Rozdział XXIII
Około siódmej
wstała mama. Przywitałam się z nią i od razu oświadczyłam, że nie zamierzam iść
do szkoły. Na szczęście nie miała nic przeciwko. Moje „powitanie” z Georgem
wyglądało całkiem inaczej. Kiedy tylko wszedł do kuchni, ja z niej wyszłam,
trzymając w rękach miskę z popcornem.
Weszłam do
salonu i padłam na kanapę. Włączyłam telewizor i laptopa. Po wstawieniu kilku
zdjątek na facebooku, odebrałam też e-maile. Okazało się, że od kiedy (jakby
nie patrząc od wczoraj) w „Życiu gwiazd” powiedzieli, że zagram w
„Nieśmiertelnych”, posypały się inne propozycje. Dokładnie trzy i to na
naprawdę świetne, nad którymi muszę się poważnie zastanowić. O wiele poważniej
niż nad „Nieśmiertelnymi”.
Postanowiłam
przyjąć ofertę roli w „Sadze księżycowej” jako Cinder. Wydaje mi się, że muszę
zagrać w jakimś filmie, by oderwać myśli od Jacka. Od całego tego problemu.
Tak, więc wyjeżdżam w ferie zimowe, a wracam na drugie półrocze w trzeciej
klasie.
Całe południe
oglądam filmy, seriale. Kiedy zbliża się piętnasta przypominam sobie wczorajszą
rozmowę z Shelley i po raz pierwszy od dłuższego czasu zastanowiłam się, czy
nie ma racji. Chciałam to sprawdzić, chciałam dać im jeszcze jedną szansę;
wszystkim oprócz Jacka.
Tylko, czy
mogę, czy jestem w stanie im to wybaczyć? Muszę też pamiętać, że spotykając się
z nimi ryzykuję ciągłym spotykaniem się z Jackiem. I nagle przypominam sobie słowa mojej mamy,
które powiedziała mi wiele lat temu. „Jeśli chcesz pokonać problem, staw mu
czoło”.
Zerwałam się
z kanapy i pobiegłam przebrać się w rurki, koszulkę bokserkę i tenisówki.
Pakuję kilka rzeczy do torby i wychodzę z domu. Daruję sobie samochód; dzień
jest przepiękny. Do centrum handlowego dochodzę w niecałe pół godziny. Zamiast
do sklepów kieruję się w inną stronę. Jestem odrobinę zdenerwowana, przez
chwilę planuję nawet zmienić plany, ale zmuszam się i wchodzę do dojo. Jest po
szesnastej; wszyscy są na treningu. Kiedy tylko wchodzę, Shelley patrzy na mnie
wzrokiem uradowanej dziewczynki i podbiega do mnie.
-Czyli nam
wybaczyłaś?- pyta z nadzieją. Na te słowa wszyscy podchodzą bliżej, nawet Jack.
Staram się na niego nie patrzeć, ale nie jest to łatwe. Kiedy nasze oczy
przelotnie się spotykają, prawie się rozpływam.
-Mniej
więcej. A poza tym, nie poradzicie sobie na turnieju beze mnie.- mówię z
uśmiechem. Po chwili jestem już w objęciach Shelley.
-Tak się
cieszę, że wróciłaś.
-Ja też.-
szepnęłam przytulając się mocniej do koleżanki.
-BFF?
-Jasne.-
odpowiedziałam odsuwając ją od siebie na
odległość ramienia.- Wróciłam.
Obie uśmiechnęłyśmy
się do siebie, ale już po chwili byłam w objęciach Jerrego, Miltona i Eddiego.
-Whooo! Kim
wróciła!- krzyknął Jerry, kiedy zakończyłam uścisk.
-Co to za
hałas?- zapytał Rudy wychodząc z gabinetu. Jego mina kiedy mnie ujrzał-
bezcenna.- Kim?! Co ty tu robisz?
-Whooo! Kim
wróciła.- ponownie krzyknął Jerry, tym razem o wiele głośniej.
-Tak? Teraz
mamy szansę wygrać turniej!- zawtórował mu Rudy. Ale po chwili zmienił ton
kierując słowa w stronę Jerrego, Miltona i Eddiego.- To nie znaczy, że wam
poszłoby gorzej…
I po chwili
wycofał się z powrotem do gabinetu.
-To ja się
przebiorę.- powiedziałam wychodząc do przebieralni. Po kilku minutach byłam już
na macie.
-Kim, może
mały sparing?- zapytał w pewnym momencie Jack, stając na środku maty.
-Kim, wiesz,
że nie musisz tego robić…- szepnęła mi do ucha Shelley.
-Ale chcę.-
odszepnęłam jej i ruszyłam na matę. Pokłoniliśmy się i zaczęliśmy.
Czułam, że
Jack nie daje z siebie stu procent.
-Znowu dajesz
mi fory, bo jestem dziewczyną?- zapytałam przypominając sobie sytuację sprzed
około półtorej roku [Kim of kong].
-Mniej
więcej.- odpowiedział chytrze się uśmiechając i patrząc na mnie tym wzrokiem
„podrywacza”.
-Więc możesz
skończyć…- odpowiedziałam, wykonując przy okazji wykop z obrotu, który
odepchnął go całkiem mocno.- Chyba, że akurat jesteś tak zajęty Kelly, że nie
możesz się skupić?- specjalnie użyłam słów, które mogłyby wyprowadzić go z
równowagi. Na szczęście mi się udało. Przez krótką chwilę Jack nie wiedział jak
zareagować, a ja to wykorzystałam. Jednym ruchem powaliłam go na matę.
-Jak widać,
nie potrzebuję twojego fory.- szepnęłam.- W niczym.
Potem
ruszyłam w stronę moich nowych starych przyjaciół. Każdemu z nich przybiłam
piątkę.
-Whooo! Kimi
wygrała… Stary, straciłeś formę.- wykrzyknął Jerry, gdy podszedł do nas Jack.
-A ty od
kiedy zachowujesz się jak Kelly?- spytał Jack kierując te słowa prosto we mnie.
I to nie całkiem miłym tonem…
-A ty od
kiedy zachowujesz się jak dupek? Od zawsze jak zgaduję?- rzuciłam, siląc się na
spokojny ton.
-Coś
sugerujesz, Kim?
-A jak
myślisz?
Nie miałam
ochoty się kłócić, więc odwróciłam się na pięcie i podeszłam do swojej szafki,
do której Shelley wsadziła już moje rzeczy. Wyjęłam z niej drugą butelkę wody,
bo tą, którą trzymałam w rękach już prawie opróżniłam.
-Znowu
unikasz tematu…- zaczął Jack podchodząc do mnie i zamykając mi drzwiczki szafki
przed nosem.
-Nie. Po
prostu nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Jeśli chcesz wiedzieć, to nie po to
tu wróciłam. Wróciłam tu dla całej reszty. I o ile się nie mylę mamy ćwiczyć…
Turniej za tydzień, prawda?
Dałam Jackowi
jasno znać, że powinien uznać to za pytanie retoryczne, odwracając się na
pięcie. Chwyciłam Jerrego za łokieć i pociągnęłam na matę. Wynik był
przesądzony od samego początku, ale nie chciałam kończyć sparingu i wracać do Jacka,
więc improwizowałam. Robiłam wszystko, byleby tylko nie wygrać za szybko. W
końcu, po około dziesięciu minutach, Jack wszedł na matę, pomiędzy mnie a
Jerrego i powalił go na ziemię. Już miałam rzucić coś w stylu „Możesz się nie
wtrącać?!”, ale uznałam, że to do niczego nie prowadzi.
-Skończyłam.-
powiedziałam, wychodząc z dojo i kierując się w stronę knajpki Phila Falafela.
Z PUNKTU
WIDZENIA JACKA
-Skończyłam.-powiedziała
Kim, wychodząc z dojo. Dosłownie sekundę później wybiegła za nią Shelley,
posyłając mi mordercze spojrzenie, a za nią Eddy i Milton.
Całkowicie
wkurzony podszedłem do jednego z manekinów i zacząłem w niego walić.
-Stary, co ty
wyprawiasz? Kim wraca, jest nawet pokojowo nastawiona, a ty…- Jerry widzi, że
go ignoruję, więc podchodzi do mnie i szarpiąc mnie za ramię obraca w swoją
stronę.-… traktujesz ją… Nawet brak słów na opisanie tego, jak się zachowujesz.
Szczególnie po tym co mi o niej powiedziałeś. I jakbyś zapomniał, to wcale nie
było to nic niemiłego, a nawet…
-Dobra.
Zrozumiałem.- przerwałem mu. Spojrzał na mnie, jakbym to ja zazwyczaj
wszystkiego nie rozumiał.
-No
najwidoczniej nie zrozumiałeś…- wzrok Jerrego się nasilił. Właśnie wtedy
zrozumiałem o co mu chodzi. Potarłem ręką kark i ruszyłem w stronę wyjścia.
Szybko
wszedłem do Phila Falafela, zobaczyłem, że Kim siedzi z resztą przy stoliku w głębi
pomieszczenia. Podszedłem do nich i patrząc intensywnie na Shelley, przekazałem
jej co miałem do przekazania. Na szczęście zrozumiała i posyłając takie same
spojrzenia chłopakom, wyszli z lokalu.
Usiadłem
naprzeciwko Kim. Widziałem, że unikała mnie wzrokiem.
-Kim, ja…
-Jack.-
przerwała mi.- Nie powinnam wracać. Shelley zapewniała mnie, że nie będzie
kłopotów, ale jak widać…
-Kim, nie
powinienem mówić takich rzeczy…- zacząłem. Ale najwidoczniej nie zamierzała dać
mi dokończyć nawet tego.
-A mnie to
nie obchodzi. Nie chcę psuć atmosfery przez to co było kiedyś. Zachowujmy się jak
przyjaciele. Jak wtedy kiedy dopiero się poznaliśmy. Myślę, że tak będzie
najlepiej.- zgadzałem się z nią w stu procentach, ale nie wiedziałem, jak to
powiedzieć. Po chwili wpadłem na pomysł.
-Hej, jestem
Jack.- wyciągnąłem rękę nad stołem, uśmiechając się szeroko.
-A ja Kim.-
odpowiedziała, uśmiechając się tak uroczo, że aż zaparło mi dech.
"-Hej, jestem Jack.- wyciągnąłem rękę nad stołem, uśmiechając się szeroko.
OdpowiedzUsuń-A ja Kim.- odpowiedziała, uśmiechając się tak uroczo, że aż zaparło mi dech." - mój ulubiony moment *.* Super rozdział !!! No nie mogę !! :D Brak mi słów ! Tw rozdziały są MEGA ! :D No więc... kiedy new ? :))
Jeszcze dziś :*
Usuń