Obudziłam się w swoim łóżku. Spojrzałam na zegarek 8:50. No pięknie!; z dwojga złego przynajmniej nie pobijam już rekordów. Usiadłam na łóżku i poczułam, że kręci mi się w głowie. Od czego? Nic nie pamiętałam. Podeszłam do lustra, żeby zobaczyć, czy nie mam przypadkiem jakiegoś guza, czy co?
Na widok własnego odbicia omal nie krzyknęłam. Miałam potargane włosy, wczorajsze ciuchy, worki pod opuchniętymi i zaczerwionymi oczami. Coś do mnie powróciło; on odszedł. Zebrałam całą siłę woli, by się nie rozpłakać. Przypomniałam sobie wszystko; powrót do domu, uspokajanie Maxa, rozmowę z mamą i wizytę u Jacka. Tylko jak ja się tu znalazłam? Ogarnęłam się i przebrałam w to (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=59566815&.locale=pl ) . Spakowałam torbę do szkoły i zeszłam do kuchni zrobić sobie kanapki. Do lodówki wisiała przyczepiona karteczka.
Kim, nie idziesz dzisiaj do szkoły. Powiedziałam twojemu wychowawcy, że złapałaś jakieś choróbsko. Jack prosił, żebyś zadzwoniła jak tylko wstaniesz. Pamiętaj, żeby mu podziękować; przyniósł cię wczoraj do domu; byłaś w fatalnym stanie; spałaś .Nie przejmuj się, że ma lekcje; dzisiaj został w domu, specjalnie dla ciebie. Obiad masz w lodówce.
Kocham cię <3
Mama
Zrobiło mi się bardzo miło. I to nie dlatego, że zostaję w domu, czy przez obiad. To przez Jacka. Teraz pewnie siedzi i czeka aż zadzwonię; tak Jack to prawdziwy przyjaciel. Sięgnęłam po komórkę i wybrałam numer chłopaka. Odebrał po pierwszym sygnale.
Jack: Cześć, Kim! Jak się czujesz?
Kim: Już lepiej. Mógłbyś do mnie wpaść?
Jack: Będę za pięć minut.
Kim: Ok, cześć.
Rozłączyłam się i zabrałam za przygotowywanie śniadania. Kanapki z szynką, pomidorem i szczypiorkiem muszą wystarczyć. Przygotowałam też kakao oraz ciastka czekoladowe i korzenne. Muszę jakoś podziękować Jackowi za wczoraj.
Jack nie żartował; po pięciu minutach od końca naszej rozmowy pukał już do drzwi. Poszłam i otworzyłam.
-Hej, Kim!- powiedział i mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Naprawdę potrzebowałam teraz bliskości drugiego człowieka.
-Wiesz, nie chcę, żebyś przeze mnie opuszczał szkołę.- zaczęłam uwalniając się z uścisku. Miałam ogromne wyrzuty sumienia; nie dość, że zwaliłam mu się wczoraj na głowę, musiał mnie zanieść do domu, to jeszcze nie idzie do szkoły, by mnie wspierać; jest naprawdę kochany.
-Przez te dwa dni nic się nie stanie.-powiedział. No tak, dzisiaj czwartek. W tą sobotę mama chyba ma wolne; nie wiem.- A poza tym, ja też przechodziłem przez rozwód rodziców; wiem co czujesz.
Mówiąc to miał tak smutne oczy, że mój wewnętrzny ból, który starałam się za wszelką cenę uciszyć; jeszcze się zwiększył. Teraz to ja powinnam być dobrą przyjaciółką i go pocieszyć.
-Ale jesteś silny. Poradziłeś sobie. A dzięki tobie i ja też sobie poradzę.- stwierdziłam. W końcu się uśmiechnął. Muszę przyznać, że brakowało mi tego uśmiechu; uroczego, pociągającego…
-Głodny?- spytałam. Przytaknął weszliśmy do kuchni i zaczęliśmy jeść. Wszystko zniknęło w przeciągu piętnastu minut.
-Dzięki. Było pyszne.- powiedział i wziął się za zmywanie. Chciałam zaprotestować, ale nie miałam z nim szans. Ciekawe czy wszyscy Andersonowie są tak uparci?
Po śniadaniu poszliśmy do salonu i zaczęliśmy oglądać film. Tak naprawdę nie zwracałam na niego uwagi. Cały czas myślałam o rodzicach… przepraszam… o mamie i o nim, ale też o zachowaniu Jacka; teraz już rozumiem czemu Shelley po prostu puszczała te uwagi w sprawie dziewczyn mimo uszu. Jeśli się o tym zapominało Jack był prawdziwym ideałem; przystojny, uroczy, zabawny, wysportowany i pewny siebie. Nagle do głowy przyszła mi pewna myśl, a nawet dwie.
-Jack… powiedziałeś komuś o tym co się stało? No wiesz, że tak strasznie płakałam…no dobra histeryzowałam? Bo ja tak zazwyczaj to raczej nie płaczę i nie chcę zepsuć sobie opinii…- na moje słowa tylko się uśmiechnął.
-Nie, nie powiedziałem. Nie wie o tym nawet Shelley. To nasza tajemnica.
No i znowu; przyjaciel w każdym calu! A… no tak, jeszcze ta druga sprawa.
-Jack, a jak zareagowała moja mama? Wczoraj jak mnie przyniosłeś?- spytałam. Wiem, że mama nie przepada za chłopakami, którzy się koło mnie kręcą. Nawet wtedy kiedy TYLKO rozmawiałam z Brodym; zrobiła mi niezły wykładzik, a co dopiero na widok mnie w ramionach Jacka.
-Nic. Była trochę zaskoczona. Poprosiła, żebym zaniósł cię do pokoju. Zaniosłem i zszedłem na dół. Porozmawiała ze mną; wyjaśniłem jej, że do mnie przyszłaś, żeby pogadać i zasnęłaś.- wyjaśnił Jack i uśmiechnął się- Wiesz, jesteś lżejsza, niż myślałem.
Godziny spędzone w towarzystwie Jacka zleciały mi jak z bicza strzelił. Po piętnastej Jack zaczął się zbierać.
-Wybacz Kim, ale muszę iść na trening- wyjaśnił. Ach no tak! Trening… Nie ma mowy, żebym nie poszła. Już czuję się lepiej i na pewno przy nikim się nie rozpłaczę. No i w poniedziałek turniej; nie ma mowy, żebym nie przyszła! Wiedziałam, że Jack nie puściłby mnie za żadne skarby świata. Poczekałam więc aż wyjdzie, spakowałam torbę i pojechałam. W dojo byłam przed Jackiem.
Właściwie wszyscy byli przed Jackiem; i znowu mam wyrzuty sumienia. Przeze mnie naraził się na manto od Rudiego za spóźnienie. Przebraliśmy się i zaczęliśmy sparing. Jack i tak pewnie za chwilę przyjdzie. Najpierw walczyłam ja i Brody. Walka szła zaciekle. W pewnym momencie kątem oka zauważyłam, że Jack zaraz otworzy drzwi. Zmobilizowało mnie to do działania; jeśli miałam jakoś odwdzięczyć się Jackowi, to tylko tak. Nienawidzi Brodiego i zapewne ucieszy się jeśli z nim wygram. Zebrałam całą swoją umiejętność , siłę i złość na ten atak i powaliłam Brodiego na matę akurat w tym momencie, w którym Jack miał nas w zasięgu wzroku.
-Kim!- krzyknął.- Co ty tu robisz?
Uśmiechnęłam się uroczo i spojrzałam na chłopaka. Wyraz jego twarzy; bezcenny.
-Myślisz, że tylko ty możesz być uparty jak osioł?- zapytałam. Wszyscy zachichotali; nawet Jack. Tylko Brody wydawał się być dziwnie… zły?
-O co wam chodzi?- spytał rzucając gniewne spojrzenia w stronę Jacka.
-Dzisiaj rano źle się czułam i Jack powiedział, że nie wolno mi iść na trening, ale przyszłam i teraz Jack jest zły, że go nie posłuchałam .- stwierdziłam. I znowu mogę podziękować mojej zdolności do kłamania.
-Dobra koniec ploteczek!- zarządził Rudy. – Pogadacie sobie potem.
Resztę treningu spędziliśmy na odbywaniu sparingów. W tej samej kolejności w kółko; Rudy i Jerry, Milton i Eddie, Shelley i ja, Brody i Jack. Z ręką na sercu muszę przyznać, że Jack był dzisiaj o wiele lepszy od Brodiego, który wygrał z nim zaledwie jeden raz. Po treningu zabraliśmy się z Jackiem i Shelley moim samochodem. Zaprosiłam ich do siebie. Chętnie przystali na propozycję.
Sądzę, że ich wizyta była potrzebna nie tylko mnie; Max po raz pierwszy od wczoraj ucieszył się. Ale nie na widok siostry, bo po co? Uśmiechnął się dopiero, gdy ujrzał Jacka. Oczywiście wyprosił go, by poćwiczyli. Z dużym plusem dla Jacka; pomimo totalnego zmęczenia po treningu, poszedł z Maxem i przez ponad godzinę uczył go podstawowych ruchów i ataków.
My w tym czasie oglądnęłyśmy kilka odcinków naszych ulubionych seriali i pogadałyśmy. Powiedziałam, że moi rodzice się rozwodzą. Widać było, że naprawdę mi współczuje, przytuliła mnie kilkakrotnie i pocałowała w policzek. Kiedy do pokoju wszedł Jack od razu na niego naskoczyła.
-Wisz, że rodzice Kim się rozwodzą? I powiedziała mi to dopiero teraz!
Trzeba przyznać, że Jack jest świetnym aktorem. Najpierw udał zdziwienie, a potem z współczującym wyrazem twarzy podszedł do mnie i mnie przytulił.
-Tak mi przykro. Mogłaś nam powiedzieć.- powiedział, a ja omal nie wybuchłam głośnym śmiechem.
-Wiem, ale nie za bardzo wiedziałam jak wam to powiedzieć.- ciągnęłam grę. Teraz to Jack omal nie parsknął śmiechem. „Nie wiedziałam jak im to powiedzieć”… Wystarczyło przyjść wydukać „Mój tato odszedł” i płakać przez ponad godzinę, brudząc przyjacielowi koszulkę mascarą ( J )!
O 20:00 do domu wróciła mama. Wyglądała całkiem normalnie. Weszła do salonu; własnie oglądaliśmy Prometeusza; mogliśmy sobie na to pozwolić, ponieważ Max spał.
-Hej dzieciaki! Kupiłam chipsy, czekoladę i różne słodkości. Weźcie sobie trochę.- powiedziała kładąc nam trzy reklamówki słodyczy tuż przed nosem. No i się zaczyna. Teraz mama utopi smutki w słodkościach. No ale która kobieta tego nie robi?
Gdy skończył się film Jack i Shelley zaczęli się zbierać. Pożegnaliśmy się; ruszyłam do swojego pokoju, wzięłam kąpiel, przebrałam się i położyłam na łóżku. O ile jeszcze wczoraj rano życie wydawało mi się monotonne i łatwe do przewidzenia, o tyle dzisiaj mogę śmiało powiedzieć, że jest odwrotnie.
No i mamy rozdział VI. Też niby o niczym, ale dopiero w późniejszych rozdziałach będzie się dużo działo.
Osoby, które (podobnie jak ja) przeszły przez rozwód rodziców, rozumieją czemu Kim szuka wsparcia wśród innych ludzi. Może się to niektórym wydać dziwne, ale w takich sytuacjach bardziej szukamy oparcia w przyjaciołach niż w rodzicach. Czasem jesteśmy na nich źli, że stawili nas w takiej sytuacji a czasem po prostu nie chcemy im pokazać jak nas to boli, by nie zranić ich.
Sama nie wiem czemu to piszę. Może po to, by pokazać co chciałam wyrazić, przez zbliżenie Kim i Jacka do roli najlepszych przyjaciół, bo przecież prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie, prawda?
Bardzo proszę o komentowanie, bo to naprawdę zachęca do pisania i jest dla mnie podpowiedzią co powinnam robić inaczej, a co dalej tak jak robię...
Pozdrawiam
STACIA ;*
ale super rozdział! Fajnie, ze tak często dodajesz i bardzo mnie to cieszy. Szkoda.... wspułczuje...... Tak samo jak Kim i Jackowi...... mam nadzieje,że nie zmienisz tępa dodawania. Wszystko dobrze piszesz. Kocham twojego bloga, nie dodawałam komów, bo zapomniałam adres, ale teraz sobie zapisuje....... Czekam na nexta!
OdpowiedzUsuńDzięki. i bardzo dziękuję za komentarz. Cieszę się, że wszystko jest dobrze. Zbierałam się do napisania tego opowiadania dwa miesiące, ale warto było...
UsuńI spoko, nie musisz mi współczuć z powodu rodziców; mama zeszła się z kimś innym i teraz jesteśmy szczęśliwsze.
Ja także kocham twojego bloga i nie moge się doczekać co będzie dalej... szkoda by było, gdyby Kim i Jackowi się nie ułożyło.
Pozdrawiam
STACIA ;*