Tłumacz

niedziela, 3 marca 2013

Nowy blog

Postanowiłam, że jednak wrócę na tematy Kick'a. Jednak najpierw musze zaczerpnąć trochę weny. Aby szybciej jej "dostać" ząłożyłam bloga z moją kolezanką- Victorią Hope. Byłabym wdzięczna, gdybyście weszły. Jest to dla mnie bardzo wazne. To pozwoli mi poczuć, że nie pisze tak beznadziejnie jak mi się wydaję i że wam sie to podoba.
Tutaj podaję linka: KLIK
Będę bardzo, bardzo wdzięczna jeśli wejdziecie.

wtorek, 26 lutego 2013

Przepraszam, ostatni wpis

Wybaczcie, ale jednak nie bedę już pisała. Brakuje mi pomysłów, czasu, a ostatnio coraz częściej weny. Przez te dwa tygodnie próbowałam się zmusić specjalnie dla was, ale... Nie jestem po prostu w stanie! Wszystko co pisałam było po prostu beznadziejne. Przez te dwa tygodnie zaczynałam kolejny rozdział od samego początku chyba z sześćset razy...
Musicie mi wybaczyć... Jak bedę miała wenę, to napiszę rozdział- zakończenie.
Jeszcze raz przepraszam! Nadal bedę czytać wasze blogi, ale niestety nie bedę już pisać <33 p="">Stacia ;*

niedziela, 20 stycznia 2013

Rozdział XXXI


Rozdział XXXI

Patrzyłam na nich w osłupieniu… Całkowitym osłupieniu. Bo, czy oni powiedzieli, że tato nie jest ojcem Maxa.

-Słucham?- Tyle tylko zdołałam wykrztusić. Jeśli nie tato jest jego ojcem, to kto? I jak to w ogóle możliwe…

-Kiedy miałaś pięć lat między mną a twoją mamą pojawił się mały problem w… w zdolności porozumiewania się, że tak powiem. Coraz częściej się kłóciliśmy i rozważaliśmy rozstanie. Jedyne co nas razem trzymało, to ty. No i w końcu po wielu, wielu rozmowach pogodziliśmy się. Kilka miesięcy później okazało się, że mama jest w ciąży. Bardzo się cieszyliśmy i po tym całkowicie doszliśmy do porozumienia. Kiedy Max miał roczek do naszego domu zapukał pewien mężczyzna i powiedział, że chce zobaczyć się ze swoim synem. Wtedy właśnie mama przyznała się, że miała romans, że już z tym skończyła. Zerwała kontakt z tym facetem i chciała wrócić do rodziny. Ale ja już nie byłem w stanie jej wybaczyć i zaufać. Od tego czasu ciągle się kłóciliśmy, ale nie rozstawaliśmy ze względu na was.- Tato zrobił krótką przerwę. Przez chwilę byłam zła na mamę; Jak ona mogła nam to zrobić?- Ten facet wyjechał, mama powiedziała mu, że dla waszego dobra muszą zakończyć tą znajomość. No i jakoś leciało, dopóki rok temu nie dowiedziałem się, że wrócił. A na dodatek, że zaczął pracować z mamą w jednym biurze. Raz przez przypadek przeczytałem e-maila mamy. Pisał w nim jak bardzo ją kocha i jak bardzo kocha ich syna. Napisał też, że powinni być razem, że mnie zastąpi. Więc spakowałem walizki i usunąłem się mu z drogi…

Między nami zawisła niezręczna cisza. Przez chwilę czułam do mamy taki żal, jak tamtego wieczora, kiedy tato wyniósł się z domu. Próbowałam wszystko sobie ułożyć, poskładać w spójną całość. W pewnym momencie wszystko wskoczyło na miejsce…

-To George, prawda?- wyszeptałam. Popatrzyłam mamie w oczy, a to co w nich ujrzałam sprawiło, że nie potrzebowałam już odpowiedzi.

-Czemu mi nie powiedziałaś?- Zapytałam odrobinę za głośno.- Przecież nie mam już dziesięciu lat, żeby się po czymś takim załamać… A tak… Czy ja w ogóle jestem twoją córką?! Jak ja mam ci teraz zaufać?

-Kim, to było skomplikowane. Zaczęłam spotykać się z Georgem, kiedy między mną a twoim tatą było bardzo źle. A potem… Nie potrafiłam zakończyć żadnego ze związków. Zrozum, byłam młoda, a młodzi ludzie popełniają błędy. Gdybym mogła cofnąć się w czasie, to nigdy nie pozwoliłabym sobie na taki romans. Byłoby mi tylko strasznie, strasznie przykro, bo brakowałoby mi Maxa.- Jakaś nuta w jej głosie podpowiadała mi, że mówi prawdę.

-To w takim razie czemu rok temu do niego wróciłaś?

-Bo chciałam być z kimś kto mnie kocha… To co łączyło mnie i twojego ojca było zwykłym układem, a ja potrzebowałam czegoś więcej. Szczególnie kiedy zaczęliście z Maxem dorastać i oddalać się ode mnie.- Wyznała mama.- Właśnie dlatego, chcę byś to ty zamieszkała z tatą… Nie chcę obarczać go odpowiedzialnością za Maxa…

Teraz wszystko jasne. Mama chce byśmy spotykali się z tatą, ale woli, żebym ja z nim zamieszkała, bo tak będzie wszystkim łatwiej. Łatwiej, wygodniej, a może nawet… bezpieczniej.

-Ok, chodźmy, muszę się spakować...- powiedziałam wstając. Rodzice zrobili to samo i ruszyli po obu moich stronach.

-Ale nie jesteś na mnie zła? Czasami tak po prostu się w życiu układa…- Mama wyglądała jakby od mojej odpowiedzi zależało całe jej życie.

-Nie, ale nurtuje mnie jedno pytanie. Kiedy tato odszedł straszliwie płakałaś… Kochałaś go, prawda?- zobaczyłam, że rodzice patrzą sobie w oczy. Wyczułam też, że tacie bardzo zależy na tej odpowiedzi.

-Tak.- Ku mojemu zdziwieniu mama przyznała się do czegoś co dla mnie było całkiem oczywiste. Tak, czy siak powinnam być z niej dumna, bo zazwyczaj nie przyznaje się do takich rzeczy… Co ja mówię? Ona w ogóle nie przyznaje się do takich rzeczy.

Weszliśmy na parking. Wsiadłam do samochodu mamy i ruszyłyśmy ulicami Seaford. Kilka razy zerknęłam w lusterko, by zobaczyć, czy tato ciągle za nami jedzie. Kiedy weszliśmy do domu, na przywitanie mamie przybiegł Max. Jak tylko zobaczył tatę, oczy mu rozbłysły, a na twarz wstąpił niebiański uśmiech. Usłyszałam, że Georg schodzi po schodach; nie miałam ochoty oglądać jego przywitania z moim tatą, więc szybko pobiegłam do swojego pokoju spakować wszystkie rzeczy.

Po około godzinie byłam gotowa do przeprowadzki. Mama, ja i Max znosiliśmy do salonu wszystkie moje walizki (a było ich z sześć, czy siedem). Za każdym razem, jak do niego wchodziłam, tata i Georg siedzieli naprzeciwko siebie, na fotelach i posyłali sobie gniewne spojrzenia. Mogę się założyć, że ta godzina była dla taty najgorszą w całym jego życiu.

Kiedy wszystko było zapakowane do samochodu, zaczęłam żegnać się z domownikami, nawet  z Georgem i wsiadłam do samochodu taty. Kiedy odjeżdżaliśmy posłałam mamie, stojącej w drzwiach, wesołe spojrzenie.

I rozdzialik jeszcze dziś! Za niecałe 24 h mój blog zostanie przyjęty do konkursu na Blog roku 2012!

Bardzo was proszę, byście zagłosowali. Jak zwykle zostawcie komy. Czekam na kolejne rozdziały na waszych blogach…

STACIA :*

Rozdział XXX


Przy jednym ze stolików siedział mój tato z moją mamą (!). Ten widok był tak nieoczekiwany, że aż mi się zakręciło w głowie. Myślałam, że padnę plackiem tam, gdzie teraz stałam. I najprawdopodobniej zrobiłabym to, gdyby nie Jack, który złapał mnie za rękę, zmuszając, bym na niego spojrzała. Miał tak samo zdezorientowaną minę jak ja. O ile nie bardziej.

Nagle dotarło do mnie, że wtedy u dyrektora mówiła prawdę… Spieszyło jej się, żeby spotkać się ze swoim byłym mężem. I mimo, że powinnam być na niego wściekła, to cieszyłam się, że go widzę. Złapałam Jacka mocniej za rękę i pociągnęłam w ich kierunku. Jak gdyby nigdy nic przysiadłam się, a wraz ze mną Jack.

-No cześć.- powiedziałam patrząc tacie w oczy. Teraz to moi rodzice mieli zdezorientowane miny.- Co porabiacie?

Tato spojrzał najpierw na mnie, a potem na Jacka. Pewnie zastanawiał się kim jest, bo przecież zaczęliśmy z Jackiem chodzić, po tym jak odszedł.

-Rozmawiamy…- powiedziała mama tonem „lepiej już idź, jeśli ci życie miłe”, ale ja udałam, że tego nie słyszę. Popatrzyłam na tatę, mając nadzieję, że coś mi wyjaśni…

-Gdzie byłeś ten rok?- nie chciałam, żeby tak było, ale w moim głosie malował się niemy wyrzut.- Nie powiesz mi chyba, że w Seaford i ani razu nie odwiedziłeś ani mnie, ani Maxa. Albo przynajmniej nie napisałeś…

Teraz tato wyglądał na zdenerwowanego. Spojrzał na mamę, z trudem hamując wybuch złości. Jestem bardzo ciekawa co takiego mogło go zdenerwować… No bo chyba nie zadałam jakiegoś super dziwnego pytania…

-Nie dałaś im listów ode mnie!- wydusił w pewnym momencie.- To dlatego nie odpisywali, a nie dlatego, że nie chcą mieć ze mną nic wspólnego.

Zaczęłam rozumieć o co w tym chodzi. Jack chyba też, bo udał, że musi skorzystać z toalety i czym prędzej odszedł od stolika. Wpatrywałam się to w mamę, to w tatę. Kompletnie nie byłam w stanie ustalić, które jest teraz bardziej zdenerwowane. Już miałam zadać kolejne pytanie, gdy odezwał się tato.

-Myślę, że w takim razie mogę wszystko powiedzieć Kim. Teraz mi raczej nie zabronisz…- skierował piorunujące spojrzenie na mamę.- Więc, wyjechałem do Miami. W sprawach czysto służbowych. Byłem tam od miesiąca, gdy nagle dowiedziałem się, że zagrasz w filmie. Wedy napisałem po raz pierwszy; dwa listy- jeden dla ciebie, jeden dla Maxa. Czekałem cały miesiąc na odpowiedzi, które nie nadeszły. Nie chciałem, byście znienawidzili mnie, że odszedłem, bo wielu rzeczy nie wiecie, więc wróciłem. Kiedy zapukałem do drzwi, otworzyła mi twoja mama i powiedziała, że nie chcecie ze mną rozmawiać, więc zamieszkałem w nowym domu (oczywiście w Seaford). Codziennie czekałem na telefon od twojej matki, który, wedle naszej umowy, sygnalizowałby mi, że mi wybaczyliście. Ale taki nie nadszedł…

-Spotkaliśmy się…- wtrąciła mama-… by… By dogadać się w waszej sprawie. Tato chce, by jedno z was z nim zamieszkało. Chce byś ty z nim zamieszkała…

-A Max?- teraz zrobiło mi się strasznie, strasznie przykro.- Przecież Max tak bardzo cię kocha! Wiesz, że całkowicie załamał się po twoim odejściu? On cię potrzebuje, ale potrzebuje też mamy…

Tato posłał pytające spojrzenie do mamy. Ta przytaknęła, ale miałam wrażenie, że wcale nie chodziło im o to co przed chwilą powiedziałam.

-Myślę, że dla Maxa jeszcze trudniejsze byłoby rozstanie z mamą.- wyjaśnił tato. Podświadomie czułam, że nie tylko o to chodzi.- Kocham go i spotykałbym się z nim tak często, jak pozwoliłaby mi twoja matka. Chcę byś ze mną zamieszkała, by chociaż częściowo odciążyć mamę od spraw związanych z finansami, szczególnie, że za dwa lata idziesz do collegu, ale też dlatego, że za wami tęsknię. Dla mnie to też był trudny wybór; ty, czy Max. Ale jak już wspominałem- dla niego będzie lepiej, jak zostanie z mamą.

Poczułam się dziwnie, bo wyszło na to, że to mama zataiła przed nami kilka istotnych faktów, a nie, że tato jest wcieleniem zdrajcy.

-A czy ty kogoś masz? Bo mama znalazła sobie chłopaka, Georga.- na dźwięk tego imienia tato mruknął pod nosem coś w stylu „Można się było tego spodziewać…”, ale już po chwili odpowiedział:

-Nie. Jeśli myślałaś, że opuściłem was, bo związałem się z kimś innym, to się mylisz.

Kątem oka zobaczyłam, że Jack wychodzi z kibelka. Kurde, naprawdę długo tam siedział, żeby tylko nam nie przeszkadzać. A zważywszy na to, że Jerry często załatwia tam swoje potrzeby, to tak się poświęcił, że zasłużył na jakąś nagrodę… Wskazał palcem drzwi wyjściowe i spojrzał na mnie. Kiwnęłam głową, po czym wyszedł. Było mi przykro z tego powodu, bo mieliśmy spędzić miłe popołudnie, ale wyszła sprawa niecierpiąca zwłoki.

-Kim, chcesz ze mną zamieszkać?- jego ton zabrzmiał jak błaganie. Z jednej strony chciałam z nim być, bo bardzo za nim tęskniłam, ale nie chciałam też zostawiać mamy i Maxa. Chociaż, że wtedy uwolniłabym się od Georga na dobre.

-Jeśli mama nie ma nic przeciwko, to mogę zamieszkać z tobą na miesiąc. Jeśli mi się nie spodoba, to wrócę do domu, dobrze?

Tato zgodził się bez problemów, mama natomiast zwlekała z odpowiedzią. W końcu objęła mnie ramieniem (siedziałam koło niej) i mocno do siebie przytuliła.

-Zgadzam się. Ale jeśli coś będzie nie tak, to pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu…- wyszeptała.

-Spokojnie.- odpowiedziałam mocniej się do niej przytulając.- Ale jest jeszcze jeden problem… Nigdzie nie pójdziemy, dopóki nie wyjaśnicie mi co się stało. I nie wmówicie mi, że nic, bo przecież widzę… Aha, i jeśli będziecie kłamać, to też się zorientuję…

Mama spojrzała na tatę posyłając mu zmęczone spojrzenie.

-Ty jej powiedz.- powiedział tato dość nieprzyjemnym tonem.

-Twój tato… nie… nie jest ojcem Maxa.

I jak?

Jej,  dopiero się zorientowałam, że prawie po każdym rozdziale piszę to samo, więc zmienię trochę front.

Podoba się wam? Moim zdaniem nie wyszedł nawet tak źle… BARDZO cieszę się, że bloga komentują nowe osoby. Zachęcam innych, którzy czytają, ale nie komentują, by jednak zostawili coś po sobie… Wtedy na przykład dodaję te osoby na listę blogów, które czytam i czytam ich blogi, i komentuję…

INFO do C. Howard.

Twoja strona mi się zacina, ale widziałam, że jest u cb jakiś konkurs… Mogłabyś napisać mi w komach o co w nim chodzi… Proszę.

STACIA ;*

Rozdział XXIX


Rozdział XXIX

Na następny dzień mogłam wyjść już ze szpitala; bóle brzucha i głowy minęły, a pamięć powróciła. Lekarz uznał, że to cud, zważywszy na to jak niewiele pamiętałam kilka dni po wypadku, gdy szok już zelżał.

Z samego rana mama przyjechała (choć upierałam się, że nie trzeba) i wzięła moją torbę. Było przed ósmą, o dziewiątej miałam się spotkać z dyrektorem w sprawie wypadku… Jestem ciekawa co znowu wymyślił.

Kiedy tylko weszłam do domu w ramiona rzucił mi się Max. Nigdzie nie widziałam Georga, ale to dobrze. Nie mam ochoty zaraz po powrocie do zdrowia, chociaż na niego patrzeć. Mama poleciała do kuchni i sądząc po różnych odgłosach, tam właśnie był Georg. Szybko chwyciłam torbę. Droga ze szpitala do domu, zajęła nam godzinę, dokładnie za trzy minuty muszę siedzieć z powrotem w samochodzie i jechać z mamą do szkoły.

Dojechałyśmy do niej kilka minut przed dziesiątą. Ruszyłyśmy korytarzami, które opustoszały. No tak, inni mają teraz lekcje. Minęły ponad dwa tygodnie od kiedy byłam tu po raz ostatni i jakoś dziwnie się czuję tak sobie teraz tu idąc.

-Wiesz, czego może chcieć dyrektor?- zapytałam w pewnym momencie. Mama przytaknęła. Jestem strasznie ciekawa, ale już za chwilę się dowiem.

Ledwie podeszłyśmy pod gabinet, gdy wyszedł z niego Jack z mamą. Na jego widok od razu poczułam się lepiej, ale nie mieliśmy czasu na przywitanie, bo od razu zawołał nas pan Dunkins. Weszłyśmy i przywitałyśmy się. Zajęłyśmy miejsca przed biurkiem   i patrzyłyśmy na twarz dyrektora z wyczekiwaniem.

-Przejdźmy od razu do konkretów. Kim, co robiłaś w godzinach lekcyjnych poza terenem szkoły? Bo gdybym działał według akt, to powiedziałbym, że byłaś chora i leżałaś w domu, ale w takim razie albo oszukałaś matkę, albo obie panie coś namieszałyście…

-Coś pan sugeruje?- oburzyła się mama. No, pomyślałam, teraz już pan długo nie pojedzie.-To przez rodziców takich ja, zasilających szkołę, by miała pieniądze na wszystko, ta szkoła jeszcze w ogóle istnieje. Moja córka zasłużyła się dla szkoły; wygrała wiele konkursów, jest cheerleederką, ma dobre stopnie i wzorowe zachowanie. Oprócz tego jest sławna i jej obecność tutaj zachęca innych rodziców do zapisywania tutaj swoich dzieci. Więc to, czy jeden tydzień była w domu, czy nie to chyba sprawa między nią, a mną, prawda panie dyrektorze?

-Ale, wypadek, który spowodowała…

-Wydarzył się poza murami szkoły i nie powinien pana obchodzić.- mama zrobiła swoją upartą minę, dając jasno do zrozumienia, że nie zamierza dyskutować na ten temat.

-A jednak…- zaczął Dunkins. Najwidoczniej nie dowiedział się jeszcze, że z moją mamą się nie zadziera.- Pan Anderson był świadkiem całego wypadku. I podobnie jak panie nie chce nic mówić… Podejdźmy do tego z innej strony… Mogę nie wpisywać pannie Kimberly do akt, że spowodowała wypadek wagarując… Ale mogę też wpisać, chyba, że ktoś wyjaśni mi co się stało.

-A co panu to da?- spytała mama już całkowicie zdenerwowana. Mogę się założyć, że gdyby miała w oczach lasery, to Dunkins przypominałby przypalonego kurczaka.

-Mama poprosiła mnie, żebym podeszła do koleżanki zapytać się jak tam nasza praca z biologii i przy okazji kupić kilka rzeczy do domu. Wracałam właśnie przez park, gdy zobaczyłam Jacka. Nie miałam czasu na gadanie, bo źle się czułam, więc ruszyłam w stronę przejścia. Nie wiedziałam, że Jack za mną idzie i jeśli pan sugeruje, że to przez niego wpadłam pod samochód, to…-  w sumie to wpadłam przez Jacka pod samochód, ale czego się nie wybacza, gdy się kogoś kocha…-… to się pan myli. Po prostu się zagapiłam i tyle.

Jak bardzo cieszyłam się, że tak łatwo przychodzi mi kłamstwo. Wymyślenie realistycznej historyjki od zaraz to moja specjalność. Niestety moje ostatnie słowa chyba nie zabrzmiały zbyt przekonująco, bo Dunkins spojrzał na mnie wzrokiem wykrywacza kłamstw.

-Czyli pan Anderson nie miał żadnego związku z tym wypadkiem?- wiedziałam, że pytanie jest podchwytliwe. Postanowiłam odpowiedzieć wymijająco.

-No oprócz tego, że był świadkiem, to nie.- odparłam. Na szczęście ta odpowiedź zadowoliła pana Dunkinsa, a to było o wiele bardziej podejrzane.

-To powiedz mi teraz, które z was kłamie. Anderson przyznał się, że to przez niego miałaś wypadek. Że dla zabawy coś ci wyrwał z ręki i zaczął z tym uciekać. Jemu udało się przebiec, a gdy ty wbiegłaś na ulicę… Resztę już znasz.

No i się wkopaliśmy. Mogliśmy w szpitalu ustalić jakiś scenariusz, a teraz wynikła całkiem nieprzyjemna sytuacja. Spojrzałam na mamę, błagając ją wzrokiem, by mi pomogła.

-Panie dyrektorze, spieszę się. Jeśli zamierza pan oskarżać moją córkę o kłamstwo, to…

-Nie zamierzam nikogo oskarżać. Chcę tylko dowiedzieć się, czy to Anderson spowodował wypadek. Inaczej; spowodował, że stała ci się krzywda. Jeśli tak zostanie ukarany.

Wtedy mama wstała. Poszłam w jej ślady i razem z nią wyszłam z gabinetu. Obie rzuciłyśmy jeszcze „do widzenia” . Ruszyłyśmy korytarzami i wyszłyśmy ze szkoły. Przed gmachem czekał Jack ze swoją mamą. Szybko się przywitaliśmy, po czym mocno przytuliłam się do Jacka. Jejciu! Jak mi tego brakowało.

-Tobie też zrobił przesłuchanie?- usłyszałam szept Jacka tuż przy uchu.

-Tak, tyle tylko, że z tego, z czego się zorientowałam sprzedaliśmy mu dwie różne wersje. Gdyby nie mama, to bym wszystko zawaliła.- odszepnęłam.- A tak po za tym to powinnam cię zabić za to, że wziąłeś całą winę na siebie.

-A ja mogę się założyć, że ty wzięłaś na siebie, więc dopóki, któreś z nas nie zmieni wersji, Dunkins nie ukarze żadnego z nas.

Potem postanowiliśmy, że pójdziemy do jakiejś kawiarenki. Nasze mamy nie miały nic przeciwko, więc ruszyliśmy w stronę galerii handlowej. Na razie mam zwolnienie z treningów, ale jestem pewna, że jeszcze tydzień lub dwa i będę mogła z powrotem ćwiczyć.

Po dotarciu na miejsce od razu poszliśmy do Phila Falafela, gdzie ujrzałam…

Bardzo przepraszam, że tak długo nie pisałam, ale zepsuł mi się monitor i musiałam czekać, aż rodzice kupią nowy. Dzisiaj kupili, a ja od razu napisałam rozdzialik. Mam nadzieję, że pomimo tego, że jest krótki, to będzie się podobać.

STACIA ;*

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Rozdział XXVIII


Rozdział XXVIII

Już miałam coś powiedzieć, gdy do pokoju wpadła Shelley, trzymając w rękach kilka paczek żelków. Popatrzyła na mnie i na Jacka. Gdyby nie to, że czułam się oszukana, może nawet bym się roześmiała. Cały czas zastanawiałam się nad tym co powiedział mi Jack. Czy z tego pocałunku poczuł, że go kocham, czy z wcześniejszego też to poczuł? Co jeśli tak? A do tego przyznałam się, że chodziłam z Seanem, żeby był zazdrosny. Nie wiem, jak mogłam być tak głupia. Z drugiej strony nic nie pamiętałam i jeśli Jack to wykorzysta, to okaże się jeszcze większym draniem niż myślałam.

-To ja może was zostawię.- powiedziała Shelley, wycofując się z pokoju. Szybko do niej doskoczyłam i wciągnęłam z powrotem. Mocno ją przytuliłam i zaczęłam płakać jej na ramieniu. Obróciła twarz w stronę Jacka i mogę się założyć, że gdyby miała w oczach lasery, Jack byłby tylko stertą osmalonych kości.

-Wiesz co, Kim? A ja teraz, kiedy odzyskałaś pamięć, nie wstydzę się tego co powiedziałem, bo to prawda. Najwidoczniej to ty powinnaś się też trochę zastanowić, co robiłaś nie tak.-na lekki ton wrogości w jego głosie obróciłam się i otarłam łzy z policzków. Patrzyłam mu prosto w oczy, które pociemniały z niewypowiedzianego gniewu i goryczy.- Chodzimy ze sobą, a ty robiłaś wszystko, bylebym był tylko zazdrosny. Przyjaźń z Broudym, jakieś tam wycieczki z Jasonem, gadanie z dosłownie wszystkimi chłopakami na planie, gdy podobno nie miałaś czasu pogadać ze mną. Myślisz, że po przejściach z Kelly, jak widziałem, że całujesz się z Rickim, albo wychodzisz z hotelu pod ramię z Broudym, nie miałem prawa myśleć, że nie jesteś ze mną do końca szczera?

-Bo myślałam, że mi ufasz. Po za tym, nie poszłabym sama z Jasonem, gdybyś ty nagle zrobił się śpiący. Gdybym wiedziała, że nie zdradzisz mnie po tygodniu z choćby Donną, to też bardziej, bym ci ufała. A po za tym, dobrze wiedziałeś, że przyjaźnię się z Broudym i nie obchodzi mnie, naprawdę totalnie nie obchodzi mnie, czy kiedyś odbił ci dziewczynę, czy nie, bo w danym momencie, gdybyś naprawdę mnie kochał, zapomniałbyś o niej…

Miałam właśnie kontynuować swój wywód, gdy drzwi do sali otworzyły się i stanęła w nich mama. Przybrałam najpiękniejszy uśmiech, na jaki było mnie stać, mając nadzieję, że nie mam zaczerwienionych oczu.

-Odzyskałam pamięć!- krzyknęłam uradowana. Na to mama uśmiechnęła się szeroko i spojrzała na mnie, Shelley, a jej wzrok powędrował do Jacka. Potem posłała mi pytające spojrzenie.

-Jack pomógł mi odzyskać pamięć, a po za tym, teraz pamiętam, że wcześniej postanowiliśmy znów być przyjaciółmi.- odpowiedziałam, czując, że się rumienię. Na nieszczęście zaczerwieniłam się jeszcze bardziej, gdy odezwał się Jack.

-Cieszę się, że mogłem pomóc pani córce wrócić do zdrowia. Naprawdę nie było to trudne…

-A co takiego pomogło jej odzyskać pamięć?- spytała mama. Jeśli coś nie miało się wydać, musiałam szybko ochłonąć i wymyślić na poczekaniu dobrą wiadomość.

-Dużo wspomnień.- odparłam.- Naprawdę: zdjęcia, filmiki… odczucia.- z satysfakcją poczułam, że już się nie rumienię. Szczerze mówiąc miałam ochotę od razu wpaść w ramiona Jacka, ale chciałam z nim najpierw dokończyć rozmowę. Bo co jeśli Jack kłamał? Może uznał, że skoro straciłam pamięć, będę łatwiejszym celem. Może wielki powrót, byłby świetną sensacją, a Jack liczył na większą sławę. Ale, czy wtedy mówiłby mi, że mnie kocha, zanim straciłam pamięć? Pewnie tak.

-Mamo, to może pójdź po doktora, a my jeszcze chwilę pogadamy.- powiedziałam. Kiedy tylko wyszła popatrzyłam na Jacka, pytającym wzrokiem.

-Powiedziałem już wszystko co miałem do powiedzenia. Kim, zastanów się, czy gdyby mi na tobie nie zależało nadal bym tu siedział?

-Ale jeszcze pięć minut temu powiedziałeś, że tak naprawdę robiłam wszystko, żebyś był zazdrosny. W sumie powiedziałeś, że szastałam twoimi uczuciami. O ile były prawdziwe.

-No i widzisz? Znowu zaczynasz. Jesteś uparta jak osioł. Przez ostatnie kilka dni całowaliśmy się więcej razy niż na przyjaciół przystało. Nawet jeżeli to ja zaczynałem większość pocałunków (no oprócz tego ostatniego), to ty je oddawałaś.-powiedział. Nie wiem co, może jakaś nuta w jego głosie, której nie słyszałam u niego od… dawna, sprawiła, że uwierzyłam mu. Tylko, czy ja jestem uparta. Odrobinę zraniona, owszem. Ale nie jestem uparta.

-Po pierwsze; nie jestem uparta.- powiedziałam to, co pomyślałam.- A po drugie… wierzę ci.

-Tyle tylko, że tego tyle powiedziałem, że nie wiem w co konkretnie wierzysz.- zaczął Jack z nadzieją w głosie. Uśmiechnęłam się uroczo, po raz pierwszy od miesięcy czując się naprawdę szczęśliwie.

-Że mnie kochasz.- powiedziałam , podchodząc i  mocno się do niego przytulając. Usłyszałam, jak Shelley klika nam zdjęcie.

-Lecę wrzucić na fejsa.- rzuciła i wybiegła z sali. Byłam jej za to wdzięczna, bo dała mi z Jackiem trochę czasu na osobności. Nie wiem ile nam go jeszcze zostało, zważywszy, że w każdej chwili może tu wpaść mama z doktorem.

-Co sprawiło, że mi wybaczyłaś?- wyszeptał mi do ucha Jack. Uśmiechnęłam się pod nosem.

-Twoje upłaszczanie się przede mną. Gdyby ci nie zależało nigdy byś tego nie robił.- powiedziałam z wesołą nutą w głosie. Mocniej się do niego przytuliłam.- A po za tym, kocham cię. Moje zdrowie psychiczne, chyba dłużej by bez ciebie nie wytrzymało.

-Moje też.- powiedział na chwilę przed tym, jak mnie pocałował.

Znowu krótkie, ale rozdział i tak miał być dopiero jutro, więc, chyba się cieszycie, nie?

Kilka info: jak zauważyliście zmieniłam nick. Teraz wyświetla się mój pseudonim i nazwisko, po drugie; dziękuję, że czytacie, te moje totalne bazgroły, kocham was! Jeszcze raz dziękuję za wszystkie wasze komentarze.

No i w końcu Jack i Kim są parą! Znowu. Chciałam też powiedzieć wam, że planowałam, by do siebie wrócili za rozdział lub dwa, ale jest to taka niespodzianka ode mnie, dla was. W najbliższym czasie przygotuję jeszcze jedną, ale na nią musicie poczekać jeszcze dzień lub dwa…

STACIA :*  

Rozdział XXVII


Rozdział XXVII

Zarumieniłam się, więc szybko podeszłam do okna, tak, by tego nie zauważył. Dzień był słoneczny.

-Dobra, to zbieraj cztery litery, idziemy się przejść, tylko musimy znaleźć jeszcze twoją kuzynkę.- stwierdziłam.

-Chyba nie powinnaś wychodzić z pokoju…

-Rzeczywiście. Szkoda, bo całkowicie znudziło mi się leżenie w tym pokoju. Nie wiem, czy wiesz, ale nienawidzę szpitali. No to chodźmy chociaż do bufetu po jakieś słodycze…

-A ja ci nie wystarczam?- zapytał patrząc na mnie zalotnym spojrzeniem.

-Skoro cię nie lubię, to nie.- powiedziałam uroczo się uśmiechając. Jeśli myśli, że tylko on potrafi zachowywać się jak najprawdziwszy podrywacz i „boski” chłopak, to dlatego, że najwidoczniej wcześniej nie narobiłam mu kompleksu na tym punkcie. Z tego co pamiętam, w tych sprawach jestem od niego o niebo lepsza. Chyba. W sumie to nie pamiętam nawet twarzy, nawet imion moich chłopaków, ale coś podświadomie mówi mi, że było ich sporo.

Podeszłam do drzwi i już miałam je otworzyć, gdy nagle zrobiły to za mnie. Do sali wszedł brunet; nawet wysoki, przystojny i wysportowany.

-Kim!- krzyknął łapiąc mnie w ramiona. Zdziwiona szybko się odsunęłam.- No tak, nie pamiętasz mnie. Jestem Sean, twój chłopak

-Sean? Wybacz, ale nie pamiętam…- odparłam zażenowana. Dopiero co flirtowałam z moim byłym, a tu się okazuje, że mógł to usłyszeć mój obecny chłopak. Problem tylko z tym, że do Jacka coś czuję… Nie wiem, czy to miłość, zauroczenie, czy jakkolwiek to nazwać, ale kiedy patrzę na Seana, czuję się wobec  niego totalną obojętność.

-Nie szkodzi.- powiedział i spojrzał na mnie. Najwidoczniej zobaczył Jacka, bo zrobił dziwną minę.- Nie powiedział ci przypadkiem, że nie chcesz go znać?

-Powiedział, ale nie wiem dlaczego.- coś uderzyło mnie w jego tonie. Aż przebiegł mnie dreszcz. Obrzydzenia.

-No to najwidoczniej ja muszę ci powiedzieć…- zaczął, ale w tym momencie Jack złapał mnie za ramiona i wyrwał z jego uścisku, jednocześnie stając pomiędzy nami.

-To chyba sprawa między mną a Kim, prawda? Nie wcinaj się…

-Nie. To nie sprawa pomiędzy tobą a Kim. Wie o niej cała szkoła, kurde co ja gadam? Cały świat, tylko inni więcej, inni mniej. I nie zabronisz mi powiedzenia jej prawdy.

Byłam pewna, że zaraz zaczną się bić. I coś mi się przypomniało.

Sean zamawia nam po jakimś drinku. Jest całkiem niezły, ale wolę nie pić go za dużo. Potem wchodzimy na parkiet. Dziewczyny wokół nas wiją się i zarzucają włosami. Nie jest to mój styl tańca i nie powiem jak go nazywam… Zaczynamy z Seanem tańczyć. Nie jest to „grzeczny”, jakby powiedziała moja matka, taniec, ale też nie tak… jakby to powiedzieć… ostro zboczony. Po około dwóch godzinach zabawy, zatańczeniu z chyba dwudziestoma chłopakami i całkowitym zagubieniu przyjaciół w tłumie udaje mi się dostrzec  Seana. Podchodzę do niego i obejmuję go za szyję, a on łapie mnie w talii i tańczymy razem w takt skocznej piosenki. Po chwili ręce Seana zjeżdżają niżej niż powinny, ale nie zabraniam mu; taki urok imprez.  Po chwili dostrzegam Jacka… Tańczy z Donną (swoją eks, jakby nie było) trzymając ręce na jej pupie i liżąc się z nią. Jej ręce błądzą w jego włosach i po szyi. Bez chwili zastanowienia przywieram  wargami do warg Seana; nie ma nic przeciwko.

Patrzę na Seana, starając sobie przypomnieć coś więcej. Coś, co podpowiedziałoby mi bardziej, dlaczego zaczęłam z nim chodzić.

-Sean…- zaczynam zażenowana zza ramienia Jacka.- Przykro mi to mówić, ale coś mi się przypomniało. I choć kiedyś nie mówiłabym tego, przynajmniej tak mi się wydaje, to zaczęłam z tobą chodzić, żeby.. żeby… Jack był zazdrosny. Przypomniał mi się kawałek z jakiejś imprezy. Ty lizałeś się z Donną…- tu zwróciłam się do Jacka- a ja chciałam, żebyś czuł się tak jak ja kiedy na was patrzyłam… Chciałam, by było ci źle i przykro. Totalnie przykro. Przynajmniej tak mi się wydaje. Dlatego Sean, lepiej będzie jeśli już pójdziesz.

Spojrzał na mnie, jakoś dziwnie, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.

-Zazdrosny, tak? Może chcesz mi coś wytłumaczyć?- zapytał Jack, zmuszając, bym na niego spojrzała. W czekoladowych oczach kryła się prawda, wiedziałam to, musiałam tylko znaleźć sposób na odnalezienie jej. I to dość szybki sposób. Chciałam znać prawdę, ale skoro nikt inny nie chciał mi powiedzieć, musiałam jakoś sobie poradzić. Znałam nawet jeden sposób, ale wydawał mi się zbyt bezpośredni.

-Słuchaj, to zrobiła tamta Kim. Gdybym wiedziała czemu, to raczej bym ci o tym nie mówiła, bo najwidoczniej ani nie chciałam ci mówić ani ty nie chciałeś słuchać. A jeśli się okaże, że mnie zdradziłeś, to nie żyjesz…- zagroziłam.

-Chcesz znać prawdę?

-Szybki jesteś… Jasne, że tak.

-Powiem ci, jeśli mnie pocałujesz.- wyszeptał uwodzicielsko.

-Słucham?- prawie się zakrztusiłam.

-Chcę, byś wiedziała, że cię kocham. Że pomimo tego co ci zrobiłem, tak naprawdę nigdy nie przestałem cię kochać. I nie chcę, by prawda cię do mnie zraziła, więc pocałuj mnie, a dowiesz się prawdy.

-A co ma pocałunek do prawdy?- zapytałam głęboko oburzona. Ledwie znam chłopaka, do tego jest moim eks, a jest nim dlatego, że musiał mnie strasznie skrzywdzić. I jeszcze prosi mnie o coś takiego…

-Bo jeśli po usłyszeniu prawdy odejdziesz, to chcę wiedzieć, czy bez jej znajomości, mnie kochasz.- wyjaśnił patrząc mi głęboko w oczy.

-Aha, czyli po pocałunkach poznajesz, czy dziewczyna cię kocha, czy nie?

-Mniej więcej. Powiem ci tylko tyle, że pamiętam jak całowałaś mnie, gdy mnie kochałaś. I powiem, że pocałunek, który spowodował wypadek… Wtedy całowaliśmy się tak jak dawniej.- wyszeptał. Poczułam się dość dziwnie, słysząc te słowa. Ale jednocześnie, jakby szczęśliwie. Zbliżyłam się do niego i oplotłam ręce wokół jego szyi. Poczułam, że kładzie obejmuje mnie w talii. Zamknęłam oczy i przełożyłam kłębiące się we mnie uczucia w pocałunek.
Poczułam straszliwy ból głowy, jednocześnie czując, że pocałunek nabiera na namiętności. Ból głowy był nie do zniesienia i wtedy zaczęłam sobie przypominać. Wszystko. Związanego z rodziną, domem, przyjaciółmi, Jackiem.
Oderwałam się od niego i ze łzami w oczach spojrzałam w jego.
-Kim…- wyszeptał. Chyba zorientował się, że wszystko sobie przypomniałam.

Jeśli rozdziały mam dodawać codziennie (co wynika z ankiety) to niestety muszą być krótsze, bo inaczej się nie wyrobię z pisaniem i jednocześnie odrabianiem lekcji, i innymi rzeczami. Mam nadzieję, że mi to jakoś wybaczycie…

Mam nadzieję, że rozdzialik się podoba… Mogę zdradzić, że Kim i Jack… albo nie, będzie niespodzianka. Powiem tylko, że prędzej, czy później do siebie wrócą.

STACIA :*           

niedziela, 13 stycznia 2013

Rozdział XXVI


Rozdział XXVI

Zerwałam się. Pierwsze co, a raczej kogo ujrzałam to Jack. I dobrze, musiałam mu zadać kilka pytań. A przynajmniej jedno, ale ważne. Rozejrzałam się, okazało się, że w pomieszczeniu jesteśmy sami.

-Jack, mówiłeś, że przez nasze zerwanie wpadłam pod samochód.- zaczęłam.- Jak to się stało?

-Dopiero się obudziłaś, a już zaczynasz?- zapytał z uśmiechem.

-Jack, wiem, że byłeś tam ze mną. I wiem, że widziałeś co się stało.

-Coś sobie przypomniałaś?

-Trochę. Pamiętam, że cię zobaczyłam zaraz przed tym, jak potrącił mnie samochód, ale nic więcej.

Westchnął głęboko, po czym spojrzał mi w oczy. Tym razem odwróciłam wzrok. Chciałam, by powiedział mi prawdę.

-Uciekałaś, nie patrzyłaś gdzie biegniesz i wpadłaś pod samochód.- wydusił jednym tchem.

-Bo zerwaliśmy?

-Nie.

-To dlaczego?

-Bo chciałem, żebyśmy do siebie wrócili.- wyszeptał.

Rozległa się długa, niezręczna cisza. Stała się tak nieznośna, że usiadłam na łóżku i zmusiłam, by spojrzał mi w oczy. Wpatrywałam się w nie, mając nadzieję, że coś mi przypomną. Ale tym razem milczały.

-A czemu ja nie chciałam?

-Bo wcześniej bardzo cię skrzywdziłem.

Znów nastała cisza. Napięcie, które narastało między nami stało się niemal namacalne. Fuknęłam i z powrotem się położyłam.

-A jaśniej się nie da?- zapytałam sycząc. Usłyszałam, że Jack śmieje się pod nosem.- A ciebie co tak bawi?

-Zawsze miałaś cięty język…

-Nie zmieniaj tematu. Chcę znać prawdę…

-Prawdę o czym?- spytała jakaś dziewczyna wchodząc do sali.

-To Shelley…- powiedział Jack.

-… moja przyjaciółka. Zapamiętałam, jak mi to mówiłeś.

-Jak się czujesz, kochana?

Uśmiechnęłam się. Nawet, gdybyśmy dotychczas nie były przyjaciółkami, teraz byśmy nimi zostały. Przyjrzałam się jej; miała rozpuszczone włosy, koszulę w kratkę, krótkie spodenki i japonki. Ja w życiu bym się tak nie ubrała, ale do niej to pasowało. Wyglądała wręcz fantastycznie.

-Czułam się dobrze, dopóki twój kuzyn nie zaczął wymyślać.

Obie się roześmiałyśmy. Potem okazało się, że Shelley przyniosła album ze zdjęciami. Początkowo były zdjęcia całej paczki, a potem moje i Jacka, ciągle się całujących, obejmujących, albo po prostu stojących koło siebie. Oglądając je, zastanawiałam się, co takiego mógł zrobić. Potem na zdjęciach nie było mnie, ale byli wszyscy pozostali.

-Co się stało?- zapytałam.

-Zerwaliście, a ty nie chciałaś nas znać.

Potem Shelley włączyła laptopa i puściła mi film, w którym zagrałam Był całkiem fajny, pomijając moment, w którym całowałam się z jakimś chłopakiem. Jack wyjaśnił mi, że to Ricky Weaver, a mi przez mgłę przypomniał się konkurs i… ten oblech. Dowiedziałam się też, że wcześniej mieszkałam w Miami.

Po oglądnięciu filmu, Shelley puściła mi jeszcze kilka krótkich filmików, które nam nagrała. W pewnym momencie, kiedy szliśmy ulicami Paryża jedząc lody, jakiś ptak narobił Jackowi na bluzkę.

-Pamiętam to!- krzyknęłam. Uśmiechnęłam się szeroko.- Śmierdziało od niego na kilometr.

-Oj, jednak nie pamiętasz.- powiedziała Shelley.- Śmierdziało od niego na dziesięć kilometrów…

Roześmiałam się. Coraz bardziej podobał mi się czas spędzony z moją przyjaciółką. Kurde, jak to dziwnie brzmi. Ale jest fajnie. Bez porównania. Zerknęłam na Jacka, po raz kolejny zastanawiając się co zrobił.

-A teraz ktoś mi powie, czemu cię nienawidzę?- spytałam.

Nikt się nie zgłosił. Było mi strasznie przykro, że nie mają odwagi mi powiedzieć. Przecież nie mogło to być nic aż tak strasznego. Chyba.

-Dziękuję za odpowiedź. No to co robimy?

-Nie mamy zbyt wiele do roboty.- powiedział Jack.

Zerwałam się z łóżka i podeszłam do torby, którą wczoraj przyniosła mi mama (tak słyszałam) i wyjęłam z niej kilka rzeczy i poszłam przebrać się do łazienki. Wróciłam po dziesięciu minut; uczesana, podmalowałam oczy. W czarnym topie, łososiowych spodenkach i japonkach. Kiedy wyszłam z łazienki (miałam własną) i zobaczyłam, że Jack dziwnie mi się przygląda.

-Gdzie Shelley?- spytałam widząc, że jej nie ma.

-Wyszła na chwilę.- odpowiedział patrząc mi intensywnie w oczy.

Krótki, ale jest! Mam nadzieję, że się wam podoba.

STACIA :*   

Rozdział XXV


Rozdział XXV

Z PUNKTU WIDZENIA JACKA

Biegnę za Kim, cały czas ją wołając. Nie chcę, by uciekła, a jest coraz bliżej wyjścia z parku. Biegnę tak szybko, jak tylko daję radę, ale Kim gna jakby się paliło. Nagle widzę, jak wbiega na chodnik i przebiega całą jego szerokość w dwóch krokach. Kolejne sekundy są dla mnie wiecznością. Widzę jak Kim wbiega na ulicę, wołam ją najgłośniej jak tylko potrafię. W końcu obraca się, nasze spojrzenia się spotykają w momencie kiedy potrąca ją samochód. Całemu zdarzeniu towarzyszy pisk opon i krzyk widzów.

Najszybciej jak tylko dałem radę podbiegłem do Kim, okazało się, że jest nieprzytomna. Zadzwoniłem po pogotowie. Po chwili z samochodu wysiadł kierowca. Zapytał się mnie, czy  widziałem co się stało, by w razie czego potwierdzić, że nie była to jego wina.

Dziesięć minut oczekiwania na przyjazd karetki, był dla mnie udręką. Jeszcze gorzej czułem się kiedy widziałem, jak ją zabierali. Wiedziałem, że to z mojej winy, gdybym jej nie gonił, gdybym tylko zostawił ją w spokoju, to nic by się nie stało.

***

Z PUNKTU WIDZENIA KIM

Obudziłam się i pierwsze co ujrzałam to straszliwie rażące w oczy zieleń i biel. Czułam straszny ból w okolicach brzucha, a to co działo się z moją głową… zupełnie jakby pękała. Próbowałam sobie przypomnieć co się stało, jak się tu znalazłam i gdzie w ogóle się znalazłam, ale oprócz strasznego bólu, w mojej głowie była pustka.

-Kim, słyszysz mnie?- usłyszałam, łagodny kobiecy głos. Obróciłam głowę w kierunku, z którego dobiegał.

-Mamo?- szepnęłam.

-Jestem tu kochanie.- odpowiedziała łapiąc moją dłoń. Po chwili usłyszałam otwierane drzwi i do pokoju wszedł mężczyzna w kitlu.

-Panie doktorze, dobre wieści. Kim, jednak nie straciła pamięci.- powiedziała mama wyraźnie wesołym tonem.- Dobrze wiedziała kim jestem.

-To jeszcze o niczym nie świadczy. Od czasu do czasu będzie miała takie przebłyski, ale nie wiadomo, czy kiedykolwiek w pełni odzyska pamięć. Miejmy nadzieję, że tak.- wyjaśnił doktor, po czym podszedł do łóżka i usiadł na stołku.- Witaj, Kim. Nazywam się doktor Trey. Czy coś cię boli?

Pokiwałam głową i mimowolnie skrzywiłam się z ogarniającego mnie bólu.

-Boli mnie głowa i brzuch.- z trudem wyszeptałam. Kiedy tylko się poruszałam, nawet mrugałam, czułam się, jakby ktoś wbijał mi szpilki w głowę.

-Ma prawo cię boleć, ale skoro nigdzie indziej cię nie boli, to znaczy, że nie odniosłaś większych obrażeń.- zanotował coś w trzymanym w ręce zeszycie.- Powiedz mi jeszcze, czy pamiętasz, jak doszło do wypadku?

-Nie.- znowu zanotował.- Ale mówił pan coś o mojej pamięci…

-Zrobimy jeszcze testy, ale nic nie obiecuję. Dobrze w takim razie poproszę panią o zadanie kilku pytań z życia córki. Zobaczymy, czy odpowie. Potem poda mi pani odpowiedzi i będę robił ten test codziennie. Jeśli w przeciągu tygodnia, nie odpowie poprawnie na chociaż połowę… To odzyskanie pamięci będzie prawie niemożliwe.

Po lekkim drżeniu ręki mamy, poznałam, że jest bardzo zdenerwowana. O… może nie straciłam pamięci skoro pamiętam taki szczegół. Może jak usłyszę konkretne pytanie, to przypomnę sobie na nie odpowiedź.

-Proszę podawać pytania, ja będę je zapisywać, a potem da mi pani odpowiedzi, dobrze?- Trey skierował pytanie do mamy.

-Dobrze. No to, jak nazywał się film, w którym zagrałaś, córeczko?

Film? To ja zagrałam w jakimś filmie? Możliwe, ale nawet jeśli tak, to jaki mógłby być jego tytuł... Kątem oka zauważyłam, że doktor Trey kręci głową.

-To może to: Czy ćwiczysz karate?

Musiałam się dłużej zastanowić. I nagle w mojej głowie pojawiły się jakieś przebłyski; strój do walk, turniej, wychodzę na środek maty i dostaję czarny pas.

-Tak.- mówię.- Mam… mam czarny pas.

-Dobrze, może mamy szansę na odzyskanie pamięci…- szepnął doktor.

Zadali mi jeszcze kilka pytań, ale na żadne nie umiałam odpowiedzieć. Inaczej, nie pamiętałam na nie odpowiedzi. Czułam się, jakby zadawali mi pytania o życiu całkiem obcej osoby. Kiedy skończyli, doktor Treys wyszedł z sali, a ja zasnęłam.

I tak samo przez kolejne dwa dni. Mama do mnie przychodziła, kiedy akurat nie musiała być w pracy i razem z doktorem robili mi test pamięci. Za każdym razem pamiętałam odpowiedź tylko na jedne pytanie; ćwiczę karate. Oprócz tego pamiętałam trochę szczegółów o moje rodzinie; pamiętałam wszystko o mamie i o moim bracie. Pamiętałam, że mama ma narzeczonego, ale nie wiedziałam, jak ma na imię. Nie pamiętałam też swojego taty ani tego co się z nim stało.

Czwartego dnia pobytu w szpitalu, czułam się już na tyle dobrze, by usiąść. Cały dzień miał ze mną spędzić mój braciszek Max. Tak więc, od godziny ósmej rano kolorowałam z nim jakieś postacie i grałam z nim na PSP. W pewnym momencie, gdy już prawie wygrałam jeden z wyścigów samochodowych, do sali wszedł jakiś chłopak.

Miał brązowe włosy, w lekkim nieładzie, czekoladowe oczy i powalający uśmiech.

-Jack!- krzyknął Max i rzucił się w jego kierunku. Przybili sobie piątkę, po czym brunet podszedł do łóżka.

-Cześć, Kim.- powiedział i wyciągnął w moim kierunku trzymane w ręce róże. Byłam strasznie zdziwiona i przestraszona, kim on był? I chyba malowało się to mojej twarzy.

-Jack, to ty nie wiedziałeś? Kim prawie nic nie pamięta… Straciła pamięć jak uderzyła się w głowę.- wyjaśnił Max biorąc ode mnie kwiaty i wsadzając je do wazonu. Teraz to Jack wyglądał na przestraszonego.

Jack popatrzył na mnie. W jego oczach widziałam… smutek?

-Siadaj.- powiedziałam klepiąc miejsce koło siebie.- Opowiesz mi trochę o sobie, może coś uda mi się przypomnieć.

Przez chwilę wyglądał, jakby chciał uciec, ale zrobił o co poprosiłam. Uśmiechnęłam się uroczo, odpowiedział tym samym, z tą tylko różnicą, że gdy on to zrobił, ja się zarumieniłam.

-No to, jestem Jack. Jesteśmy… jakby przyjaciółmi. Razem zagraliśmy w filmie i razem chodzimy do tego samego dojo oraz szkoły. Tyle tylko, że do innych klas. Moja kuzynka jest twoją najlepszą przyjaciółką, a…

-My kiedyś ze sobą chodziliśmy?- zapytałam; kiedy to zrobiłam miał minę całkowicie bezcenną.

-Pamiętasz?

-Nie. Po prostu dziwnie się zachowujesz. I starasz się mówić o innych rzeczach niż konkretnie dotyczących nas. Czyli kto zerwał?

-Wolę nie gadać na ten temat, bo…

-Ale dla mnie ważny jest każdy szczegół. Może dzięki niemu sobie coś przypomnę, proszę. A po za tym skoro zerwaliśmy, to chyba możesz mi powiedzieć kto…

-Ja zerwałem, i tak jakby przez to całe zerwanie znalazłaś się w szpitalu.- powiedział spuszczając głowę. Zrobiło mi się go żal, czuł się winny. Myślał, że to przez niego potrącił mnie samochód, ale doktor wyjaśnił mi już, że to tylko przez moją nieuwagę. Pochyliłam się i chwyciłam go za ramię. Obrócił głowę i popatrzył mi w oczy. Przez chwilę coś zaczęłam sobie przypominać, ale było zbyt pomieszane, by ułożyć to w spójną całość. Z wysiłku rozbolała mnie głowa, nie byłam w stanie powstrzymać grymasu. Po sekundzie ból stał się nie do zniesienia. Cicho jęknęłam z bólu i złapałam się za głowę.

-Kim?! Kim, w porządku.- pytał Jack. Nie odpowiedziałam.- Lecę po lekarza. Max pilnuj, żeby nie spadła z łóżka!

Usłyszałam, że wypadł z sali, jakby się paliło. Ostatnie co czułam, to ręce Maxa chwytające moją dłoń i głos Jacka powtarzający w kółko „W porządku?”. Potem ból odebrał mi przytomność.

Biegłam tak szybko jak się dało. Dzień był wczesny, ale przez chmury wiszące nad miastem, nie było tak jasno, jak zazwyczaj. Biegłam do utraty tchu, aż nagle ścieżka zamieniła się w chodnik, a chodnik w asfalt. Usłyszałam swoje imię i obróciłam się. Moje oczy spotkały się z innymi, czekoladowymi, gdy coś uderzyło we mnie z taką siłą, że straciłam przytomność.

Gotowe! I rozdzialik jeszcze w niedzielę! Mam nadzieję, że się podobało…  Proszę o komentarze!

I mam do was pytanie: Mi się wydaje, czy zmieniłam odrobinę styl pisania? Wcześniej jakoś inaczej to wszystko brzmiało… Przynajmniej tak mi się wydaje. Jeśli też macie takie odczucie, to napiszcie mi jak bardziej się wam podoba, to będę pisała w taki sposób.

Aha, dodam jeszcze kilka ankiet, bo chcę poznać wasze zdanie; wszystkie ankiety będą do 28 lutego 2013, więc chyba każdy da radę odpowiedzieć.

Pa pa

STACIA :*

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział XXIV


Rozdział XXIV

Wróciliśmy z Jackiem do dojo, ramię w ramię, jak ponad rok temu. Kiedy tak weszliśmy , Shelley rzuciła nam dość dziwne spojrzenie, więc postanowiłam wyjaśnić, dlaczego nie zachowujemy się tak jak jeszcze dziesięć minut temu.

-Zawieszenie broni.- powiedziałam, kątem oka widząc, że Jack dziwnie się uśmiecha.

Potem ćwiczyliśmy do około dwudziestej, po czym postanowiliśmy pójść na lody. Było już całkiem ciemno i zimno, ale musimy jakoś uczcić mój powrót do paczki.

Wszyscy zamawiamy po dwie gałki i siadamy na jednej z ławek. Właśnie kończę jeść swojego loda (jak zwykle jako ostatnia), kiedy zaczyna padać deszcz. Zważywszy na to, że mam na sobie tylko koszulkę na ramiączka, spodnie i japonki, nie zamierzam siedzieć zbyt długo na deszczu.

-Muszę iść.- stwierdziłam, że jeśli teraz pobiegnę do samochodu, zdążę zanim całkowicie się rozpada. Po chwili przypominam sobie, że Jack i Shelley mieszkają trochę dalej niż ja i mogłabym ich podwieźć.

-Jedziecie ze mną?- pytam. Jestem pewna, że właśnie tak postąpiłabym jeszcze rok temu.

-Jasne. Więc, kto ostatni, ten… idzie na piechotę.- krzyknął Jack i pobiegł w stronę parkingu. Zaraz po nim pognałam ja i Shelley. Nie miałyśmy szans go dogonić, więc pozostało nam ścigać się ze sobą. Niestety biegłam w japonkach, a Shelley w sandałach, więc była w nieco lepszej sytuacji niż ja. Dobiegłam do samochodu jako ostatnia.

-Idziesz na piechotę!- zaczął Jack zaczepnym tonem.

-Ja nie zgodziłam się na te twoje zagrywki!

-No dobra, będę wspaniałomyślny i pójdę z tobą.- stwierdził Jack. Wiedziałam, że i tak nie pozwoli mi wsiąść do samochodu, więc  zgodziłam się. Dałam Shelley kluczyki i ruszyliśmy z Jackiem ulicami. Z sekundy na sekundę padało coraz bardziej. Tak więc po przejściu około dziesięciu metrów byłam całkowicie przemoczona, zupełnie jak Jack.

Przez całą drogę nie gadaliśmy. Mimo, że postanowiłam puścić w niepamięć to, co mi zrobił (tylko ze względu na Shelley), to i tak nie byłam w stanie tego całkowicie zignorować.

Po około dwudziestu minutach doszliśmy pod mój dom. Był pod nim zaparkowany mój samochód.

-To cześć.- powiedziałam ruszając w stronę furtki, ale nagle poczułam, że Jack złapał mnie za nadgarstek i zjechał niżej, łapiąc mnie za dłoń.

-Kim…- spróbowałam wyrwać rękę, ale Jack trzymał mocno.- Ja… popełniłem głupotę. Kim, nie mogę o tobie zapomnieć. Kocham cię…

-Jack. Nie po tym, co mi zrobiłeś.

-Żałuję tego. Bardziej niż ci się wydaje…

-Nie Jack, ja ci już nie ufam. Wybaczyłam ci tylko ze względu na Shelley. Tylko i wyłącznie.

-Kim, wiem. Schrzaniłem wszystko. Ale kocham cię. Kocham cię bardziej niż kiedykolwiek.

Wyrwałam dłoń z jego uścisku i weszłam przez furtkę do ogrodu. Stanęłam przed drzwiami wejściowymi i obróciłam się. Pomimo, że lało jak z cebra, widziałam, że Jack śledzi mnie wzrokiem. Podniosłam rękę i nieśmiało pomachałam, po czym z impetem wpadłam do domu.

W głowie miałam totalny mętlik. Jedna część mnie chciała wtedy krzyknąć „Tak, tak.”, a druga miała ochotę przywalić mu w twarz. Ta mieszanka była tak dziwna, że pierwsze co zrobiłam po wpadnięciu do swojej łazienki to zrzucenie rzeczy i wzięcie jakiś tabletek uspokajających.

Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Miałam ochotę spać i jednocześnie skakać do rana. I nie ma to nic wspólnego ze zbliżającym się „trudnym okresem”. Wzięłam szybki prysznic, założyłam ulubioną piżamę i położyłam się spać.

Rano byłam bardziej obolała niż wczoraj wieczorem. Kiedy tylko wszyscy wyszli z domu zeszłam na dół, ale zamiast wziąć fastfoody i oglądać film, poszłam do szkoły. Dochodziła dziewiąta, ponad godzina spóźnienia, do tego dziesięć minut drogi, ale muszę pogadać z Shelley.

Po dojechaniu na parking, zajęłam pierwsze wolne miejsce i ruszyłam w stronę szafki. Wyjęłam z niej książki na następną lekcję. Do zakończenia obecnej zostało jeszcze trzydzieści minut, ale nie mam zamiaru iść na lekcję.

Usiadłam na jednej z ławek, pod salą, w której powinnam być teraz, a z której za półgodziny wyjdzie Shelley. Ten czas minął mi strasznie szybko i gdy tylko ujrzałam Shelley wychodzącą z sali chwyciłam ją za łokieć i wyprowadziłam ze szkoły.

-Shelley, muszę z tobą porozmawiać.- powiedziałam nawet ostrym tonem.- Powiedz prawdę. Czy wtedy, kiedy robiłyśmy projekt, przeprosiłaś mnie, dlatego, że Jack o to poprosił?

-Nie!- Shelley była wyraźnie oburzona.- Skąd ci to przyszło do łowy?

-Twój kuzyn, wczoraj… powiedział, że mnie kocha. Po tym wszystkim co mi zrobił, miał czelność mi to mówić!- w moich oczach pojawiły się łzy.

-Chodźmy stąd …- powiedziała Shelley, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc w stronę parku. Usiadłyśmy na jednej z ławek. Przestałam już płakać.

-Kim,  Jack obiecał mi, wtedy u Phila, że nie będzie się narzucał. Bo on… on tak do końca nie przestał cię…

-Proszę, skończ.- przerwałam jej. Wstałam i ruszyłam ścieżką w przeciwnym kierunku niż szkoła.

-Kim, ja nie mogę się zerwać!- usłyszałam krzyk Shelley.

-A ja chcę być sama!- odkrzyknęłam, przyspieszając kroku.

Nie wiem jak mogłam być tak naiwna i pomyśleć, że Andersonowie się kiedykolwiek zmienią. Zapewne to wszystko było ich zwykłą zagrywką. Jack poszedł do swojej kuzynki-przyjaciółki. Wyjawił jej swój plan i zaczął go realizować.

Najpierw przeprosiny w telewizji, potem przeprosiny Shelley, odnowienie „przyjaźni” i przejście do konkretów. Kiedyś powiedziałabym, że może naprawdę mu zależy, ale teraz, jestem pewna, że zrobił to dla rozgłosu.

Byłam tak zajęta swoimi myślami, że nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. I to z takim impetem, że poleciałabym na ziemię, gdyby nie złapała mnie osoba, z którą się zderzyłam.

-O jejciu, przepraszam.- powiedziałam. „Znowu się zaczyna…”, pomyślałam pamiętając o moim niefortunnym wpadaniu na ludzi. Podniosłam wzrok i ujrzałam… Jacka.

-Nic nie szkodzi. Kim ,możemy pogadać?- zapytał Jack.

-Nie, nie mam ochoty z tobą rozmawiać.- odparłam ruszając dalej. Jednak Jack nie odstąpił mnie na krok.

-Kim, zachowałem się jak dupek i to nie po raz pierwszy. Porozmawiaj ze mną.

-Nie mam ci nic do powiedzenia.

Przyspieszyłam ruszając krętymi uliczkami parku, aż dotarłam do mostku, niedaleko jednej z głównych ulic. Kiedy zaczęłam przyjaźnić się z Shelley, pokazała mi pewien zakątek. Ruszyłam teraz do niego; pod starą wierzbę, przy brzegu stawiku. Usiadłam na ziemi wiedząc, że Jack jest tuż za mną.

-O czym chcesz rozmawiać? Jeśli o tym, o czym wczoraj, to odpowiedź znasz.

-Ale może zmienisz zdanie...- usłyszałam jego szept tuż przy uchu.-… kiedy dowiesz się, dlaczego z tobą zerwałem.

-Wiem to aż za dobrze. Udawałeś miłość do mnie, bo chciałeś mieć kolejną ofiarę. Kiedy zaczęliśmy kręcić film bałeś się mnie odrzucić, by nie splamić sobie reputacji, gdy byłeś już sławny, zacząłeś grę pt. „niestety musimy się rozstać. Początki trudne, potem przyjaciele…”. Ale ja w to nie gram.- powiedziałam.

-Nie. Bałem się, że odrzucisz mnie tak, jak Kelly. A wiesz dlaczego się bałem? Bo cię kocham!- odwróciłam twarz w lewą stronę i nasze usta się spotkały. Chciałam się odwrócić, ale nie byłam wstanie.

-Kim, kocham cię.- szepnął Jack całując mnie coraz namiętniej. Po chwili wstałam i zaczęłam biec. Nie patrzyłam gdzie, oczy zaszły mi łzami. Słyszałam, że Jack mnie woła, ale to sprawiało, że biegłam szybciej. Nagle usłyszałam swoje imię tak głośno, jakby krzyczeli je wszyscy ludzie na świecie. Odwróciłam się, ale jedyne co zobaczyłam, to dwa zbliżające się światła i straszny pisk. Ostatnie co pamiętam co straszliwy ból.

I jak?

****

Dwa rozdziały (łącznie 6 stron A4) w jeden dzień. Jest po 23:00 a ja siedzę, piszę i jednocześnie oglądam „Plotkarę”. Mam fantastyczny wieczór! Napiszcie w komach co robiliście tego wieczoru…

STACIA :*