryczy.- Chodzimy ze sobą, a ty robiłaś wszystko,
bylebym był tylko zazdrosny. Przyjaźń z Broudym, jakieś tam wycieczki z
Jasonem, gadanie z dosłownie wszystkimi chłopakami na planie, gdy podobno nie
miałaś czasu pogadać ze mną. Myślisz, że po przejściach z Kelly, jak widziałem,
że całujesz się z Rickim, albo wychodzisz z hotelu pod ramię z Broudym, nie
miałem prawa myśleć, że nie jesteś ze mną do końca szczera?
-Bo myślałam,
że mi ufasz. Po za tym, nie poszłabym sama z Jasonem, gdybyś ty nagle zrobił
się śpiący. Gdybym wiedziała, że nie zdradzisz mnie po tygodniu z choćby Donną,
to też bardziej, bym ci ufała. A po za tym, dobrze wiedziałeś, że przyjaźnię
się z Broudym i nie obchodzi mnie, naprawdę totalnie nie obchodzi mnie, czy
kiedyś odbił ci dziewczynę, czy nie, bo w danym momencie, gdybyś naprawdę mnie
kochał, zapomniałbyś o niej…
Miałam
właśnie kontynuować swój wywód, gdy drzwi do sali otworzyły się i stanęła w
nich mama. Przybrałam najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać, mając
nadzieję, że nie mam zaczerwienionych oczu.
-Odzyskałam
pamięć!- krzyknęłam uradowana. Na to mama uśmiechnęła się szeroko i spojrzała
na mnie, Shelley, a jej wzrok powędrował do Jacka. Potem posłała mi pytające
spojrzenie.
-Jack pomógł
mi odzyskać pamięć, a po za tym, teraz pamiętam, że wcześniej postanowiliśmy
znów być przyjaciółmi.- odpowiedziałam, czując, że się rumienię. Na
nieszczęście zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, gdy odezwał się Jack.
-Cieszę się,
że mogłem pomóc pani córce wrócić do zdrowia. Naprawdę nie było to trudne…
-A co takiego
pomogło jej odzyskać pamięć?- spytała mama. Jeśli coś nie miało się wydać,
musiałam szybko ochłonąć i wymyślić na poczekaniu dobrą wiadomość.
-Dużo wspomnień.-
odparłam.- Naprawdę: zdjęcia, filmiki… odczucia.- z satysfakcją poczułam, że
już się nie rumienię. Szczerze mówiąc miałam ochotę od razu wpaść w ramiona
Jacka, ale chciałam z nim najpierw dokończyć rozmowę. Bo co jeśli Jack kłamał?
Może uznał, że skoro straciłam pamięć, będę łatwiejszym celem. Może wielki
powrót, byłby świetną sensacją, a Jack liczył na większą sławę. Ale, czy wtedy
mówiłby mi, że mnie kocha, zanim straciłam pamięć? Pewnie tak.
-Mamo, to
może pójdź po doktora, a my jeszcze chwilę pogadamy.- powiedziałam. Kiedy tylko
wyszła popatrzyłam na Jacka, pytającym wzrokiem.
-Powiedziałem
już wszystko co miałem do powiedzenia. Kim, zastanów się, czy gdyby mi na tobie
nie zależało nadal bym tu siedział?
-Ale jeszcze
pięć minut temu powiedziałeś, że tak naprawdę robiłam wszystko, żebyś był
zazdrosny. W sumie powiedziałeś, że szastałam twoimi uczuciami. O ile były
prawdziwe.
-No i
widzisz? Znowu zaczynasz. Jesteś uparta jak osioł. Przez ostatnie kilka dni
całowaliśmy się więcej razy niż na przyjaciół przystało. Nawet jeżeli to ja
zaczynałem większość pocałunków (no oprócz tego ostatniego), to ty je
oddawałaś.-powiedział. Nie wiem co, może jakaś nuta w jego głosie, której nie słyszałam
u niego od… dawna, sprawiła, że uwierzyłam mu. Tylko, czy ja jestem uparta.
Odrobinę zraniona, owszem. Ale nie jestem uparta.
-Po pierwsze;
nie jestem uparta.- powiedziałam to, co pomyślałam.- A po drugie… wierzę ci.
-Tyle tylko,
że tego tyle powiedziałem, że nie wiem w co konkretnie wierzysz.- zaczął Jack z
nadzieją w głosie. Uśmiechnęłam się uroczo, po raz pierwszy od miesięcy czując
się naprawdę szczęśliwie.
-Że mnie
kochasz.- powiedziałam , podchodząc i
mocno się do niego przytulając. Usłyszałam, jak Shelley klika nam
zdjęcie.
-Lecę wrzucić
na fejsa.- rzuciła i wybiegła z sali. Byłam jej za to wdzięczna, bo dała mi z
Jackiem trochę czasu na osobności. Nie wiem ile nam go jeszcze zostało,
zważywszy, że w każdej chwili może tu wpaść mama z doktorem.
-Co sprawiło,
że mi wybaczyłaś?- wyszeptał mi do ucha Jack. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Twoje
upłaszczanie się przede mną. Gdyby ci nie zależało nigdy byś tego nie robił.-
powiedziałam z wesołą nutą w głosie. Mocniej się do niego przytuliłam.- A po za
tym, kocham cię. Moje zdrowie psychiczne, chyba dłużej by bez ciebie nie
wytrzymało.
-Moje też.- powiedział na chwilę przed tym, jak mnie
pocałował.
Znowu
krótkie, ale rozdział i tak miał być dopiero jutro, więc, chyba się cieszycie,
nie?
Kilka info:
jak zauważyliście zmieniłam nick. Teraz wyświetla się mój pseudonim i nazwisko,
po drugie; dziękuję, że czytacie, te moje totalne bazgroły, kocham was! Jeszcze
raz dziękuję za wszystkie wasze komentarze.
No i w końcu
Jack i Kim są parą! Znowu. Chciałam też powiedzieć wam, że planowałam, by do
siebie wrócili za rozdział lub dwa, ale jest to taka niespodzianka ode mnie,
dla was. W najbliższym czasie przygotuję jeszcze jedną, ale na nią musicie
poczekać jeszcze dzień lub dwa…
STACIA :*
Rozdział XXVII
Rozdział
XXVII
Zarumieniłam
się, więc szybko podeszłam do okna, tak, by tego nie zauważył. Dzień był
słoneczny.
-Dobra, to
zbieraj cztery litery, idziemy się przejść, tylko musimy znaleźć jeszcze twoją
kuzynkę.- stwierdziłam.
-Chyba nie
powinnaś wychodzić z pokoju…
-Rzeczywiście.
Szkoda, bo całkowicie znudziło mi się leżenie w tym pokoju. Nie wiem, czy
wiesz, ale nienawidzę szpitali. No to chodźmy chociaż do bufetu po jakieś
słodycze…
-A ja ci nie
wystarczam?- zapytał patrząc na mnie zalotnym spojrzeniem.
-Skoro cię
nie lubię, to nie.- powiedziałam uroczo się uśmiechając. Jeśli myśli, że tylko
on potrafi zachowywać się jak najprawdziwszy podrywacz i „boski” chłopak, to
dlatego, że najwidoczniej wcześniej nie narobiłam mu kompleksu na tym punkcie.
Z tego co pamiętam, w tych sprawach jestem od niego o niebo lepsza. Chyba. W
sumie to nie pamiętam nawet twarzy, nawet imion moich chłopaków, ale coś podświadomie
mówi mi, że było ich sporo.
Podeszłam do
drzwi i już miałam je otworzyć, gdy nagle zrobiły to za mnie. Do sali wszedł
brunet; nawet wysoki, przystojny i wysportowany.
-Kim!-
krzyknął łapiąc mnie w ramiona. Zdziwiona szybko się odsunęłam.- No tak, nie
pamiętasz mnie. Jestem Sean, twój chłopak
-Sean?
Wybacz, ale nie pamiętam…- odparłam zażenowana. Dopiero co flirtowałam z moim
byłym, a tu się okazuje, że mógł to usłyszeć mój obecny chłopak. Problem tylko
z tym, że do Jacka coś czuję… Nie wiem, czy to miłość, zauroczenie, czy
jakkolwiek to nazwać, ale kiedy patrzę na Seana, czuję się wobec niego totalną obojętność.
-Nie
szkodzi.- powiedział i spojrzał na mnie. Najwidoczniej zobaczył Jacka, bo
zrobił dziwną minę.- Nie powiedział ci przypadkiem, że nie chcesz go znać?
-Powiedział,
ale nie wiem dlaczego.- coś uderzyło mnie w jego tonie. Aż przebiegł mnie dreszcz.
Obrzydzenia.
-No to
najwidoczniej ja muszę ci powiedzieć…- zaczął, ale w tym momencie Jack złapał
mnie za ramiona i wyrwał z jego uścisku, jednocześnie stając pomiędzy nami.
-To chyba
sprawa między mną a Kim, prawda? Nie wcinaj się…
-Nie. To nie
sprawa pomiędzy tobą a Kim. Wie o niej cała szkoła, kurde co ja gadam? Cały
świat, tylko inni więcej, inni mniej. I nie zabronisz mi powiedzenia jej
prawdy.
Byłam pewna,
że zaraz zaczną się bić. I coś mi się przypomniało.
Sean zamawia nam po
jakimś drinku. Jest całkiem niezły, ale wolę nie pić go za dużo. Potem
wchodzimy na parkiet. Dziewczyny wokół nas wiją się i zarzucają włosami. Nie
jest to mój styl tańca i nie powiem jak go nazywam… Zaczynamy z Seanem tańczyć.
Nie jest to „grzeczny”, jakby powiedziała moja matka, taniec, ale też nie tak…
jakby to powiedzieć… ostro zboczony. Po około dwóch godzinach zabawy,
zatańczeniu z chyba dwudziestoma chłopakami i całkowitym zagubieniu przyjaciół
w tłumie udaje mi się dostrzec Seana.
Podchodzę do niego i obejmuję go za szyję, a on łapie mnie w talii i tańczymy
razem w takt skocznej piosenki. Po chwili ręce Seana zjeżdżają niżej niż
powinny, ale nie zabraniam mu; taki urok imprez. Po chwili dostrzegam Jacka… Tańczy z Donną (swoją
eks, jakby nie było) trzymając ręce na jej pupie i liżąc się z nią. Jej ręce
błądzą w jego włosach i po szyi. Bez chwili zastanowienia przywieram wargami do warg Seana; nie ma nic przeciwko.
Patrzę na
Seana, starając sobie przypomnieć coś więcej. Coś, co podpowiedziałoby mi
bardziej, dlaczego zaczęłam z nim chodzić.
-Sean…-
zaczynam zażenowana zza ramienia Jacka.- Przykro mi to mówić, ale coś mi się
przypomniało. I choć kiedyś nie mówiłabym tego, przynajmniej tak mi się wydaje,
to zaczęłam z tobą chodzić, żeby.. żeby… Jack był zazdrosny. Przypomniał mi się
kawałek z jakiejś imprezy. Ty lizałeś się z Donną…- tu zwróciłam się do Jacka-
a ja chciałam, żebyś czuł się tak jak ja kiedy na was patrzyłam… Chciałam, by
było ci źle i przykro. Totalnie przykro. Przynajmniej tak mi się wydaje.
Dlatego Sean, lepiej będzie jeśli już pójdziesz.
Spojrzał na
mnie, jakoś dziwnie, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
-Zazdrosny,
tak? Może chcesz mi coś wytłumaczyć?- zapytał Jack, zmuszając, bym na niego
spojrzała. W czekoladowych oczach kryła się prawda, wiedziałam to, musiałam
tylko znaleźć sposób na odnalezienie jej. I to dość szybki sposób. Chciałam
znać prawdę, ale skoro nikt inny nie chciał mi powiedzieć, musiałam jakoś sobie
poradzić. Znałam nawet jeden sposób, ale wydawał mi się zbyt bezpośredni.
-Słuchaj, to
zrobiła tamta Kim. Gdybym wiedziała czemu, to raczej bym ci o tym nie mówiła,
bo najwidoczniej ani nie chciałam ci mówić ani ty nie chciałeś słuchać. A jeśli
się okaże, że mnie zdradziłeś, to nie żyjesz…- zagroziłam.
-Chcesz znać
prawdę?
-Szybki
jesteś… Jasne, że tak.
-Powiem ci, jeśli
mnie pocałujesz.- wyszeptał uwodzicielsko.
-Słucham?-
prawie się zakrztusiłam.
-Chcę, byś
wiedziała, że cię kocham. Że pomimo tego co ci zrobiłem, tak naprawdę nigdy nie
przestałem cię kochać. I nie chcę, by prawda cię do mnie zraziła, więc pocałuj
mnie, a dowiesz się prawdy.
-A co ma
pocałunek do prawdy?- zapytałam głęboko oburzona. Ledwie znam chłopaka, do tego
jest moim eks, a jest nim dlatego, że musiał mnie strasznie skrzywdzić. I
jeszcze prosi mnie o coś takiego…
-Bo jeśli po
usłyszeniu prawdy odejdziesz, to chcę wiedzieć, czy bez jej znajomości, mnie
kochasz.- wyjaśnił patrząc mi głęboko w oczy.
-Aha, czyli
po pocałunkach poznajesz, czy dziewczyna cię kocha, czy nie?
-Mniej więcej. Powiem ci tylko tyle, że pamiętam jak
całowałaś mnie, gdy mnie kochałaś. I powiem, że pocałunek, który spowodował
wypadek… Wtedy całowaliśmy się tak jak dawniej.- wyszeptał. Poczułam się dość
dziwnie, słysząc te słowa. Ale jednocześnie, jakby szczęśliwie. Zbliżyłam się
do niego i oplotłam ręce wokół jego szyi. Poczułam, że kładzie obejmuje mnie w
talii. Zamknęłam oczy i przełożyłam kłębiące się we mnie uczucia w pocałunek.
Poczułam straszliwy ból głowy, jednocześnie czując, że
pocałunek nabiera na namiętności. Ból głowy był nie do zniesienia i wtedy
zaczęłam sobie przypominać. Wszystko. Związanego z rodziną, domem,
przyjaciółmi, Jackiem.
Oderwałam się od niego i ze łzami w oczach spojrzałam w
jego.
-Kim…- wyszeptał. Chyba zorientował się, że wszystko
sobie przypomniałam.
Jeśli rozdziały
mam dodawać codziennie (co wynika z ankiety) to niestety muszą być krótsze, bo
inaczej się nie wyrobię z pisaniem i jednocześnie odrabianiem lekcji, i innymi
rzeczami. Mam nadzieję, że mi to jakoś wybaczycie…
Mam nadzieję,
że rozdzialik się podoba… Mogę zdradzić, że Kim i Jack… albo nie, będzie
niespodzianka. Powiem tylko, że prędzej, czy później do siebie wrócą.
STACIA :*
niedziela, 13 stycznia 2013
Rozdział XXVI
Rozdział XXVI
Zerwałam się.
Pierwsze co, a raczej kogo ujrzałam to Jack. I dobrze, musiałam mu zadać kilka
pytań. A przynajmniej jedno, ale ważne. Rozejrzałam się, okazało się, że w
pomieszczeniu jesteśmy sami.
-Jack,
mówiłeś, że przez nasze zerwanie wpadłam pod samochód.- zaczęłam.- Jak to się
stało?
-Dopiero się
obudziłaś, a już zaczynasz?- zapytał z uśmiechem.
-Jack, wiem,
że byłeś tam ze mną. I wiem, że widziałeś co się stało.
-Coś sobie
przypomniałaś?
-Trochę. Pamiętam,
że cię zobaczyłam zaraz przed tym, jak potrącił mnie samochód, ale nic więcej.
Westchnął
głęboko, po czym spojrzał mi w oczy. Tym razem odwróciłam wzrok. Chciałam, by
powiedział mi prawdę.
-Uciekałaś,
nie patrzyłaś gdzie biegniesz i wpadłaś pod samochód.- wydusił jednym tchem.
-Bo
zerwaliśmy?
-Nie.
-To dlaczego?
-Bo chciałem,
żebyśmy do siebie wrócili.- wyszeptał.
Rozległa się
długa, niezręczna cisza. Stała się tak nieznośna, że usiadłam na łóżku i
zmusiłam, by spojrzał mi w oczy. Wpatrywałam się w nie, mając nadzieję, że coś
mi przypomną. Ale tym razem milczały.
-A czemu ja
nie chciałam?
-Bo wcześniej
bardzo cię skrzywdziłem.
Znów nastała
cisza. Napięcie, które narastało między nami stało się niemal namacalne.
Fuknęłam i z powrotem się położyłam.
-A jaśniej
się nie da?- zapytałam sycząc. Usłyszałam, że Jack śmieje się pod nosem.- A
ciebie co tak bawi?
-Zawsze
miałaś cięty język…
-Nie zmieniaj
tematu. Chcę znać prawdę…
-Prawdę o
czym?- spytała jakaś dziewczyna wchodząc do sali.
-To Shelley…-
powiedział Jack.
-… moja
przyjaciółka. Zapamiętałam, jak mi to mówiłeś.
-Jak się
czujesz, kochana?
Uśmiechnęłam
się. Nawet, gdybyśmy dotychczas nie były przyjaciółkami, teraz byśmy nimi
zostały. Przyjrzałam się jej; miała rozpuszczone włosy, koszulę w kratkę,
krótkie spodenki i japonki. Ja w życiu bym się tak nie ubrała, ale do niej to
pasowało. Wyglądała wręcz fantastycznie.
-Czułam się
dobrze, dopóki twój kuzyn nie zaczął wymyślać.
Obie się roześmiałyśmy.
Potem okazało się, że Shelley przyniosła album ze zdjęciami. Początkowo były
zdjęcia całej paczki, a potem moje i Jacka, ciągle się całujących,
obejmujących, albo po prostu stojących koło siebie. Oglądając je, zastanawiałam
się, co takiego mógł zrobić. Potem na zdjęciach nie było mnie, ale byli wszyscy
pozostali.
-Co się
stało?- zapytałam.
-Zerwaliście,
a ty nie chciałaś nas znać.
Potem Shelley
włączyła laptopa i puściła mi film, w którym zagrałam Był całkiem fajny,
pomijając moment, w którym całowałam się z jakimś chłopakiem. Jack wyjaśnił mi,
że to Ricky Weaver, a mi przez mgłę przypomniał się konkurs i… ten oblech.
Dowiedziałam się też, że wcześniej mieszkałam w Miami.
Po
oglądnięciu filmu, Shelley puściła mi jeszcze kilka krótkich filmików, które nam
nagrała. W pewnym momencie, kiedy szliśmy ulicami Paryża jedząc lody, jakiś
ptak narobił Jackowi na bluzkę.
-Pamiętam
to!- krzyknęłam. Uśmiechnęłam się szeroko.- Śmierdziało od niego na kilometr.
-Oj, jednak
nie pamiętasz.- powiedziała Shelley.- Śmierdziało od niego na dziesięć
kilometrów…
Roześmiałam
się. Coraz bardziej podobał mi się czas spędzony z moją przyjaciółką. Kurde,
jak to dziwnie brzmi. Ale jest fajnie. Bez porównania. Zerknęłam na Jacka, po
raz kolejny zastanawiając się co zrobił.
-A teraz ktoś
mi powie, czemu cię nienawidzę?- spytałam.
Nikt się nie
zgłosił. Było mi strasznie przykro, że nie mają odwagi mi powiedzieć. Przecież
nie mogło to być nic aż tak strasznego. Chyba.
-Dziękuję za
odpowiedź. No to co robimy?
-Nie mamy
zbyt wiele do roboty.- powiedział Jack.
Zerwałam się
z łóżka i podeszłam do torby, którą wczoraj przyniosła mi mama (tak słyszałam)
i wyjęłam z niej kilka rzeczy i poszłam przebrać się do łazienki. Wróciłam po
dziesięciu minut; uczesana, podmalowałam oczy. W czarnym topie, łososiowych
spodenkach i japonkach. Kiedy wyszłam z łazienki (miałam własną) i zobaczyłam,
że Jack dziwnie mi się przygląda.
-Gdzie
Shelley?- spytałam widząc, że jej nie ma.
-Wyszła na chwilę.- odpowiedział patrząc mi intensywnie w
oczy.
Krótki, ale
jest! Mam nadzieję, że się wam podoba.
STACIA :*
Rozdział XXV
Rozdział XXV
Z PUNKTU
WIDZENIA JACKA
Biegnę za
Kim, cały czas ją wołając. Nie chcę, by uciekła, a jest coraz bliżej wyjścia z
parku. Biegnę tak szybko, jak tylko daję radę, ale Kim gna jakby się paliło.
Nagle widzę, jak wbiega na chodnik i przebiega całą jego szerokość w dwóch
krokach. Kolejne sekundy są dla mnie wiecznością. Widzę jak Kim wbiega na
ulicę, wołam ją najgłośniej jak tylko potrafię. W końcu obraca się, nasze
spojrzenia się spotykają w momencie kiedy potrąca ją samochód. Całemu zdarzeniu
towarzyszy pisk opon i krzyk widzów.
Najszybciej
jak tylko dałem radę podbiegłem do Kim, okazało się, że jest nieprzytomna.
Zadzwoniłem po pogotowie. Po chwili z samochodu wysiadł kierowca. Zapytał się
mnie, czy widziałem co się stało, by w
razie czego potwierdzić, że nie była to jego wina.
Dziesięć
minut oczekiwania na przyjazd karetki, był dla mnie udręką. Jeszcze gorzej czułem
się kiedy widziałem, jak ją zabierali. Wiedziałem, że to z mojej winy, gdybym
jej nie gonił, gdybym tylko zostawił ją w spokoju, to nic by się nie stało.
***
Z PUNKTU
WIDZENIA KIM
Obudziłam się
i pierwsze co ujrzałam to straszliwie rażące w oczy zieleń i biel. Czułam
straszny ból w okolicach brzucha, a to co działo się z moją głową… zupełnie
jakby pękała. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało, jak się tu znalazłam i
gdzie w ogóle się znalazłam, ale oprócz strasznego bólu, w mojej głowie była
pustka.
-Kim,
słyszysz mnie?- usłyszałam, łagodny kobiecy głos. Obróciłam głowę w kierunku, z
którego dobiegał.
-Mamo?-
szepnęłam.
-Jestem tu
kochanie.- odpowiedziała łapiąc moją dłoń. Po chwili usłyszałam otwierane drzwi
i do pokoju wszedł mężczyzna w kitlu.
-Panie
doktorze, dobre wieści. Kim, jednak nie straciła pamięci.- powiedziała mama
wyraźnie wesołym tonem.- Dobrze wiedziała kim jestem.
-To jeszcze o
niczym nie świadczy. Od czasu do czasu będzie miała takie przebłyski, ale nie
wiadomo, czy kiedykolwiek w pełni odzyska pamięć. Miejmy nadzieję, że tak.-
wyjaśnił doktor, po czym podszedł do łóżka i usiadł na stołku.- Witaj, Kim.
Nazywam się doktor Trey. Czy coś cię boli?
Pokiwałam
głową i mimowolnie skrzywiłam się z ogarniającego mnie bólu.
-Boli mnie
głowa i brzuch.- z trudem wyszeptałam. Kiedy tylko się poruszałam, nawet
mrugałam, czułam się, jakby ktoś wbijał mi szpilki w głowę.
-Ma prawo cię
boleć, ale skoro nigdzie indziej cię nie boli, to znaczy, że nie odniosłaś
większych obrażeń.- zanotował coś w trzymanym w ręce zeszycie.- Powiedz mi
jeszcze, czy pamiętasz, jak doszło do wypadku?
-Nie.- znowu
zanotował.- Ale mówił pan coś o mojej pamięci…
-Zrobimy
jeszcze testy, ale nic nie obiecuję. Dobrze w takim razie poproszę panią o
zadanie kilku pytań z życia córki. Zobaczymy, czy odpowie. Potem poda mi pani
odpowiedzi i będę robił ten test codziennie. Jeśli w przeciągu tygodnia, nie
odpowie poprawnie na chociaż połowę… To odzyskanie pamięci będzie prawie
niemożliwe.
Po lekkim
drżeniu ręki mamy, poznałam, że jest bardzo zdenerwowana. O… może nie straciłam
pamięci skoro pamiętam taki szczegół. Może jak usłyszę konkretne pytanie, to
przypomnę sobie na nie odpowiedź.
-Proszę
podawać pytania, ja będę je zapisywać, a potem da mi pani odpowiedzi, dobrze?- Trey
skierował pytanie do mamy.
-Dobrze. No to,
jak nazywał się film, w którym zagrałaś, córeczko?
Film? To ja
zagrałam w jakimś filmie? Możliwe, ale nawet jeśli tak, to jaki mógłby być jego
tytuł... Kątem oka zauważyłam, że doktor Trey kręci głową.
-To może to:
Czy ćwiczysz karate?
Musiałam się
dłużej zastanowić. I nagle w mojej głowie pojawiły się jakieś przebłyski; strój
do walk, turniej, wychodzę na środek maty i dostaję czarny pas.
-Tak.-
mówię.- Mam… mam czarny pas.
-Dobrze, może
mamy szansę na odzyskanie pamięci…- szepnął doktor.
Zadali mi
jeszcze kilka pytań, ale na żadne nie umiałam odpowiedzieć. Inaczej, nie
pamiętałam na nie odpowiedzi. Czułam się, jakby zadawali mi pytania o życiu
całkiem obcej osoby. Kiedy skończyli, doktor Treys wyszedł z sali, a ja
zasnęłam.
I tak samo
przez kolejne dwa dni. Mama do mnie przychodziła, kiedy akurat nie musiała być
w pracy i razem z doktorem robili mi test pamięci. Za każdym razem pamiętałam
odpowiedź tylko na jedne pytanie; ćwiczę karate. Oprócz tego pamiętałam trochę
szczegółów o moje rodzinie; pamiętałam wszystko o mamie i o moim bracie.
Pamiętałam, że mama ma narzeczonego, ale nie wiedziałam, jak ma na imię. Nie
pamiętałam też swojego taty ani tego co się z nim stało.
Czwartego
dnia pobytu w szpitalu, czułam się już na tyle dobrze, by usiąść. Cały dzień
miał ze mną spędzić mój braciszek Max. Tak więc, od godziny ósmej rano
kolorowałam z nim jakieś postacie i grałam z nim na PSP. W pewnym momencie, gdy
już prawie wygrałam jeden z wyścigów samochodowych, do sali wszedł jakiś
chłopak.
Miał brązowe
włosy, w lekkim nieładzie, czekoladowe oczy i powalający uśmiech.
-Jack!-
krzyknął Max i rzucił się w jego kierunku. Przybili sobie piątkę, po czym
brunet podszedł do łóżka.
-Cześć, Kim.-
powiedział i wyciągnął w moim kierunku trzymane w ręce róże. Byłam strasznie
zdziwiona i przestraszona, kim on był? I chyba malowało się to mojej twarzy.
-Jack, to ty
nie wiedziałeś? Kim prawie nic nie pamięta… Straciła pamięć jak uderzyła się w
głowę.- wyjaśnił Max biorąc ode mnie kwiaty i wsadzając je do wazonu. Teraz to
Jack wyglądał na przestraszonego.
Jack
popatrzył na mnie. W jego oczach widziałam… smutek?
-Siadaj.-
powiedziałam klepiąc miejsce koło siebie.- Opowiesz mi trochę o sobie, może coś
uda mi się przypomnieć.
Przez chwilę
wyglądał, jakby chciał uciec, ale zrobił o co poprosiłam. Uśmiechnęłam się
uroczo, odpowiedział tym samym, z tą tylko różnicą, że gdy on to zrobił, ja się
zarumieniłam.
-No to,
jestem Jack. Jesteśmy… jakby przyjaciółmi. Razem zagraliśmy w filmie i razem
chodzimy do tego samego dojo oraz szkoły. Tyle tylko, że do innych klas. Moja
kuzynka jest twoją najlepszą przyjaciółką, a…
-My kiedyś ze
sobą chodziliśmy?- zapytałam; kiedy to zrobiłam miał minę całkowicie bezcenną.
-Pamiętasz?
-Nie. Po
prostu dziwnie się zachowujesz. I starasz się mówić o innych rzeczach niż
konkretnie dotyczących nas. Czyli kto zerwał?
-Wolę nie
gadać na ten temat, bo…
-Ale dla mnie
ważny jest każdy szczegół. Może dzięki niemu sobie coś przypomnę, proszę. A po
za tym skoro zerwaliśmy, to chyba możesz mi powiedzieć kto…
-Ja zerwałem,
i tak jakby przez to całe zerwanie znalazłaś się w szpitalu.- powiedział
spuszczając głowę. Zrobiło mi się go żal, czuł się winny. Myślał, że to przez
niego potrącił mnie samochód, ale doktor wyjaśnił mi już, że to tylko przez
moją nieuwagę. Pochyliłam się i chwyciłam go za ramię. Obrócił głowę i popatrzył
mi w oczy. Przez chwilę coś zaczęłam sobie przypominać, ale było zbyt
pomieszane, by ułożyć to w spójną całość. Z wysiłku rozbolała mnie głowa, nie
byłam w stanie powstrzymać grymasu. Po sekundzie ból stał się nie do
zniesienia. Cicho jęknęłam z bólu i złapałam się za głowę.
-Kim?! Kim, w
porządku.- pytał Jack. Nie odpowiedziałam.- Lecę po lekarza. Max pilnuj, żeby
nie spadła z łóżka!
Usłyszałam,
że wypadł z sali, jakby się paliło. Ostatnie co czułam, to ręce Maxa chwytające
moją dłoń i głos Jacka powtarzający w kółko „W porządku?”. Potem ból odebrał mi
przytomność.
Biegłam tak szybko jak się dało. Dzień był wczesny, ale
przez chmury wiszące nad miastem, nie było tak jasno, jak zazwyczaj. Biegłam do
utraty tchu, aż nagle ścieżka zamieniła się w chodnik, a chodnik w asfalt.
Usłyszałam swoje imię i obróciłam się. Moje oczy spotkały się z innymi,
czekoladowymi, gdy coś uderzyło we mnie z taką siłą, że straciłam przytomność.
Gotowe! I
rozdzialik jeszcze w niedzielę! Mam nadzieję, że się podobało… Proszę o komentarze!
I mam do was
pytanie: Mi się wydaje, czy zmieniłam odrobinę styl pisania? Wcześniej jakoś
inaczej to wszystko brzmiało… Przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli też macie
takie odczucie, to napiszcie mi jak bardziej się wam podoba, to będę pisała w
taki sposób.
Aha, dodam
jeszcze kilka ankiet, bo chcę poznać wasze zdanie; wszystkie ankiety będą do 28
lutego 2013, więc chyba każdy da radę odpowiedzieć.
Pa pa
STACIA :*
sobota, 12 stycznia 2013
Rozdział XXIV
Rozdział XXIV
Wróciliśmy z
Jackiem do dojo, ramię w ramię, jak ponad rok temu. Kiedy tak weszliśmy ,
Shelley rzuciła nam dość dziwne spojrzenie, więc postanowiłam wyjaśnić,
dlaczego nie zachowujemy się tak jak jeszcze dziesięć minut temu.
-Zawieszenie
broni.- powiedziałam, kątem oka widząc, że Jack dziwnie się uśmiecha.
Potem
ćwiczyliśmy do około dwudziestej, po czym postanowiliśmy pójść na lody. Było
już całkiem ciemno i zimno, ale musimy jakoś uczcić mój powrót do paczki.
Wszyscy
zamawiamy po dwie gałki i siadamy na jednej z ławek. Właśnie kończę jeść
swojego loda (jak zwykle jako ostatnia), kiedy zaczyna padać deszcz. Zważywszy
na to, że mam na sobie tylko koszulkę na ramiączka, spodnie i japonki, nie
zamierzam siedzieć zbyt długo na deszczu.
-Muszę iść.-
stwierdziłam, że jeśli teraz pobiegnę do samochodu, zdążę zanim całkowicie się
rozpada. Po chwili przypominam sobie, że Jack i Shelley mieszkają trochę dalej
niż ja i mogłabym ich podwieźć.
-Jedziecie ze
mną?- pytam. Jestem pewna, że właśnie tak postąpiłabym jeszcze rok temu.
-Jasne. Więc,
kto ostatni, ten… idzie na piechotę.- krzyknął Jack i pobiegł w stronę
parkingu. Zaraz po nim pognałam ja i Shelley. Nie miałyśmy szans go dogonić,
więc pozostało nam ścigać się ze sobą. Niestety biegłam w japonkach, a Shelley
w sandałach, więc była w nieco lepszej sytuacji niż ja. Dobiegłam do samochodu
jako ostatnia.
-Idziesz na
piechotę!- zaczął Jack zaczepnym tonem.
-Ja nie zgodziłam
się na te twoje zagrywki!
-No dobra,
będę wspaniałomyślny i pójdę z tobą.- stwierdził Jack. Wiedziałam, że i tak nie
pozwoli mi wsiąść do samochodu, więc
zgodziłam się. Dałam Shelley kluczyki i ruszyliśmy z Jackiem ulicami. Z
sekundy na sekundę padało coraz bardziej. Tak więc po przejściu około
dziesięciu metrów byłam całkowicie przemoczona, zupełnie jak Jack.
Przez całą
drogę nie gadaliśmy. Mimo, że postanowiłam puścić w niepamięć to, co mi zrobił
(tylko ze względu na Shelley), to i tak nie byłam w stanie tego całkowicie
zignorować.
Po około
dwudziestu minutach doszliśmy pod mój dom. Był pod nim zaparkowany mój
samochód.
-To cześć.- powiedziałam
ruszając w stronę furtki, ale nagle poczułam, że Jack złapał mnie za nadgarstek
i zjechał niżej, łapiąc mnie za dłoń.
-Kim…-
spróbowałam wyrwać rękę, ale Jack trzymał mocno.- Ja… popełniłem głupotę. Kim,
nie mogę o tobie zapomnieć. Kocham cię…
-Jack. Nie po
tym, co mi zrobiłeś.
-Żałuję tego.
Bardziej niż ci się wydaje…
-Nie Jack, ja
ci już nie ufam. Wybaczyłam ci tylko ze względu na Shelley. Tylko i wyłącznie.
-Kim, wiem. Schrzaniłem
wszystko. Ale kocham cię. Kocham cię bardziej niż kiedykolwiek.
Wyrwałam dłoń
z jego uścisku i weszłam przez furtkę do ogrodu. Stanęłam przed drzwiami
wejściowymi i obróciłam się. Pomimo, że lało jak z cebra, widziałam, że Jack śledzi
mnie wzrokiem. Podniosłam rękę i nieśmiało pomachałam, po czym z impetem
wpadłam do domu.
W głowie
miałam totalny mętlik. Jedna część mnie chciała wtedy krzyknąć „Tak, tak.”, a
druga miała ochotę przywalić mu w twarz. Ta mieszanka była tak dziwna, że
pierwsze co zrobiłam po wpadnięciu do swojej łazienki to zrzucenie rzeczy i
wzięcie jakiś tabletek uspokajających.
Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Miałam ochotę
spać i jednocześnie skakać do rana. I nie ma to nic wspólnego ze zbliżającym
się „trudnym okresem”. Wzięłam szybki prysznic, założyłam ulubioną piżamę i
położyłam się spać.
Rano byłam
bardziej obolała niż wczoraj wieczorem. Kiedy tylko wszyscy wyszli z domu
zeszłam na dół, ale zamiast wziąć fastfoody i oglądać film, poszłam do szkoły.
Dochodziła dziewiąta, ponad godzina spóźnienia, do tego dziesięć minut drogi,
ale muszę pogadać z Shelley.
Po dojechaniu
na parking, zajęłam pierwsze wolne miejsce i ruszyłam w stronę szafki. Wyjęłam
z niej książki na następną lekcję. Do zakończenia obecnej zostało jeszcze
trzydzieści minut, ale nie mam zamiaru iść na lekcję.
Usiadłam na
jednej z ławek, pod salą, w której powinnam być teraz, a z której za półgodziny
wyjdzie Shelley. Ten czas minął mi strasznie szybko i gdy tylko ujrzałam
Shelley wychodzącą z sali chwyciłam ją za łokieć i wyprowadziłam ze szkoły.
-Shelley,
muszę z tobą porozmawiać.- powiedziałam nawet ostrym tonem.- Powiedz prawdę.
Czy wtedy, kiedy robiłyśmy projekt, przeprosiłaś mnie, dlatego, że Jack o to
poprosił?
-Nie!-
Shelley była wyraźnie oburzona.- Skąd ci to przyszło do łowy?
-Twój kuzyn,
wczoraj… powiedział, że mnie kocha. Po tym wszystkim co mi zrobił, miał
czelność mi to mówić!- w moich oczach pojawiły się łzy.
-Chodźmy stąd
…- powiedziała Shelley, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc w stronę parku.
Usiadłyśmy na jednej z ławek. Przestałam już płakać.
-Kim, Jack obiecał mi, wtedy u Phila, że nie będzie
się narzucał. Bo on… on tak do końca nie przestał cię…
-Proszę,
skończ.- przerwałam jej. Wstałam i ruszyłam ścieżką w przeciwnym kierunku niż
szkoła.
-Kim, ja nie
mogę się zerwać!- usłyszałam krzyk Shelley.
-A ja chcę
być sama!- odkrzyknęłam, przyspieszając kroku.
Nie wiem jak
mogłam być tak naiwna i pomyśleć, że Andersonowie się kiedykolwiek zmienią.
Zapewne to wszystko było ich zwykłą zagrywką. Jack poszedł do swojej
kuzynki-przyjaciółki. Wyjawił jej swój plan i zaczął go realizować.
Najpierw
przeprosiny w telewizji, potem przeprosiny Shelley, odnowienie „przyjaźni” i
przejście do konkretów. Kiedyś powiedziałabym, że może naprawdę mu zależy, ale
teraz, jestem pewna, że zrobił to dla rozgłosu.
Byłam tak
zajęta swoimi myślami, że nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. I to z
takim impetem, że poleciałabym na ziemię, gdyby nie złapała mnie osoba, z którą
się zderzyłam.
-O jejciu,
przepraszam.- powiedziałam. „Znowu się zaczyna…”, pomyślałam pamiętając o moim
niefortunnym wpadaniu na ludzi. Podniosłam wzrok i ujrzałam… Jacka.
-Nic nie
szkodzi. Kim ,możemy pogadać?- zapytał Jack.
-Nie, nie mam
ochoty z tobą rozmawiać.- odparłam ruszając dalej. Jednak Jack nie odstąpił
mnie na krok.
-Kim,
zachowałem się jak dupek i to nie po raz pierwszy. Porozmawiaj ze mną.
-Nie mam ci
nic do powiedzenia.
Przyspieszyłam
ruszając krętymi uliczkami parku, aż dotarłam do mostku, niedaleko jednej z
głównych ulic. Kiedy zaczęłam przyjaźnić się z Shelley, pokazała mi pewien
zakątek. Ruszyłam teraz do niego; pod starą wierzbę, przy brzegu stawiku.
Usiadłam na ziemi wiedząc, że Jack jest tuż za mną.
-O czym
chcesz rozmawiać? Jeśli o tym, o czym wczoraj, to odpowiedź znasz.
-Ale może
zmienisz zdanie...- usłyszałam jego szept tuż przy uchu.-… kiedy dowiesz się,
dlaczego z tobą zerwałem.
-Wiem to aż
za dobrze. Udawałeś miłość do mnie, bo chciałeś mieć kolejną ofiarę. Kiedy zaczęliśmy
kręcić film bałeś się mnie odrzucić, by nie splamić sobie reputacji, gdy byłeś
już sławny, zacząłeś grę pt. „niestety musimy się rozstać. Początki trudne,
potem przyjaciele…”. Ale ja w to nie gram.- powiedziałam.
-Nie. Bałem
się, że odrzucisz mnie tak, jak Kelly. A wiesz dlaczego się bałem? Bo cię
kocham!- odwróciłam twarz w lewą stronę i nasze usta się spotkały. Chciałam się
odwrócić, ale nie byłam wstanie.
-Kim, kocham cię.- szepnął Jack całując mnie coraz
namiętniej. Po chwili wstałam i zaczęłam biec. Nie patrzyłam gdzie, oczy zaszły
mi łzami. Słyszałam, że Jack mnie woła, ale to sprawiało, że biegłam szybciej.
Nagle usłyszałam swoje imię tak głośno, jakby krzyczeli je wszyscy ludzie na
świecie. Odwróciłam się, ale jedyne co zobaczyłam, to dwa zbliżające się światła
i straszny pisk. Ostatnie co pamiętam co straszliwy ból.
I jak?
****
Dwa rozdziały
(łącznie 6 stron A4) w jeden dzień. Jest po 23:00 a ja siedzę, piszę i
jednocześnie oglądam „Plotkarę”. Mam fantastyczny wieczór! Napiszcie w komach
co robiliście tego wieczoru…
STACIA :*
Subskrybuj:
Posty (Atom)