Tłumacz

środa, 26 września 2012

Rozdział VII

Tato stoi przy jednej ze ścian. Ja i Max przy ścianie naprzeciwko.
-Już was nie kocham… Przepraszam; ja nigdy was nie kochałem.-mówi tato i nagle zza jego pleców wyłania się jakaś kobieta. Ma długie brązowe włosy i szare oczy; właściwie jest całkiem ładna. Przytula się do taty i odchodzą; gdzieś; w ciemność. Ja i Max zaczynamy biec; musimy zatrzymać tatę; uświadomić mu, że jest w błędzie. Już prawie ich doganiamy i…
I wtedy budzę się  cała obolała… Przeżywam koszmar jeszcze raz; tym razem w myślach. Nie wiem jakie miał znaczenie; oczywiście tato odszedł do innej kobiety- to mogę zrozumieć, bo wydarzyło się naprawdę, ale czemu mielibyśmy go gonić? I czemu to łóżko jest takie twarde? Otworzyłam oczy; leżałam na podłodze. Najwidoczniej spadłam z łóżka. Podniosłam się i spojrzałam na zegarek 9:50. Dobrze, że dzisiaj nie idę do szkoły…
                Usłyszałam pukanie do drzwi. Szybko narzuciłam na siebie jakiś sweter i zeszłam otworzyć.  Za drzwiami stał Jack; całe szczęście. Jestem rozczochrana, poszarzała od zmartwień ostatnich dni i ogólnie nie prezentuję się najlepiej. Jack widział mnie już w gorszym stanie, więc nie przejmuję się tym. Gdyby to była Grace, Shelley, czy Brody, miałabym problem.
-Hej.- witam się i wpuszczam chłopaka do środka.
-Cześć.- Jack wchodzi i wyciąga zza pleców  dwie płyty.- Dziś robimy bajkowy seans. Co wybierasz „Ratatuj”, czy „Sindbad; przygody siedmiu mórz” ?
                No i znowu Jack jest niezastąpiony. Idę do pokoju ogarniam się i przebieram w to (http://www.polyvore.com/cgi/set?id=59692206&.locale=pl ). Schodzę do salonu. Jack wymownie patrzy na płyty.
-„Sinbada”- mówię.- A potem „Ratatuj”.
                Jack włącza film, a ja w tym czasie przygotowuję popcorn, colę, ciastka, cukierki i czekoladę. Czuję się jak mała dziewczynka; całkiem fajne uczucie…
                Po oglądnięciu obu filmów zostają nam jeszcze dwie godziny do pójścia na trening. Postanawiamy wykorzystać ten czas na zabawę. Urządzamy konkurs kucharski; ja upiekę muffinki czekoladowe, a Jack kruche ciasteczka.  
                Wyciągam dwa fartuchy; różowy i biały w czerwone prążki. Dla siebie zatrzymuję ten biały, Jackowi podaję różowy. O dziwo, uśmiecha się tylko i bez żadnych protestów go zakłada. Naciągamy na głowy czapki kucharskie i zaczynamy piec. Po upływie półtorej godziny wszystko jest gotowe, a kuchnia wysprzątana. Zasiadamy teraz do smakowania. Z ręką na sercu muszę przyznać, że Jack świetnie piecze; jego ciasteczka rozpływają się w ustach. Moje muffinki są równie dobre, ale oczywiście nie powiem tego na głos.
Zaczynamy się zbierać. Dzisiaj żadne z nas  nie może sobie pozwolić na spóźnienie; do turnieju zostały nam niecałe cztery dni. Do dojo docieramy  jako pierwsi, przebieramy się i zaczynamy ćwiczyć. Po chwili do dojo wchodzi Brody.
-Jack, musimy pogadać…- rzuca gniewnie. Wchodzą do męskiej przebieralni. Szkoda, że stąd nic nie słychać.
Z PUNKTU WIDZENIA JACKA
-Jack, musimy pogadać- gniewnie rzuca Brody. Wychodzimy do męskiej przebieralni.
                Siadam na ławeczce i patrzę wyczekującą na Brodiego. Ten tylko milczy. Przez chwilę myślę, żeby może wyjść, ale powstrzymuję się.
-Brody;  ja i Kim właśnie ćwiczyliśmy, jeśli nie masz mi nic do powiedzenia to ja do niej wracam…- mówię. Na szczęście tym razem nie muszę długo czekać na odpowiedź.
-Jack, właśnie o to tu chodzi. Powinieneś odczepić się od Kim.- mówi Brody.
                Co? Co on sobie wyobraża, żeby mówić mi co mam robić? Wstaję z zamiarem wyjścia, ale zastępuje mi drogę. Jack; zachowaj się jak mężczyzna usiądź, wysłuchaj go i wyjdź.
-Wiesz Jack. Zanim zacząłeś się z nią zadawać; Kim i ja kumplowaliśmy się, ale teraz ona podchodzi do mnie inaczej; co jej o mnie nagadałeś? Albo mniejsza z tym.- kontynuuje Brody.- Ja naprawdę lubię Kim i w przeciwieństwie do ciebie mi na niej zależy. Myślisz, że nikt nie zauważył, że do niej zarywasz?  Była pierwszą dziewczyną, która nie poleciała na „uwodzicielskiego Andersona”, więc podjąłeś inna taktykę. Zgrywasz jej przyjaciela, bo wiesz, że prędzej czy później się w tobie zakocha, a potem co? Rzucisz ją jak wszystkie inne! Jesteś  zwykłym draniem.
                Teraz to on wyszedł. Zastanowiłem się nad tym co powiedział. Cóż, miał trochę racji…
Jeszcze trzy dni temu taki miałem zamiar. Tego wieczoru przed jej przyjściem planowałem jakby, to zacząć. Już prawie wszystko sobie ułożyłem, gdy ujrzałem ją; całą zapłakaną. I coś mnie zabolało; nie mam pojęcia co. Kiedy ją przytulałem, a potem zasnęła w moich ramionach byłem pewny jednego; powłoka, którą zakłada na co dzień jest tylko przykrywką. Prawdziwa Kim jest krucha i delikatna; łatwo ją zranić. Sam nie wiem co, ale coś we mnie powiedziało mi, że nie mogę jej zranić; nie jestem w stanie jej tego zrobić.
                Owszem Kim strasznie mi się podoba. I jest jedyną dziewczyną jaką znam, która mi odmówiła. Jest całkiem inna niż reszta dziewczyn. To sprawia, że jest lepsza.
Nie jestem w stanie traktować jej jak kolejnej ofiary. Ale nie jestem też w stanie traktować jej jak przyjaciółki; a to nasuwa oczywiste pytanie: Czy ja się zakochałem? Nie wiem, wiem tylko, że w jakiś sposób muszę ją przeprosić za to co chciałem zrobić.
 Wyszedłem i przytuliłem ją; na oczach wszystkich; Rudiego, Miltona,  Eddiego, Jerrego, Shelley i Brodiego. Ten ostatni był naprawdę wściekły.




Z PUNKTU WIDZENIA KIM

                Zobaczyłam jak Brody wychodzi z szatni. Naprawdę zły. Podeszłam do niego i najmocniej jak mogłam złapałam za ramię.
-Wszystko ok?- spytałam. Spojrzeliśmy sobie w oczy; kipiał ze złości.
-Nie nic się nie stało… Jeszcze.- mruknął.- Mam do ciebie jedną prośbę. Trzymaj się z dala od Jacka. On naprawdę potrafi namieszać.
                Wyrwał się z mojego uścisku i usiadł naprzeciwko automatu. Odwróciłam się do reszty z pytającym wyrazem twarzy. Tylko wzruszyli ramionami. Z powrotem spojrzałam w stronę męskiej szatni. Po chwili wyszedł Jack, podszedł do mnie i mnie przytulił. Nie zrobił tego tak jak wcześniej; nie przytulił mnie po przyjacielsku, ani tak jak tamtego wieczora.
                On mnie czule obejmował! Przez chwilę ogłupiałam; stałam jak zaklęta w jego uścisku. Trochę się zmieszałam; wszyscy się na nas gapili. Już chciałam odwzajemnić uścisk, gdy puścił mnie i zwrócił się do Brodiego.
-Sparing?- Brody kiwnął głową. Przypomniałam sobie jak się rusza i zeszłam z maty.
                Muszę przyznać, że to był ich najlepszy pojedynek. Zadawali cios za ciosem z ogromną siłą. Patrzyłam na to z zapartym tchem; trudno było powiedzieć, który wygra. W pewnym momencie zaczęli coś między sobą szeptać; nie słyszałam co. Zobaczyłam tylko jak Brody się wścieka i z całą mocą powala Jacka na matę.
                Brody odwrócił się na pięcie i wyszedł. Jack cały czas leżał na macie skrzywiony od bólu. Podbiegłam do niego jako pierwsza.
-Co ci jest, Jack?- spytałam z zaniepokojeniem. Wyglądał naprawdę źle.
-Boli mnie kostka.- powiedział. Potem podbiegła reszta. Musieli usłyszeć jego ostatnie słowa, bo złapali go za ręce i unieśli. Zrobili to jednak mało delikatnie i Jacka musiało to nieźle zaboleć. Zdziwiło mnie, że Jack nawet cicho nie jęknął; tylko prawie niezauważalnie skrzywił się z bólu.
                Rudy i chłopaki zawieźli Jacka do szpitala. W dojo zostałam ja, Shelley i Brody. Shelley poszła się przebrać, by jak najszybciej pojechać do Jacka, ja w tym czasie podeszłam do Brodiego.
-Coś ty zrobił?!- krzyknęłam zaczepiając go w ramię. Nie powinien rzucać Jackiem o matę nie amortyzując mu upadku!
-Przepraszam. Zdenerwowałem się i nie wytrzymałem.- Brody mówił cicho, chyba naprawdę żałował tego co zrobił; i słusznie, gdyby tak nie było to ja potłukłabym mu manatki!
                Brody wyszedł do szatni w momencie, gdy wróciła Shelley.
-Spokojnie; Jack ma chyba tylko skręconą kostkę, to nic poważnego. Ale na turniej to na pewno nie przyjdzie… Idź do domu, jak coś się wydarzy to ci zadzwonię.
                Tak właściwie miała rację; przy Jacku było tak dużo osób… a on potrzebował teraz odpoczynku. Przebrałam się i wróciłam do domu.
                Cały czas siedziałam na kanapie patrząc się na mój telefon; kiedy on w końcu zadzwoni? Siedziałam tak do pierwszej w nocy. Potem położyłam się spać.
Jack stał naprzeciwko mnie. Spojrzał mi w oczy, podszedł do mnie, objął mnie i pocałował. Odwzajemniłam pocałunek. Chciałam, by ta chwila trwała wiecznie, gdy nagle Jack zaczął się oddalać; to znaczy Jack stał w miejscu, ale podłoga się wydłużała, aż w końcu go nie było go widać. W osłupieniu stałam i patrzyłam na tę scenę. Nie byłam w stanie nic zrobić…
________________________________________________________________________________

I kolejny rozdzialik!

Mam małą informację. W poniedziałek wyjeżdżam na pięć dni, więc przez następny tydzień nie dodam kolejnego rozdziału. Może jeszcze w tym tygodniu dodam jeden, ale to też niewiele. Musicie wybaczyć i jeszcze raz dzięki, że czytacie.

Mam prośbę do Izki: Proszę dodaj szybko rozdział na dziwnej dzielnicy!

I to chyba tyle...

Pozdrawiam
Stacia ;*

6 komentarzy:

  1. Następny dopiero jutro lub w piątek. Szkoda, ze wyjerzdżasz....... Mam nadzieje, ze u cb będzie szybko.....

    OdpowiedzUsuń
  2. Będę tęsknić;/ Prosze dodaj szybciutko!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też będę tęsknić za czytaniem twojego opowiadanka; jest superaśne. tak samo za Izki...

      Usuń
  3. http://kimijack-historia-wedlog-izki.blogujaca.pl/konkurs-na-najlepszego-bloga/ masz szanse!

    OdpowiedzUsuń