Rozdział XXIV
Wróciliśmy z
Jackiem do dojo, ramię w ramię, jak ponad rok temu. Kiedy tak weszliśmy ,
Shelley rzuciła nam dość dziwne spojrzenie, więc postanowiłam wyjaśnić,
dlaczego nie zachowujemy się tak jak jeszcze dziesięć minut temu.
-Zawieszenie
broni.- powiedziałam, kątem oka widząc, że Jack dziwnie się uśmiecha.
Potem
ćwiczyliśmy do około dwudziestej, po czym postanowiliśmy pójść na lody. Było
już całkiem ciemno i zimno, ale musimy jakoś uczcić mój powrót do paczki.
Wszyscy
zamawiamy po dwie gałki i siadamy na jednej z ławek. Właśnie kończę jeść
swojego loda (jak zwykle jako ostatnia), kiedy zaczyna padać deszcz. Zważywszy
na to, że mam na sobie tylko koszulkę na ramiączka, spodnie i japonki, nie
zamierzam siedzieć zbyt długo na deszczu.
-Muszę iść.-
stwierdziłam, że jeśli teraz pobiegnę do samochodu, zdążę zanim całkowicie się
rozpada. Po chwili przypominam sobie, że Jack i Shelley mieszkają trochę dalej
niż ja i mogłabym ich podwieźć.
-Jedziecie ze
mną?- pytam. Jestem pewna, że właśnie tak postąpiłabym jeszcze rok temu.
-Jasne. Więc,
kto ostatni, ten… idzie na piechotę.- krzyknął Jack i pobiegł w stronę
parkingu. Zaraz po nim pognałam ja i Shelley. Nie miałyśmy szans go dogonić,
więc pozostało nam ścigać się ze sobą. Niestety biegłam w japonkach, a Shelley
w sandałach, więc była w nieco lepszej sytuacji niż ja. Dobiegłam do samochodu
jako ostatnia.
-Idziesz na
piechotę!- zaczął Jack zaczepnym tonem.
-Ja nie zgodziłam
się na te twoje zagrywki!
-No dobra,
będę wspaniałomyślny i pójdę z tobą.- stwierdził Jack. Wiedziałam, że i tak nie
pozwoli mi wsiąść do samochodu, więc
zgodziłam się. Dałam Shelley kluczyki i ruszyliśmy z Jackiem ulicami. Z
sekundy na sekundę padało coraz bardziej. Tak więc po przejściu około
dziesięciu metrów byłam całkowicie przemoczona, zupełnie jak Jack.
Przez całą
drogę nie gadaliśmy. Mimo, że postanowiłam puścić w niepamięć to, co mi zrobił
(tylko ze względu na Shelley), to i tak nie byłam w stanie tego całkowicie
zignorować.
Po około
dwudziestu minutach doszliśmy pod mój dom. Był pod nim zaparkowany mój
samochód.
-To cześć.- powiedziałam
ruszając w stronę furtki, ale nagle poczułam, że Jack złapał mnie za nadgarstek
i zjechał niżej, łapiąc mnie za dłoń.
-Kim…-
spróbowałam wyrwać rękę, ale Jack trzymał mocno.- Ja… popełniłem głupotę. Kim,
nie mogę o tobie zapomnieć. Kocham cię…
-Jack. Nie po
tym, co mi zrobiłeś.
-Żałuję tego.
Bardziej niż ci się wydaje…
-Nie Jack, ja
ci już nie ufam. Wybaczyłam ci tylko ze względu na Shelley. Tylko i wyłącznie.
-Kim, wiem. Schrzaniłem
wszystko. Ale kocham cię. Kocham cię bardziej niż kiedykolwiek.
Wyrwałam dłoń
z jego uścisku i weszłam przez furtkę do ogrodu. Stanęłam przed drzwiami
wejściowymi i obróciłam się. Pomimo, że lało jak z cebra, widziałam, że Jack śledzi
mnie wzrokiem. Podniosłam rękę i nieśmiało pomachałam, po czym z impetem
wpadłam do domu.
W głowie
miałam totalny mętlik. Jedna część mnie chciała wtedy krzyknąć „Tak, tak.”, a
druga miała ochotę przywalić mu w twarz. Ta mieszanka była tak dziwna, że
pierwsze co zrobiłam po wpadnięciu do swojej łazienki to zrzucenie rzeczy i
wzięcie jakiś tabletek uspokajających.
Chciało mi się śmiać i płakać jednocześnie. Miałam ochotę
spać i jednocześnie skakać do rana. I nie ma to nic wspólnego ze zbliżającym
się „trudnym okresem”. Wzięłam szybki prysznic, założyłam ulubioną piżamę i
położyłam się spać.
Rano byłam
bardziej obolała niż wczoraj wieczorem. Kiedy tylko wszyscy wyszli z domu
zeszłam na dół, ale zamiast wziąć fastfoody i oglądać film, poszłam do szkoły.
Dochodziła dziewiąta, ponad godzina spóźnienia, do tego dziesięć minut drogi,
ale muszę pogadać z Shelley.
Po dojechaniu
na parking, zajęłam pierwsze wolne miejsce i ruszyłam w stronę szafki. Wyjęłam
z niej książki na następną lekcję. Do zakończenia obecnej zostało jeszcze
trzydzieści minut, ale nie mam zamiaru iść na lekcję.
Usiadłam na
jednej z ławek, pod salą, w której powinnam być teraz, a z której za półgodziny
wyjdzie Shelley. Ten czas minął mi strasznie szybko i gdy tylko ujrzałam
Shelley wychodzącą z sali chwyciłam ją za łokieć i wyprowadziłam ze szkoły.
-Shelley,
muszę z tobą porozmawiać.- powiedziałam nawet ostrym tonem.- Powiedz prawdę.
Czy wtedy, kiedy robiłyśmy projekt, przeprosiłaś mnie, dlatego, że Jack o to
poprosił?
-Nie!-
Shelley była wyraźnie oburzona.- Skąd ci to przyszło do łowy?
-Twój kuzyn,
wczoraj… powiedział, że mnie kocha. Po tym wszystkim co mi zrobił, miał
czelność mi to mówić!- w moich oczach pojawiły się łzy.
-Chodźmy stąd
…- powiedziała Shelley, łapiąc mnie pod ramię i prowadząc w stronę parku.
Usiadłyśmy na jednej z ławek. Przestałam już płakać.
-Kim, Jack obiecał mi, wtedy u Phila, że nie będzie
się narzucał. Bo on… on tak do końca nie przestał cię…
-Proszę,
skończ.- przerwałam jej. Wstałam i ruszyłam ścieżką w przeciwnym kierunku niż
szkoła.
-Kim, ja nie
mogę się zerwać!- usłyszałam krzyk Shelley.
-A ja chcę
być sama!- odkrzyknęłam, przyspieszając kroku.
Nie wiem jak
mogłam być tak naiwna i pomyśleć, że Andersonowie się kiedykolwiek zmienią.
Zapewne to wszystko było ich zwykłą zagrywką. Jack poszedł do swojej
kuzynki-przyjaciółki. Wyjawił jej swój plan i zaczął go realizować.
Najpierw
przeprosiny w telewizji, potem przeprosiny Shelley, odnowienie „przyjaźni” i
przejście do konkretów. Kiedyś powiedziałabym, że może naprawdę mu zależy, ale
teraz, jestem pewna, że zrobił to dla rozgłosu.
Byłam tak
zajęta swoimi myślami, że nawet nie zauważyłam, że na kogoś wpadłam. I to z
takim impetem, że poleciałabym na ziemię, gdyby nie złapała mnie osoba, z którą
się zderzyłam.
-O jejciu,
przepraszam.- powiedziałam. „Znowu się zaczyna…”, pomyślałam pamiętając o moim
niefortunnym wpadaniu na ludzi. Podniosłam wzrok i ujrzałam… Jacka.
-Nic nie
szkodzi. Kim ,możemy pogadać?- zapytał Jack.
-Nie, nie mam
ochoty z tobą rozmawiać.- odparłam ruszając dalej. Jednak Jack nie odstąpił
mnie na krok.
-Kim,
zachowałem się jak dupek i to nie po raz pierwszy. Porozmawiaj ze mną.
-Nie mam ci
nic do powiedzenia.
Przyspieszyłam
ruszając krętymi uliczkami parku, aż dotarłam do mostku, niedaleko jednej z
głównych ulic. Kiedy zaczęłam przyjaźnić się z Shelley, pokazała mi pewien
zakątek. Ruszyłam teraz do niego; pod starą wierzbę, przy brzegu stawiku.
Usiadłam na ziemi wiedząc, że Jack jest tuż za mną.
-O czym
chcesz rozmawiać? Jeśli o tym, o czym wczoraj, to odpowiedź znasz.
-Ale może
zmienisz zdanie...- usłyszałam jego szept tuż przy uchu.-… kiedy dowiesz się,
dlaczego z tobą zerwałem.
-Wiem to aż
za dobrze. Udawałeś miłość do mnie, bo chciałeś mieć kolejną ofiarę. Kiedy zaczęliśmy
kręcić film bałeś się mnie odrzucić, by nie splamić sobie reputacji, gdy byłeś
już sławny, zacząłeś grę pt. „niestety musimy się rozstać. Początki trudne,
potem przyjaciele…”. Ale ja w to nie gram.- powiedziałam.
-Nie. Bałem
się, że odrzucisz mnie tak, jak Kelly. A wiesz dlaczego się bałem? Bo cię
kocham!- odwróciłam twarz w lewą stronę i nasze usta się spotkały. Chciałam się
odwrócić, ale nie byłam wstanie.
-Kim, kocham cię.- szepnął Jack całując mnie coraz
namiętniej. Po chwili wstałam i zaczęłam biec. Nie patrzyłam gdzie, oczy zaszły
mi łzami. Słyszałam, że Jack mnie woła, ale to sprawiało, że biegłam szybciej.
Nagle usłyszałam swoje imię tak głośno, jakby krzyczeli je wszyscy ludzie na
świecie. Odwróciłam się, ale jedyne co zobaczyłam, to dwa zbliżające się światła
i straszny pisk. Ostatnie co pamiętam co straszliwy ból.
I jak?
****
Dwa rozdziały
(łącznie 6 stron A4) w jeden dzień. Jest po 23:00 a ja siedzę, piszę i
jednocześnie oglądam „Plotkarę”. Mam fantastyczny wieczór! Napiszcie w komach
co robiliście tego wieczoru…
STACIA :*
Pieknę boooskie i wgl.loooooffff youuu! Czekam na kolejny rozdzialik ;3 Co się stało KIM!!! Boje sie o nią ! ♥♥♥
OdpowiedzUsuńmam nadzieję, że dodam jutro rozdzialik. Jak nie ,to dowiemy się w poniedziałek... <3
UsuńKocham ten rozdział :DTen koniec taki, że szok :D I Kim wpadła pod samochód o.O Teraz będzie szpital, a tam.. ;> A tam może się dziać :D No to pisz szybko :D Teraz to ja nie wytrzymam jak nie dodasz szybko :0
OdpowiedzUsuńPostaram się dodać dzisiaj, ale czy mi się uda...? Spróbuję <3
Usuń