Tłumacz

sobota, 29 września 2012

Rozdział XI

W końcu po długim oczekiwaniu nadszedł dzień naszego wyjazdu. Specjalnie na tą okazję (właściwie to nie miałam wyjścia) pobiłam własny rekord. Wstałam o 5:00. Ubrałam się, ogarnęłam i pościeliłam łóżko. Pożegnałam się z mamą i pocałowałam śpiącego Maxa. Wyszłam na zewnątrz, przed domem, w zaparkowanym samochodzie, czekał na mnie Jack. Na mój widok wysiadł z samochodu i  podszedł do mnie. Objął mnie i pocałował. Och, jak ja lubię te nasze powitania!
Na lotnisko dotarliśmy w 1,5 godziny. Dojechaliśmy jako ostatni, pomimo tego, że Jack większą część drogi gnał ponad setką. Pewnie inni powstawali o 4:00. Miejsca w samolocie były rozmieszczone po dwa siedzenia z obu stron. Usiadłam z Jackiem, Shelley z Jerrym, Eddie z Miltonem, Rudy z Brodim.
Po około godzinie lotu zasnęłam wtulona w Jacka. Było mi tak wygodnie i ciepło, jakbym leżała we własnym łóżku. I tak właśnie minęła mi kilkugodzinna podróż; nieprzytomnie. Jack obudził mnie kilka chwil przed lądowaniem.
Po przeprawie przez stanowiska kontrolne i odnalezieniu bagaży wyszliśmy przed budynek lotniska Charlesa de Gaulle’a (lotnisko najbliżej Paryża). Złapaliśmy taksówkę i ruszyliśmy. W porównaniu z lotem, podróż samochodem strasznie mi się dłużyła.
Około godziny 20:25 byliśmy pod hotelem le Royal Monceau Raffles Paris (http://www.google.com/imgres?q=hotel+le+royal+raffles+paris&um=1&hl=pl&sa=N&rls=com.microsoft:pl:IE-SearchBox&rlz=1I7ADSA_plPL490&biw=1024&bih=516&tbm=isch&tbnid=cUDV76ZeDxUM5M:&imgrefurl=http://www.adelto.co.uk/the-luxurious-le-royal-monceau-raffles-paris-hotel-france/&docid=r5n9vsDWaAD78M&imgurl=http://www.adelto.co.uk/wp-content/uploads/2011/08/La-Cuisine-Le-restaurant-fran%2525C3%2525A1ais-du-Royal-Monceau__La-Cuisine-The-french-restaurant-of-Le-Royal-Monceau-ter2-910x910.jpg&w=910&h=910&ei=b-ZlUJOeEofMhAfFjYCoBA&zoom=1&iact=hc&vpx=104&vpy=194&dur=3245&hovh=225&hovw=225&tx=122&ty=149&sig=107324349292228712859&page=2&tbnh=152&tbnw=156&start=10&ndsp=15&ved=1t:429,r:0,s:10,i:108 , http://www.google.com/imgres?q=hotel+le+royal+raffles+paris&um=1&hl=pl&sa=N&rls=com.microsoft:pl:IE-SearchBox&rlz=1I7ADSA_plPL490&biw=1024&bih=516&tbm=isch&tbnid=nsZVZzC-p2JdfM:&imgrefurl=http://www.classictravel.com/hotels/le-royal-monceau-raffles-paris&docid=iV-sRLE_yTNcFM&imgurl=http://www.classictravel.com/Content/Pictures/Hotels/YR/RMO/paris-hotel-le-royal-monceau-215609.jpg&w=445&h=300&ei=uuZlUL_DCtSIhQft34CIDg&zoom=1&iact=hc&vpx=638&vpy=165&dur=1810&hovh=184&hovw=274&tx=74&ty=114&sig=107324349292228712859&page=2&tbnh=143&tbnw=191&start=10&ndsp=15&ved=1t:429,r:8,s:10,i:133  daję wam tutaj dwa zdjęcia; basenu i jadalni znajdujących się w tym hotelu). Z zewnątrz wyglądał jak zwykły budynek; jednak w środku był najbardziej luksusowym hotelem w jakim byłam. Poszliśmy do recepcji i otrzymaliśmy kluczyki od pokoi. Rudy- 200, Eddie-201, Milton-202, Jerry-203, Shelley- 204 ( mi się wydaje, czy naprawdę ucieszyła się, że ma pokój koło Jerrego? ), Jack-205, ja-206 i Brody-207.
Ruszyliśmy do swoich pokoi. Pomimo, że przespałam większą część dnia, byłam padnięta.
-Dobranoc, skarbie.- powiedział Jack podchodząc do mnie i obejmując mnie. Oplotłam mu ręce wokół szyi.
-Dobranoc.- powiedziałam; już po chwili poczułam jego wargi mocno wbijające się w moje. Odwzajemniłam pocałunek z równą siłą. Czułam się wspaniale. Byliśmy parą od tygodnia, a już nie potrafiłam przypomnieć sobie jak wyglądało moje życie bez Jacka. Na pewno nudno. Tym razem to ja pierwsza skończyłam pocałunek. Wtuliłam się w niego.
                Tej nocy miałam wspaniały sen; nie pamiętam jednak jaki.


                Obudziłam się o 7:30. Pościeliłam łóżko, ogarnęłam się i ubrałam w to (http://www.polyvore.com/str%C3%B3j/set?id=59890981#stream_box ). Pamiętałam, że Rudy mówił coś o śniadaniu 8:00. Spojrzałam na zegarek; była 8:03. Na szczęście to i tak bez różnicy. Te kilka minut na mnie poczekają. Zeszłam do jadalni; myliłam się- wszyscy w najlepsze już sobie jedli; nawet Jack! Usiadłam koło niego i zabrałam się do jedzenia. Po chwili zaczęliśmy gadać o zbliżającym się wielkimi krokami spotkaniu z reżyserem.
-O 9:00 musimy być w studiu; spokojnie to tylko dziesięć minut drogi. Tam reżyser przedstawi wam resztę obsady; w tym mega gwiazdę, która z wami zagra.- mówił Rudy jednocześnie przeżuwając kanapkę; nie zbyt miły widok. Śniadanie minęło nam na słuchaniu instrukcji Rudiego; jak się zachować, jak uśmiechać, jak pozować i ogólnie jak żyć. Nie wspominał chyba tylko o tym jak mamy oddychać. Potem ruszyliśmy do pokoi spakować się. Brody, Milton, Eddie i Rudy jedną grupą; Shelley i Jerry drugą; ja i Jack trzecią.
-Jeszcze nawet nie poznaliśmy reżysera, a ja już mam dość…- powiedziałam, gdy byliśmy dalej od reszty. Szliśmy objęci ciesząc się chwilą jako takiej prywatności.
-Spokojnie, przecież cały czas będę przy tobie.- powiedział zatrzymując się. Przyciągnął mnie do siebie i pocałował; tym razem bardzo delikatnie.
-No to może nie będzie tak źle…- powiedziałam i ponownie się pocałowaliśmy.
                Potem poszliśmy do swoich pokoi; spakowałam do torby notes, długopis, szczotkę do włosów, błyszczyk i aparat fotograficzny; może zrobimy jakieś fajne fotki, to wrzucę na facebooka. Wyszłam przed budynek; wszyscy już na mnie czekali. Wsiedliśmy do podstawionej limuzyny i ruszyliśmy. Rzeczywiście po dziesięciu minutach byliśmy na miejscu.
                Weszliśmy do budynku i zostaliśmy przekierowani do pomieszczenia przypinającego salę konferencyjną na 100 osób z podwyższeniem zasuniętym do połowy kurtynami ( zapewne scena ). Zajęliśmy miejsca; po kilku chwilach do pomieszczenia wchodziło coraz więcej ludzi. Niektórzy szeptali coś i wskazywali na nas; na szczęście okazało się, że wszyscy mówią po angielsku, bo inaczej byłoby kiepsko. Żadne z nas nie zna francuskiego.
                Po około pięciu minutach wszystkie miejsca były zajęte; no może oprócz tego koło mnie i naprzeciwko Jacka. Cieszyłam się, że mogę siedzieć koło niego i trzymać go za rękę; inaczej chyba uciekłabym z krzykiem; wszyscy szeptali nasze imiona, niby tajemnie na nas wskazywali ( co oczywiście było widać ) i się na nas gapili. Chyba wiedzieli już, że gramy jedne z głównych ról. Po chwili światła przygasły; w pełni rozświetlone zostały tylko te nad sceną. Do pomieszczenia wszedł wysoki mężczyzna w okolicach dwudziestki. Miał krótkie brązowe włosy i piwne oczy; był modnie ubrany i zadbany. Wszedł na podwyższenie; ktoś podał mu mikrofon.
-Witajcie! Nazywam się John Deyson; jestem reżyserem filmu „Waleczne Smoki”. Mam nadzieję, że będzie nam się miło pracowało, bo czeka nas półtorej roku naprawdę ciężkiej pracy.- powiedział.- Chciałbym wam w skrócie przedstawić fabułę. Bobbie zostaje porwany- nikt nie wie kto to zrobił i gdzie go zabrał. Potem okazuje się, że zrobili to Jacob Falling, Deyl Hathor, Mike Treys i Finnick Groth. Na ratunek swojemu sensejowi rusza jego drużyna: Waleczne Smoki , czyli Michael Rouch, Alexander Reyckol, John Anthey, Rachel Mogries i Julia Chersey. Podczas jednej z walk ( bezpośrednio z tymi złymi ) porwana zostaje także Rachel; jest przetrzymywana w głównej siedzibie porywaczy. Kiedy reszta Walecznych Smoków próbuje ją uratować, ta zakochuje się w Deylu Hatchor. Początkowo bez wzajemności, dopiero potem w bezwzględnym Deylu zaczyna zradzać się uczucie do pięknej Rachel; w końcu przechodzi na stronę dobrych. Początkowo nikt nie chce zaufać Deylowi; w szczególności Micheal, który już od kilku lat podkochuje się w Rachel i zazdrości Hatchorowi. Kiedy w końcu w drużynie wszyscy się godzą Waleczne Smoki ratują swojego senseja i wrzucają porywaczy do więzienia.
                Cóż… zapowiada się ciekawie. Mam nadzieję, że zagram Rachel, a Jack Deyla. Wydaje mi się, że wtedy odegramy role naprawdę dobrze.
-Ok. To tyle jeśli chodzi o fabułę. Teraz wymienię kto zagra najważniejsze role, reszta wisi na liście przed drzwiami. – kontynuował Deyson.- Uwaga, uwaga! Jocob Falling- Brody Heyley; Mike Treys- Milton Krupnick; Finnick Groth- Jason Reyth; Michael Rouch- Jack Anderson; Alexander Reyckol- Rick Reyth ; John Anthey- Jerry Martinez; Julia Chersey- Shelley Anderson; Rachel Mogries- Kimberly Crowford. I na sam koniec Deyla Hathor zagra światowej sławy gwiazda… Ricky Weaver! 
                Wszyscy zaczęli bić brawo; oprócz mnie. To nie może być Ricky! Wszyscy tylko nie on! I nie może grać roli, przeznaczonej dla Jacka! Spojrzałam w kierunku sceny. Kurtyna właśnie się rozsunęła. Stał za nią Ricky, który wyszedł teraz na środek sceny i aktorskimi ruchami kłaniał się w każdą stronę. Po chwili podszedł do reżysera, uścisnął mu rękę i powrotem zwrócił się twarzą do nas. Zaczął rozglądać się po sali. Odszukał mnie wzrokiem i uśmiechnął się uroczo; trochę strasznie.
                Mocniej chwyciłam rękę Jacka. Chyba tamowałam mu krążenie krwi, bo spojrzał na mnie zaniepokojony. Opowiedziałam mu szeptem o tym jak Ricky przyjechał do mojej szkoły, bo wygrałam konkurs i jak później się do mnie dobierał. Ani trochę nie żałuję, że mu to opowiedziałam; w tym momencie miał taką minę jakby już zabijał Rickiego; i dobrze. Czym szybciej się tego palanta pozbędziemy tym lepiej. Po zakończeniu… jakby to nazwać?… spotkania, wyszliśmy z pomieszczenia i zgłosiliśmy się po scenariusz. Pospiesznie schowałam go do torby nawet go nie przeglądając.
                Teraz mieliśmy ruszyć do pomieszczenia 207 po rozpiskę najbliższego tygodnia. Kiedy podeszliśmy już pod salę okazało się, że jedyną osobą w kolejce jest właśnie Ricky.
-Co tam mała?- spytał podchodząc do mnie i obejmując mnie. Miałam ochotę znów nim gdzieś rzucić, ale Jack był szybszy. Zrobił nim obrót w powietrzu i rzucił na ziemię; dobrze mu tak!
-Ricky, mam dla ciebie informację; jeszcze raz tkniesz moją dziewczynę, a stracisz rękę, rozumiesz?- spytał Jack.
-Uważaj sobie komu grozisz, bo inaczej…- wywód Rickiego przerwał Brody, który właśnie podszedł pod salę.
-Nic nie zrobisz ani Kim, ani Jackowi. Jeżeli zadrzesz z jednym z nas zadrzesz ze wszystkimi, a tego nie chcesz.- powiedział Brody.- I jeszcze tak dla twojej informacji, to zasady Wassabi. Przyjaźń, lojalność i zaufanie.
                Już zaczynałam się ciekawić jak rozwinie się sytuacja, gdy z pomieszczenia wyszedł jakiś blondyn. Jeśli dobrze pamiętałam miał na imię Jason. Spojrzał na nas dziwnie; chyba coś tam usłyszał. Ricky spojrzał na mnie potem na Brodiego i w końcu na Jacka.
-Jeszcze zobaczymy…- warknął i ruszył w stronę pomieszczenia. Kiedy zamknął za sobą drzwi, blondyn uśmiechnął się szeroko i do nas podszedł.
-Hej jestem Jason.- przedstawił się. Zrobiliśmy to samo. Uścisnęliśmy sobie dłonie; był całkiem sympatyczny.
-Fochy wielkich gwiazd?- spytał robiąc znaczący ruch głową; wskazał drzwi za którymi przed chwilą zniknął Ricky.
-Coś w tym stylu…- powiedziałam. Po chwili z pomieszczenia wypadł Ricky. Nawet na nas nie zerknął.
                Ja, Jack i Brody weszliśmy do pokoju i otrzymaliśmy plan zajęć ( plan zajęć Kim znajdziecie na końcu opowiadania ). Przejrzałam go; nie był taki zły; od ósmej do czternastej; to tak jakbym była w szkole. Spojrzeliśmy na rozpiskę; wszyscy za pięć minut mamy lunch. Ruszyliśmy w stronę stołówki.
                Kiedy dotarliśmy ponad połowa miejsc była zajęta. Znaleźliśmy sześcioosobowy stolik i usiedliśmy. Po chwili dołączyła się do nas reszta; oprócz Eddiego, który jak przypuszczaliśmy miał inny plan niż my. Nasze też różniły się szczegółami, ale Eddie nie grał  żadnej głównej postaci, więc był też gdzie indziej.
-Smacznego.- powiedziałam zabierając się za moją sałatkę z kurczakiem. Po lunchu miałam mieć sesję. Poszłam więc spytać się gdzie ma się odbyć. Po uzyskaniu informacji ruszyłam ku sali 12a. Jak się później okazało sesję miałam z Rickim. Po za jego obecnością sesje są całkiem przyjemne, w szczególności dopóki nie zaczyna się „ Obróć głowę w lewo, lekki uśmiech… Nie trochę większy… mniejszy!”. Po sesji miałam wracać do ośrodka. Jack miał jeszcze godzinę jakiś zajęć, więc wracałam samotnie.


PLAN ZAJĘĆ KIM




Poniedziałek  17 września 2012 ( dzisiejszy dzień)
9:00-10:00   spotkanie z reżyserem
10:00-10:30 odbiór scenariusza, planu dnia
10:35-11:00  lunch
11:00-14:00  pierwsza sesja zdjęciowa
14:30             powrót do ośrodków
Wtorek 18 września 2012
8:00-9:00     śniadanie
9:05-10:30   trening karate
10:40-12:00  inauguracja głównych bohaterów
12:30-14:00  pierwsze próby mające na celu zapamiętanie tekstu
14:30             powrót do ośrodków
Środa 19 września 2012
8:00-9:00       śniadanie
9:05-11:00     trening karate
11:30-13:00   pierwsze próby mające na celu zapamiętanie tekstu
13:10-14:25    przymierzanie garderoby postaci
14:30                powrót do ośrodków
Czwartek 20 września 2012
8:00-9:00       śniadanie
9:05-11:00     trening karate
11:30-13:00   pierwsze próby mające na celu zapamiętanie tekstu
13:10-14:25   przymierzanie garderoby postaci
14:30               powrót do ośrodków
Piątek 21 września 2012
8:00-9:00       śniadanie
9:05-10:30    trening karate
10:40-12:00  inauguracja głównych bohaterów
12:30-14:00  pierwsze próby mające na celu zapamiętanie tekstu
14:30             powrót do ośrodków
 









  































________________________________________________________________

Rozdział taki sobie i o niczym, ale niech będzie. Następny niestety dopiero za tydzień.

Izko; nowe rozdziały na dziwnej dzielnicy są genialne! Nie mogę doczekać się next!

Pozdrawiam

STACIA ;*

piątek, 28 września 2012

Małe info

Założyłam jeszcze jednego bloga; http://nastoletniawampirzyca.blogspot.com/ . Nie będę tam dodawała tak często rozdziałów jak tu, bo przede wszystkim skupiam sę na tym blogu. mam nadzieję, że będzie się wam podobać.
Pozdrawiam
STACIA ;*

czwartek, 27 września 2012

Rozdział X

Jack ubrany był w koszulę w kratkę, czarne rurki i skejty. Wyglądał świetnie. Na mój widok uśmiechnął się szeroko. Poczekał aż zamknę drzwi po czym objął mnie i pocałował. W porównaniu z resztą naszych pocałunków ten był niemiłosiernie delikatny.
                Zobaczyłam pod moim domem zaparkowane jakieś auto. Było sportowe; super drogie, eleganckie cudowne. Zobaczyłam, że Jack podchodzi do niego i otwiera drzwiczki od strony pasażera. A więc to jego auto. Było wspaniałe!
                Wsiadłam. Po chwili za kierownicą zasiadł Jack i ruszyliśmy. Jadąc cały czas rozmawialiśmy. W pewnym momencie zboczyliśmy na dziwne tematy; o związkach.
-A tak właściwie to wiesz, że w przeszłości miałem duuuuużo dziewczyn. Ale ja nie wiem nic o twojej przeszłości. Ile ty miałaś chłopaków?- no i pięknie. Cóż… ja też miałam ich sporo. Ale jak zareaguję na taką odpowiedź? Co jeśli się na mnie obrazi?
-Yyyyhhh… No… kilku…- wymamrotałam. To chyba była najlepsza odpowiedź. Powinnam ją tylko wypowiedzieć z przekonaniem! Jack tylko się uśmiechnął.
-Nie umiesz kłamać.- powiedział i spojrzał na mnie.- Spokojnie. Nie wścieknę się. A miałaś chłopaka przed wyjazdem?
                No jasne, że miałam. Wydaje mi się, że byłam ładna, popularna, do tego cheerleedrka i przewodnicząca szkoły; miałam wielu chłopaków! Ale co do tego Jackowi? Przecież teraz liczy się tylko on! Chyba, że…
-Ty jesteś zazdrosny?- spytałam. Wydawało mi się to oczywiste, ale chciałam usłyszeć to od niego.
-Nie, nie jestem.- powiedział.- Chociaż, że może powinienem się obawiać… Brodiego.
                Fuknęłam… Brody to mój przyjaciel, nie traktuję go w ten sposób.
-A skąd ci się wziął Brody?- spytałam ze śmiechem. Jack także się uśmiechnął.
-Bo wtedy w szatni powiedział, że zanim zacząłem się z tobą przyjaźnić ty i on byliście mocno zaprzyjaźnieni. Nie wierzyłem mu, ale może to prawda…
                Zajechaliśmy pod lokal. Tym razem nie czekałam, aż Jack otworzy mi drzwi. Wysiadłam równo z nim, podbiegłam do niego i objęłam wokół szyi.
-Jesteś jedyny, rozumiesz?- zapytałam i nie dając mu czasu na odpowiedź pocałowałam w usta z taką namiętnością na jaką było mnie stać; czyli z ogromną. Po chwili nasze języki zaczęły walczyć o dominację; jego wygrał. Oderwałam swoje wargi od jego i spojrzałam mu w oczy.
-Rozumiesz?- powtórzyłam pytanie. Uśmiechnął się uwodzicielsko.
-No nie jestem pewien. Może po jeszcze jednym się przekonam…- powiedział. Znów się pocałowaliśmy; wiem, że dzisiaj mamy jakiś taki dzień czułości, ale mamy powód do świętowania!
                Kiedy w końcu się sobą nacieszyliśmy, Jack zamknął samochód i weszliśmy do klubu. Była chyba cała szkoła; wiele twarzy kojarzyłam, inne były mi całkiem obce. Przetańczyliśmy z Jackiem wszystkie wolne tańce i kilka szybkich. Potem zatańczyłam z Jerrym, Miltonem, Eddiem, Brodym, a nawet z Rudym. Podchodziło do mnie także kilku chłopaków, których nie znałam. Z kilkoma z nich zatańczyłam; innych zbyt pewnych siebie odprawiałam z przysłowiowym kwitkiem.
                W końcu zaczęło mi brakować Jacka. Z nim spędzało mi się czas najlepiej. Ujrzałam go dopiero dziesięć minut po rozpoczęciu poszukiwań. Tańczył z Shelley. Postanowiłam im nie przeszkadzać i odnalazłam Brodiego.
-Zatańczysz?- spytałam słodko się uśmiechając. Przytaknął i weszliśmy na parkiet. Przetańczyliśmy z dwa tańce. Potem poczułam się spragniona podeszliśmy więc nalać sobie po jakimś napoju.
-A gdzie Jack; już zostawił cię dla jakiejś paniusi?- zapytał w pewnym momencie. No i się zaczyna; a było tak miło!
-Nie. Tańczy ze swoją kuzynką. Na pewno bardzo go boli jak tańczy, bo ma tak mocno obitą kostkę.- specjalnie podkreśliłam ostatnie słowa. Podziałało; Brody skrzywił się lekko.
-Wybacz.- powiedział- Po prostu bardzo cię lubię, a Jack, cóż… Chce cię po prostu wykorzystać… A ja nie zbyt chcę, by cię zranił. Musisz wiedzieć, że Jack rzuca w bardzo wyrachowany sposób; nie ma potem wyrzutów sumienia.
                Jak mam mu wyjaśnić, że Jack się zmienił? Że mnie nie rzuci tak jak innych, bo łączy nas przyjaźń i miłość. Brody jest tak zacofany w swoim zdaniu, że chyba nie uda mi się go wyprowadzić z błędu.
-Spokojnie. Nic mi nie będzie.- powiedziałam uśmiechając się. W gruncie rzeczy chyba mogę wybaczyć Brodiemu takie myśli pod adresem mojego chłopaka; jest moim przyjacielem i się o mnie martwi.
                Napiłam się, więc teraz idę po Jacka. Już chyba wystarczająco długo nacieszył się wolnością. Znalazłam go w towarzystwie jakiejś brunetki. Nie była jakaś super piękna, ale też nie brzydka. Podeszłam do nich; Jack objął mnie ramieniem.
-Kim, to jest moja koleżanka Annie.- przedstawił mi swoją znajomą. Uspokoiłam się trochę; z jego tonu wyczułam, że nic w niej go nie pociągało.
-Cześć.- przywitałam się wyciągając rękę.- Ja już cię widziałam…
                I znowu to dziwne wrażenie. Wiem, że ją widziałam, wiem, że ona widziała mnie, ale nie wiem gdzie. Może w szkole, a może gdzieś na ulicy?
-Tak, my się już widziałyśmy. Byłyśmy wtedy razem w kozie.- powiedziała odwzajemniając uścisk. Najchętniej bym jej podziękowała, że wyprowadziła mnie z niejasności, ale dla kogoś kto nie jest taki jak ja wydałoby się to dziwne; ale czy to moja wina, że kompletnie nie mam pamięci do ludzi?
-A teraz wybacz nam, ale idziemy potańczyć.- powiedział Jack ciągnąc mnie na parkiet. Przetańczyliśmy kolejne trzy tańce. Potem przestała grać muzyka. Na scenę wszedł Rudy.
-Proszę o uwagę!- powiedział. Wszyscy spojrzeliśmy w jego kierunku uciszając się.- Chciałbym podziękować mojemu nieziemskiemu zespołowi; Jackowi, Brodiemu, Kim, Shelley, Miltonowi, Jerremu i Eddiemu. Chodźcie tutaj.
                Weszliśmy na scenę. Ustawiliśmy się w rządku i złapaliśmy za ręce. Byliśmy jednością. Wszyscy zaczęli bić brawo. W tym samym czasie na scenę wjechał olbrzymi tort podobny do tych zrobionych przez Badiego z „Słodkiego biznesu”. Przedstawiał całą naszą drużynę podczas jednego z treningów. Nagle zewsząd zaczęły sypać się konfetti i serpentyny. Podeszliśmy do tortu; każdy wyjął postać przedstawiającą siebie i zaczął ją jeść. Rudy pokroił tort i rozdał wszystkim gościom. Gdy wszyscy już zjedliśmy Rudy ponownie wszedł na scenę.
-A teraz druga informacja.- zakomunikował.- Nasi zwycięzcy zagrają w najnowszym filmie Bobbiego Wassabiego pt. „Waleczne Smoki”. Oglądać ich będziecie mogli już za półtorej roku w kinach…
                Zaczęliśmy skakać z radości. Oznaczało to, że opuszczamy szkołę i prowadzimy życie prawdziwych gwiazd. Dnie spędzone na planie, sesje zdjęciowe, prywatne lekcje… Och, nie mogę się już doczekać.
                Znowu zaczęła grać muzyka. Wydaje mi się, że innym udzieliło się nasze podniecenie i bawili się jeszcze lepiej niż wcześniej. Podczas przerw w tańcach Jack przedstawił mi wielu swoich znajomych. Tego wieczoru nie widziałam już Brodiego; może wrócił do domu?
                My, jako półgospodarcze imprezy zostaliśmy do samego końca. Kiedy wyszedł ostatni z gości zaczęliśmy cieszyć się w naszym, przyjacielskim gronie.
-Kochani, kochani.- powiedział Rudy.- Za tydzień wylatujemy do Paryża. Tam kręcony będzie film. Będziemy mieszkać w specjalnym,  pięciogwiazdkowym hotelu. Oczywiście będą dni, w których będziecie mogli odwiedzać rodzinę. Co od szkoły wszystkim się zajmę. Cały ten tydzień macie wolny od szkoły i treningów; zasłużyliście sobie na to! A teraz idźcie do domów jest już późno, a właściwie wcześnie…
                Po raz pierwszy spojrzałam na zegarek; było pare minut po trzeciej nad ranem. Rzeczywiście czas najwyższy wracać. Ruszyliśmy z Jackiem do domu. Przysnęło mi się trochę po drodze. Jack obudził mnie dopiero, gdy podjechaliśmy pod mój dom. Wyszłam; odprowadził mnie aż pod same drzwi.
-To, cześć.- powiedział, obejmując mnie. Mimowolnie uśmiechnęłam się na myśl o kolejnym pocałunku.
-A co cię tak cieszy?- spytał.
-Nic. Po prostu świetnie się bawiłam.- powiedziałam przyciągając go do siebie.

I tadam.  Rozdział jeszcze dzisiaj ( w czwartek ) ! Łał, dzisiaj dodałam już dwa rozdziały; chyba nadrobię za ten tydzień co mnie nie będzie! Mam nadzieję, że rozdział fajny. Napiszcie jakie macie zastrzeżenia, czy uwagi, albo czy wam się podoba.
I mam specjalną informację do Izki; dzięki kochana za dodanie mojego bloga na swojej stronce i za to, że czytasz te moje mazajki. Wszystkim polecam jej bloga: http://kimijack-historia-wedlog-izki.blogujaca.pl/2012/09/27/nowy-wystroj-bloga/comment-page-1/#comment-236 , jest naprawdę genialny!
Pozdrawiam
STACIA ;*

Rozdział IX

Obudziłam się w doskonałym humorze. Nie do końca pamiętam co mi się śniło, ale na pewno było to coś miłego. No i ten wczorajszy pocałunek…
                Wstałam i spojrzałam na zegarek; była 7:30. Najchętniej od razu ubrałabym się i poleciała do Jacka, ale pewnie jeszcze śpi.
                Zmusiłam się do powolnego pościelenia łóżka, ogarnięcia się i ubrania w to (  http://www.polyvore.com/str%C3%B3j/set?id=59756079 ). Zeszłam do kuchni zrobiłam sobie śniadanie i poszłam do salonu. Na stole leżały jeszcze pieniążki, które zostawiła mi mama. Schowałam je do portfela i włączyłam telewizję. Po chwili oglądanie znudziło mi się; włączyłam więc facebooka. Dostępna była moja BFF z Miami, Brenda.
Brenda: Hej kochana, co u ciebie?
Kim: W porządku, a u ciebie?
Brenda: Przebojowo. Zgadnij kto chodzi z Johnem?
Kim: Oh, gratulacje! I jak wam się układa?
Brenda: Wspaniale; strasznie do siebie pasujemy… i jak słodko razem wyglądamy!  A co tam z twoim życiem osobistym?
Kim: Jest całkiem nieźle, ale szczegóły opowiem, jak już wszystko będzie oficjalne…
Brenda: Własnej przyjaciółce nie powiedzieć! Mam focha… a teraz kończę, bo mam randkę. Pa, pa!
Kim: Pa.

                Cóż muszę przyznać, że zabolało mnie słowo „przyjaciółka”. Przecież nie widziałyśmy się już dwa miesiące; przez ten czas rozmawiałyśmy ze sobą tylko dwa razy. Za każdym razem nie dłużej niż pięć minut, bo albo jedna albo druga miała coś do załatwienia. My nie jesteśmy już przyjaciółkami…
                Po ósmej wyszłam na trening. Nie miałam ochoty jechać samochodem, więc przespacerowałam się. Do dojo weszłam równo o dziewiątej. Przebrałam się i wyszłam do wszystkich.
-Ok. Sparingi w parach; Kim i Brody, Ja i Shelley, Eddie i Milton na zmianę z Jerrym.- zakomendował Rudy.
                Przez godzinę każdy z nas wyprowadzał ataki, wybraniał się i powalał przeciwnika na matę. W końcu byliśmy tak zmęczeni, że Rudy skończył trening.
-Jutro o 10:00 turniej. Nie idziecie do szkoły; już was zwolniłem. Nie wolno wam się spóźnić, nawet o sekundę. A co tam; nawet o pół sekundki. Zrozumiano?- spytał. Przytaknęliśmy. Rudy pozwolił nam wyjść.
                Do domu dotarłam w piętnaście minut. Wzięłam prysznic, przebrałam się w świeże ciuchy i poleciałam do Jacka. Jego mama znów powitała mnie z szerokim uśmiechem. Po krótkiej pogawędce poleciałam prosto do pokoju Jacka. Już chyba moim nawykiem będzie to, że wchodzę bez pukania…
-Hej; jak tam samopoczucie?- spytałam wchodząc. Podeszłam do niego i przytuliłam. Potem usiadłam na kanapie.
-A buziaczek?- spytał robiąc „słodką minkę”. Wstałam i cmoknęłam go w policzek. Spojrzałam na niego wyczekująco; przecież mi nie odpowiedział!
-Widzę, że sam muszę się tym zająć.- powiedział obejmując mnie w talii i przysuwając jeszcze bliżej siebie. Objęłam go za szyję i poczułam jak wbija swoje wargi w moje; o wiele mocniej niż wczoraj. Z każdą chwilą całował namiętniej; nie pozostawałam w tyle.
                Kiedy w końcu się od siebie oderwaliśmy spojrzałam mu głęboko w oczy.
-Nie odpowiedziałeś mi na pytanie…- przypomniałam, uroczo się uśmiechając. Odwzajemnił się tym samym.
-Nie widzisz, że genialne?- zapytał i znowu mnie pocałował.
-No rzeczywiście; nie zauważyłam.- rzuciłam sarkastycznie. Dzień spędziliśmy na oglądaniu filmów, urządzeniu kolejnego konkursu kucharskiego ( znowu remis ) i robieniu fotek. Wyszły naprawdę superaśne; niektóre były słodziutkie, inne zabawne.
                Dzisiaj postanowiłam wrócić do domu wcześniej; muszę się wyspać przed turniejem. Podobnie jak wczoraj Jack odprowadził mnie pod furtkę.
-I jeszcze jedno…- powiedział zanim zdążyłam się z nim pożegnać.- Czy zostaniesz moją dziewczyną?
                Ze szczęścia zapomniałam o odpowiedzeniu. Złapałam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. Mocno pocałowałam go w usta. Czułam, że zadał to pytania w stu procentach na serio, a nie po to, by mieć kolejną na liście. Przecież nie zrobiłby mi tego, prawda?
-Nie odpowiedziałaś mi na pytanie…- przedrzeźnił mnie, kiedy skończyłam pocałunek. Uśmiechnął się w ten swój uwodzicielski sposób i spojrzał na mnie z wyczekiwaniem.
-Tak.- powiedziałam. Teraz to on pocałował mnie. Oderwaliśmy się od siebie po upływie chyba trzydziestu sekund.
-No i widzisz…- zaczął cały czas się uśmiechając.- Miałem rację; podobam ci się.
                Parsknęłam śmiechem. Jeszcze szybko się przytuliliśmy i poszłam do domu. Prawie natychmiast zasnęłam; ciekawy jaki piękny sen przyniesie mi tym razem moja miłość do Jacka?


                Obudziłam się o 8:30. Aż o pół godziny za późno. Najszybciej jak tylko potrafiłam ogarnęłam się, przebrałam i spakowałam strój na turniej. Do dojo dotarłam o 9:40. Przebrałam się i zaczęliśmy rozgrzewkę. Podczas niej patrzyłam też na innych zawodników; niektórzy byli naprawdę świetni; przydałby się Jack…
                Po chwili poczułam jak ktoś zakrywa mi rękami oczy. Nie musiałam długo zastanawiać się kto to…
-Hej, Jack. Nie wolałbyś przywitać się inaczej?- zapytałam. Podziałało. Momentalnie obrócił mnie w swoją stronę i pocałował.
-Cóż, rzeczywiście o wiele lepsze powitanie.- przyznał i się uśmiechnął.
-Whoooooooohooooo!- wykrzyknął Jerry- Mamy nową parę; Jack i Kim!
                Rozejrzałam się zmieszana. Po co ten pajac tak się drze? Wszyscy nasi przyjaciele zaczęli bić brawo, nawet Brody, choć robił to trochę sztucznie…
                W końcu  zaczął się turniej. Zostaliśmy podzieleni na dwie grupy.
Grupa I
Grupa II
Paryż
Londyn
Moskwa
Berlin
Nowy Jork
Seaford
Liverpool
Greenwich



                Najpierw walczyła Grupa I; dalej przeszli karatecy z Paryża i Liverpoolu. Z naszej grupy przeszliśmy my i londyńczycy. Walki nie były zbyt trudne. Nawet w półfinale nie mieliśmy zbyt dużych problemów. Dorównywali nam tylko francuzi. Do finału przeszliśmy my i właśnie oni.
                Teraz zaczęły się pojedynki. Jako pierwszy walczył Brody. Po dziesięciu minutach udało mu się wygrać. Zdobyliśmy jeden pas. Zapomniałam wspomnieć, że ta drużyna, która jako pierwsza zbierze pięć pasów wygra. Jedno zwycięstwo to jeden pas… Potem walczyła Shelley; jej także udało się wygrać, ale z dużymi problemami. Kolejny do pojedynku stanął Jerry; dzięki wielu treningom i dobrym radom podszkolił się na tyle, by wygrać tą walkę. Kolejne dwie przegraliśmy; Milton i Eddie nigdy do najlepszych nie należeli. Potem przyszła moja kolej; walczyłam z chłopakiem prawie o dwie głowy wyższym ode mnie; i o wiele cięższym-niestety nie udało mi się wygrać.
                Spojrzałam na tablicę; 3:3. O nie! Tak łatwo się nie poddamy; poszłam jeszcze raz i tym razem wygrałam; nikt nie zrobi ze mnie słabeusza! Kolejną walkę przegraliśmy. 4:4; teraz czeka nas decydujące starcie. Albo przegramy albo wygramy; osobiście jestem za tym drugim.
                Nasz los powierzyliśmy Brodiemu; z nas, walczących jest najlepszy. Muszę przyznać, że to była jego najlepsza walka. Po prawie dwudziestu minutach zaciekłej „bitwy” w końcu powalił przeciwnika na matę.
                Jest! Udało się! Wygraliśmy; jesteśmy najlepszym dojo Bobbiego Wassabiego! A oprócz tego zagramy w filmie! Podbiegłam do Jacka; mocno się przytuliliśmy, po czym złożył na moich ustach bardzo, bardzo namiętny pocałunek. Oderwaliśmy się od siebie i zaczęliśmy gratulować pozostałym; też świetnie się spisali. Wydaje mi się, że dzięki temu turniejowi każdy z nas podniósł swoje umiejętności. Wróciliśmy do domów. Okazało się, że Rudy spodziewał się, że wygramy i z tego powodu zorganizował nam imprezę w jakimś lokalu. Mają przyjść wszystkie osoby z naszej szkoły.
                Weszłam do domu i ogarnęłam się. Kiedy skończyłam podstawowe czynności; zjadłam i spojrzałam na zegarek; była 16:00. Za dwie godziny miał wpaść po mnie Jack; o 19:00 zaczyna się impreza.
                Poszłam do łazienki; ogoliłam pachy, nogi, ręce i … dobrze wiecie co. Chciałam czuć się świeżo i pięknie. Nasmarowałam się kilkoma rodzajami balsamów; pachniałam teraz różami, lawendą i lilią. Potem ubrałam się w to (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=59768955&.locale=pl ) i uczesałam ( tak jak w linku ). Dziesięć minut przed przyjściem Jacka byłam już gotowa. Usłyszałam pukanie do drzwi. Pogasiłam wszystkie światła i wyszłam z domu.


I mamy kolejny rozdział! Mam nadzieję, że ten też się wam podoba…  Teraz coraz częściej może dochodzić do scenek miłosnych między Kim i Jackiem, i mogą być w późniejszych rozdzialach bardziej odważne…
 Chcę poruszyć jeszcze jeden temat… Czemu ciągle jest tak mało komentarzy? Naprawdę proszę o komentowanie rozdziałów… Dziękuję Izce, że chociaż ona komentuje każdy… i Mai Maj.
Pozdrawiam
STACIA ;*

Rozdział VIII

                Obudziłam się. Czy ktoś mi wyjaśni czemu od odejścia taty mam takie dziwne sny? Po raz pierwszy wspomnienie taty nie sprawiło mi bólu; w gruncie rzeczy już od dwóch lat nastawiałam się, że tato wywinie taki numer. Ale nie sądziłam, że zrobi to naprawdę. Wstałam, ogarnęłam się i ubrałam w to (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=59701588&.locale=pl). Zeszłam na dół do kuchni mama przyczepiła karteczkę do drzwi lodówki. Czy ona przypadkiem mnie nie unika? I Maxa też nie ma w domu. Nie widziałam go już dwa dni, a mieszkamy pod tym samym dachem…
Jesteśmy z Maxem nad jeziorem. Wracamy za siedem dni. Wybacz, że cię nie zabrałam, ale wiem, że masz zawody. Pieniążki na ten tydzień leżą w salonie.
Kocham cię
Mama

                Cóż fajnie; teraz mogę zapraszać znajomych. Na przykład po treningach. Trening! Na śmierć zapomniałam; dzisiaj o 12:00 mieliśmy być w dojo.
                A co z Jackiem? Powinnam siedzieć w domu i czekać na telefon, bo nie dam rady odebrać go podczas treningu. A która właściwie jest godzina?
                Patrzę na zegarek; 11:30. Biorę kluczyki od samochodu i wychodzę. Parkuję pod dojo i wtym samym momencie dzwoni mój telefon. Wyciągam go z kieszeni i odbieram.
Shelley: Hejka Kim!
Kim: Hej. Co z Jackiem?
Shelley: Tak, tak mnie też miło cię słyszeć…
Kim (prawie krzycząc): Co z Jackiem?!
Shelley: No już, już. Jack ma mocno obitą kostkę. Siedzi w domu. Nie weźmie udziału w zawodach… A właśnie idziesz na trening?
Kim: Tak…
                Rozłączyło nas. Próbowałam jeszcze do niej zadzwonić, ale mi się nie udało; cały czas automat informował mnie, że abonament jest poza zasięgiem. Weszłam do dojo i zobaczyłam, że wszyscy stoją wokół jednej z ławeczek. Usłyszałam głos Jacka, a po chwili również go ujrzałam. Podbiegłam i przytuliłam go. Odwzajemnił uścisk. Kiedy się od niego oderwałam spojrzałam na Shelley z miną „Foch.”.
-Siedzi w domu?- spytałam.  Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się uroczo; to jest u nich chyba rodzinne…
                Spojrzałam z  powrotem na Jacka. Uśmiechnęłam się i znowu go przytuliłam. Tak się cieszyłam, że go widzę.
-Jak się czujesz?- spytałam cały czas go przytulając. Najchętniej nie puściłabym go; sama nie wiem skąd we mnie ta radość, że nic poważniejszego mu się nie stało; co jeśli się zakochałam?
-Teraz o wiele lepiej.- odpowiedział i mocniej mnie przytulił. Momentalnie spłonęłam rumieńcem; przecież wszyscy nam się przyglądali! Speszona wyswobodziłam się z uścisku i stanęłam koło reszty.
-Nie martw się; przecież każdy wie, że ci się podobam.- powiedział. Wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Nawet ja; rozumiałam teraz, że Jack po prostu się tak droczy… chyba.
-Żarty żartami, ale teraz musimy sobie poradzić bez Jacka.- zaczął Rudy- Dzisiaj rozgrzewkę poprowadzą Kim i Brody.
                Ciężko trenowaliśmy przez ponad godzinę. Potem przebraliśmy się i wyszliśmy z dojo. Jack mocno kulał; zapewne bardzo go to bolało, ale nie pokazywał tego po sobie.
                Zawiozłam jego i Shelley do domów; okazało się, że Shelley mieszka kilka ulic dalej niż Jack. Potem wróciłam do swojego. Zjadłam obiad.
                Wyszłam z domu; i tak nie miało sensu siedzieć w nim samej. Poszłam prosto do domu Andersona. Zapukałam; znowu otworzyła mi mama Jacka; co za zbieg okoliczności. Ale przecież mówił, że jego rodzice są po rozwodzie… Zapomniałam.
-Dzień dobry. Przyszłam odwiedzić Jacka.- przywitałam się.
                Po raz pierwszy przyjrzałam się kobiecie. Miała w okolicy trzydziestu lat, brązowe włosy i oczy takie same jak syn. Była naprawdę ładna.
-Witaj Kim. Już chyba wiesz gdzie jest pokój Jacka.- powiedziała i uśmiechnęła się szeroko.
                Ruszyłam na górę. Stanęłam przed drzwiami do pokoju Jacka i po chwili namysłu weszłam bez pukania; co to byłaby za niespodzianka, gdybym powiedziała mu, że to ja? Jack siedział na kanapie, dokładnie tak jak tamtego wieczoru tylko tym razem zamiast książki w rękach miał pilota; latał po kanałach telewizyjnych.
-Niespodzianka!- wykrzyknęłam; momentalnie wstał opierając się na zdrowej nodze. Podeszłam do niego i mocno ścisnęłam. Odwzajemnił  uścisk jeszcze mocniej. Po chwili chciałam zakończyć przytulanie i oglądnąć film, ale mnie nie puszczał. Jest naprawdę silny!
-Jack puszczaj! Chcesz mnie udusić?- spytałam. Puścił mnie i usiadł. Zaczerwieniłam się bez powodu. No i pięknie; zakochałam się. I to znowu w Jacku! Robię się nienormalna…
-Jeśli nie przyszłaś się przytulać to żegnam…- powiedział robiąc minę małego dziecka; wyglądał tak słodko. Roześmiałam się, usiadłam obok niego i szybko przytuliłam. Tak szybko, że nie zdążył nawet odwzajemnić uścisku.
-Dobra; to co oglądamy?- spytałam wykładając filmy na stół. Zamyślił się i po chwili wybrał „Zakochani w Rzymie”. Oglądaliśmy film jedząc popcorn i popijając colę.  W pewnym momencie Jack objął mnie ramieniem. Ani trochę mi to nie przeszkadzało; wtuliłam się w niego.
                Oglądnęliśmy trzy filmy. Potem spojrzałam na zegarek była 21:00! Ale ten czas szybko leci. Właściwie mogłabym jeszcze chwilę zostać, ale jeśli Jack ma szybko się wykurować musi dużo odpoczywać. Wstałam i spojrzałam na Jacka.
-Ja już będę leciała.- powiedziałam. Wstał i odprowadził mnie do drzwi.
-Do widzenia!- pożegnałam się z jego mamą. Odmachała mi, spojrzała na nas i wyszła do innego pomieszczenia.
-Jest już późno. Nie chcesz, żebym cię odprowadził?- zapytał w pewnym momencie Jack. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się.
-W tym stanie będzie lepiej jeśli zostaniesz w domu.- odpowiedziałam. Uparł się jednak, aby odprowadzić mnie do furtki jego ogrodu. Co za różnica; te dziesięć metrów?
                Kiedy stanęliśmy przed bramką przytulił mnie; tak samo jak wtedy w dojo; czule. Tym razem odwzajemniłam uścisk.
-Jutro też przyjdę.- powiedziałam uwalniając się z jego objęć. Odwróciłam się z zamiarem przejścia przez furtkę, gdy nagle złapał mnie za rękę i przyciągnął do siebie. Objął mnie w pasie i spojrzał w oczy. Nie opierałam się; niby czemu? W głębi serca właśnie o tym marzyłam. Objęłam go za szyję i przyciągnęłam do siebie. Poczułam jak nasze wargi się stykają. Z każdą chwilą Jack całował mnie namiętniej; mocno wbijając swoje usta w moje. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło; ten pocałunek bardzo różnił się od tego w moim domu. Tamten był… pozbawiony emocji- ten jest pełen namiętności.
                W końcu oderwałam się od niego; musiałam zaczerpnąć powietrza.
-Tym razem mi się tak łatwo nie wymigasz; to ty pocałowałaś mnie…- powiedział. Uśmiechnęłam się. Pocałowaliśmy się jeszcze przelotnie i poszłam do domu. Zaraz po wejściu umyłam się i położyłam spać. „Tak, tym razem to ja pocałowałam ciebie” pomyślałam i zasnęłam.


No i kolejny rozdzialik! Bardzo proszę o zostawianie komów, bo to bardzo mobilizuje do pisania…
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał… A w szczególności jego zakończenie  ♥ ♥ ♥ !
Jeśli też piszecie jakiś blog to dajcie linka, chętnie przeczytam i skomentuję…
To chyba tyle…
Pozdrawiam
STACIA ;*

środa, 26 września 2012

Rozdział VII

Tato stoi przy jednej ze ścian. Ja i Max przy ścianie naprzeciwko.
-Już was nie kocham… Przepraszam; ja nigdy was nie kochałem.-mówi tato i nagle zza jego pleców wyłania się jakaś kobieta. Ma długie brązowe włosy i szare oczy; właściwie jest całkiem ładna. Przytula się do taty i odchodzą; gdzieś; w ciemność. Ja i Max zaczynamy biec; musimy zatrzymać tatę; uświadomić mu, że jest w błędzie. Już prawie ich doganiamy i…
I wtedy budzę się  cała obolała… Przeżywam koszmar jeszcze raz; tym razem w myślach. Nie wiem jakie miał znaczenie; oczywiście tato odszedł do innej kobiety- to mogę zrozumieć, bo wydarzyło się naprawdę, ale czemu mielibyśmy go gonić? I czemu to łóżko jest takie twarde? Otworzyłam oczy; leżałam na podłodze. Najwidoczniej spadłam z łóżka. Podniosłam się i spojrzałam na zegarek 9:50. Dobrze, że dzisiaj nie idę do szkoły…
                Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko narzuciłam na siebie jakiś sweter i zeszłam otworzyć.  Za drzwiami stał Jack; całe szczęście. Jestem rozczochrana, poszarzała od zmartwień ostatnich dni i ogólnie nie prezentuję się najlepiej. Jack widział mnie już w gorszym stanie, więc nie przejmuję się tym. Gdyby to była Grace, Shelley, czy Brody, miałabym problem.
-Hej.- witam się i wpuszczam chłopaka do środka.
-Cześć.- Jack wchodzi i wyciąga zza pleców  dwie płyty.- Dziś robimy bajkowy seans. Co wybierasz „Ratatuj”, czy „Sindbad; przygody siedmiu mórz” ?
                No i znowu Jack jest niezastąpiony. Idę do pokoju ogarniam się i przebieram w to (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=59692206&.locale=pl ). Schodzę do salonu. Jack wymownie patrzy na płyty.
-„Sinbada”- mówię.- A potem „Ratatuj”.
                Jack włącza film, a ja w tym czasie przygotowuję popcorn, colę, ciastka, cukierki i czekoladę. Czuję się jak mała dziewczynka; całkiem fajne uczucie…
                Po oglądnięciu obu filmów zostają nam jeszcze dwie godziny do pójścia na trening. Postanawiamy wykorzystać ten czas na zabawę. Urządzamy konkurs kucharski; ja upiekę muffinki czekoladowe, a Jack kruche ciasteczka.  
                Wyciągam dwa fartuchy; różowy i biały w czerwone prążki. Dla siebie zatrzymuję ten biały, Jackowi podaję różowy. O dziwo, uśmiecha się tylko i bez żadnych protestów go zakłada. Naciągamy na głowy czapki kucharskie i zaczynamy piec. Po upływie półtorej godziny wszystko jest gotowe, a kuchnia wysprzątana. Zasiadamy teraz do smakowania. Z ręką na sercu muszę przyznać, że Jack świetnie piecze; jego ciasteczka rozpływają się w ustach. Moje muffinki są równie dobre, ale oczywiście nie powiem tego na głos.
Zaczynamy się zbierać. Dzisiaj żadne z nas  nie może sobie pozwolić na spóźnienie; do turnieju zostały nam niecałe cztery dni. Do dojo docieramy  jako pierwsi, przebieramy się i zaczynamy ćwiczyć. Po chwili do dojo wchodzi Brody.
-Jack, musimy pogadać…- rzuca gniewnie. Wchodzą do męskiej przebieralni. Szkoda, że stąd nic nie słychać.
Z PUNKTU WIDZENIA JACKA
-Jack, musimy pogadać- gniewnie rzuca Brody. Wychodzimy do męskiej przebieralni.
                Siadam na ławeczce i patrzę wyczekującą na Brodiego. Ten tylko milczy. Przez chwilę myślę, żeby może wyjść, ale powstrzymuję się.
-Brody;  ja i Kim właśnie ćwiczyliśmy, jeśli nie masz mi nic do powiedzenia to ja do niej wracam…- mówię. Na szczęście tym razem nie muszę długo czekać na odpowiedź.
-Jack, właśnie o to tu chodzi. Powinieneś odczepić się od Kim.- mówi Brody.
                Co? Co on sobie wyobraża, żeby mówić mi co mam robić? Wstaję z zamiarem wyjścia, ale zastępuje mi drogę. Jack; zachowaj się jak mężczyzna usiądź, wysłuchaj go i wyjdź.
-Wiesz Jack. Zanim zacząłeś się z nią zadawać; Kim i ja kumplowaliśmy się, ale teraz ona podchodzi do mnie inaczej; co jej o mnie nagadałeś? Albo mniejsza z tym.- kontynuuje Brody.- Ja naprawdę lubię Kim i w przeciwieństwie do ciebie mi na niej zależy. Myślisz, że nikt nie zauważył, że do niej zarywasz?  Była pierwszą dziewczyną, która nie poleciała na „uwodzicielskiego Andersona”, więc podjąłeś inna taktykę. Zgrywasz jej przyjaciela, bo wiesz, że prędzej czy później się w tobie zakocha, a potem co? Rzucisz ją jak wszystkie inne! Jesteś  zwykłym draniem.
                Teraz to on wyszedł. Zastanowiłem się nad tym co powiedział. Cóż, miał trochę racji…
Jeszcze trzy dni temu taki miałem zamiar. Tego wieczoru przed jej przyjściem planowałem jakby, to zacząć. Już prawie wszystko sobie ułożyłem, gdy ujrzałem ją; całą zapłakaną. I coś mnie zabolało; nie mam pojęcia co. Kiedy ją przytulałem, a potem zasnęła w moich ramionach byłem pewny jednego; powłoka, którą zakłada na co dzień jest tylko przykrywką. Prawdziwa Kim jest krucha i delikatna; łatwo ją zranić. Sam nie wiem co, ale coś we mnie powiedziało mi, że nie mogę jej zranić; nie jestem w stanie jej tego zrobić.
                Owszem Kim strasznie mi się podoba. I jest jedyną dziewczyną jaką znam, która mi odmówiła. Jest całkiem inna niż reszta dziewczyn. To sprawia, że jest lepsza.
Nie jestem w stanie traktować jej jak kolejnej ofiary. Ale nie jestem też w stanie traktować jej jak przyjaciółki; a to nasuwa oczywiste pytanie: Czy ja się zakochałem? Nie wiem, wiem tylko, że w jakiś sposób muszę ją przeprosić za to co chciałem zrobić.
 Wyszedłem i przytuliłem ją; na oczach wszystkich; Rudiego, Miltona,  Eddiego, Jerrego, Shelley i Brodiego. Ten ostatni był naprawdę wściekły.




Z PUNKTU WIDZENIA KIM

                Zobaczyłam jak Brody wychodzi z szatni. Naprawdę zły. Podeszłam do niego i najmocniej jak mogłam złapałam za ramię.
-Wszystko ok?- spytałam. Spojrzeliśmy sobie w oczy; kipiał ze złości.
-Nie nic się nie stało… Jeszcze.- mruknął.- Mam do ciebie jedną prośbę. Trzymaj się z dala od Jacka. On naprawdę potrafi namieszać.
                Wyrwał się z mojego uścisku i usiadł naprzeciwko automatu. Odwróciłam się do reszty z pytającym wyrazem twarzy. Tylko wzruszyli ramionami. Z powrotem spojrzałam w stronę męskiej szatni. Po chwili wyszedł Jack, podszedł do mnie i mnie przytulił. Nie zrobił tego tak jak wcześniej; nie przytulił mnie po przyjacielsku, ani tak jak tamtego wieczora.
                On mnie czule obejmował! Przez chwilę ogłupiałam; stałam jak zaklęta w jego uścisku. Trochę się zmieszałam; wszyscy się na nas gapili. Już chciałam odwzajemnić uścisk, gdy puścił mnie i zwrócił się do Brodiego.
-Sparing?- Brody kiwnął głową. Przypomniałam sobie jak się rusza i zeszłam z maty.
                Muszę przyznać, że to był ich najlepszy pojedynek. Zadawali cios za ciosem z ogromną siłą. Patrzyłam na to z zapartym tchem; trudno było powiedzieć, który wygra. W pewnym momencie zaczęli coś między sobą szeptać; nie słyszałam co. Zobaczyłam tylko jak Brody się wścieka i z całą mocą powala Jacka na matę.
                Brody odwrócił się na pięcie i wyszedł. Jack cały czas leżał na macie skrzywiony od bólu. Podbiegłam do niego jako pierwsza.
-Co ci jest, Jack?- spytałam z zaniepokojeniem. Wyglądał naprawdę źle.
-Boli mnie kostka.- powiedział. Potem podbiegła reszta. Musieli usłyszeć jego ostatnie słowa, bo złapali go za ręce i unieśli. Zrobili to jednak mało delikatnie i Jacka musiało to nieźle zaboleć. Zdziwiło mnie, że Jack nawet cicho nie jęknął; tylko prawie niezauważalnie skrzywił się z bólu.
                Rudy i chłopaki zawieźli Jacka do szpitala. W dojo zostałam ja, Shelley i Brody. Shelley poszła się przebrać, by jak najszybciej pojechać do Jacka, ja w tym czasie podeszłam do Brodiego.
-Coś ty zrobił?!- krzyknęłam zaczepiając go w ramię. Nie powinien rzucać Jackiem o matę nie amortyzując mu upadku!
-Przepraszam. Zdenerwowałem się i nie wytrzymałem.- Brody mówił cicho, chyba naprawdę żałował tego co zrobił; i słusznie, gdyby tak nie było to ja potłukłabym mu manatki!
                Brody wyszedł do szatni w momencie, gdy wróciła Shelley.
-Spokojnie; Jack ma chyba tylko skręconą kostkę, to nic poważnego. Ale na turniej to na pewno nie przyjdzie… Idź do domu, jak coś się wydarzy to ci zadzwonię.
                Tak właściwie miała rację; przy Jacku było tak dużo osób… a on potrzebował teraz odpoczynku. Przebrałam się i wróciłam do domu.
                Cały czas siedziałam na kanapie patrząc się na mój telefon; kiedy on w końcu zadzwoni? Siedziałam tak do pierwszej w nocy. Potem położyłam się spać.
Jack stał naprzeciwko mnie. Spojrzał mi w oczy, podszedł do mnie, objął mnie i pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie, gdy nagle Jack zaczął się oddalać; to znaczy Jack stał w miejscu, ale podłoga się wydłużała, aż w końcu go nie było go widać. W osłupieniu stałam i patrzyłam na tę scenę. Nie byłam w stanie nic zrobić…
________________________________________________________________________________

I kolejny rozdzialik!

Mam małą informację. W poniedziałek wyjeżdżam na pięć dni, więc przez następny tydzień nie dodam kolejnego rozdziału. Może jeszcze w tym tygodniu dodam jeden, ale to też niewiele. Musicie wybaczyć i jeszcze raz dzięki, że czytacie.

Mam prośbę do Izki: Proszę dodaj szybko rozdział na dziwnej dzielnicy!

I to chyba tyle...

Pozdrawiam
Stacia ;*