Tłumacz

sobota, 12 stycznia 2013

Rozdział XXIII


Rozdział XXIII

Około siódmej wstała mama. Przywitałam się z nią i od razu oświadczyłam, że nie zamierzam iść do szkoły. Na szczęście nie miała nic przeciwko. Moje „powitanie” z Georgem wyglądało całkiem inaczej. Kiedy tylko wszedł do kuchni, ja z niej wyszłam, trzymając w rękach miskę z popcornem.

Weszłam do salonu i padłam na kanapę. Włączyłam telewizor i laptopa. Po wstawieniu kilku zdjątek na facebooku, odebrałam też e-maile. Okazało się, że od kiedy (jakby nie patrząc od wczoraj) w „Życiu gwiazd” powiedzieli, że zagram w „Nieśmiertelnych”, posypały się inne propozycje. Dokładnie trzy i to na naprawdę świetne, nad którymi muszę się poważnie zastanowić. O wiele poważniej niż nad „Nieśmiertelnymi”.

Postanowiłam przyjąć ofertę roli w „Sadze księżycowej” jako Cinder. Wydaje mi się, że muszę zagrać w jakimś filmie, by oderwać myśli od Jacka. Od całego tego problemu. Tak, więc wyjeżdżam w ferie zimowe, a wracam na drugie półrocze w trzeciej klasie.

Całe południe oglądam filmy, seriale. Kiedy zbliża się piętnasta przypominam sobie wczorajszą rozmowę z Shelley i po raz pierwszy od dłuższego czasu zastanowiłam się, czy nie ma racji. Chciałam to sprawdzić, chciałam dać im jeszcze jedną szansę; wszystkim oprócz Jacka.

Tylko, czy mogę, czy jestem w stanie im to wybaczyć? Muszę też pamiętać, że spotykając się z nimi ryzykuję ciągłym spotykaniem się z Jackiem.  I nagle przypominam sobie słowa mojej mamy, które powiedziała mi wiele lat temu. „Jeśli chcesz pokonać problem, staw mu czoło”.

Zerwałam się z kanapy i pobiegłam przebrać się w rurki, koszulkę bokserkę i tenisówki. Pakuję kilka rzeczy do torby i wychodzę z domu. Daruję sobie samochód; dzień jest przepiękny. Do centrum handlowego dochodzę w niecałe pół godziny. Zamiast do sklepów kieruję się w inną stronę. Jestem odrobinę zdenerwowana, przez chwilę planuję nawet zmienić plany, ale zmuszam się i wchodzę do dojo. Jest po szesnastej; wszyscy są na treningu. Kiedy tylko wchodzę, Shelley patrzy na mnie wzrokiem uradowanej dziewczynki i podbiega do mnie.

-Czyli nam wybaczyłaś?- pyta z nadzieją. Na te słowa wszyscy podchodzą bliżej, nawet Jack. Staram się na niego nie patrzeć, ale nie jest to łatwe. Kiedy nasze oczy przelotnie się spotykają, prawie się rozpływam.

-Mniej więcej. A poza tym, nie poradzicie sobie na turnieju beze mnie.- mówię z uśmiechem. Po chwili jestem już w objęciach Shelley.

-Tak się cieszę, że wróciłaś.

-Ja też.- szepnęłam przytulając się mocniej do koleżanki.

-BFF?

-Jasne.- odpowiedziałam odsuwając  ją od siebie na odległość ramienia.- Wróciłam.

Obie uśmiechnęłyśmy się do siebie, ale już po chwili byłam w objęciach Jerrego, Miltona i Eddiego.

-Whooo! Kim wróciła!- krzyknął Jerry, kiedy zakończyłam uścisk.

-Co to za hałas?- zapytał Rudy wychodząc z gabinetu. Jego mina kiedy mnie ujrzał- bezcenna.- Kim?! Co ty tu robisz?

-Whooo! Kim wróciła.- ponownie krzyknął Jerry, tym razem o wiele głośniej.

-Tak? Teraz mamy szansę wygrać turniej!- zawtórował mu Rudy. Ale po chwili zmienił ton kierując słowa w stronę Jerrego, Miltona i Eddiego.- To nie znaczy, że wam poszłoby gorzej…

I po chwili wycofał się z powrotem do gabinetu.

-To ja się przebiorę.- powiedziałam wychodząc do przebieralni. Po kilku minutach byłam już na macie.

-Kim, może mały sparing?- zapytał w pewnym momencie Jack, stając na środku maty.

-Kim, wiesz, że nie musisz tego robić…- szepnęła mi do ucha Shelley.

-Ale chcę.- odszepnęłam jej i ruszyłam na matę. Pokłoniliśmy się i zaczęliśmy.

Czułam, że Jack nie daje z siebie stu procent.

-Znowu dajesz mi fory, bo jestem dziewczyną?- zapytałam przypominając sobie sytuację sprzed około półtorej roku [Kim of kong].

-Mniej więcej.- odpowiedział chytrze się uśmiechając i patrząc na mnie tym wzrokiem „podrywacza”.

-Więc możesz skończyć…- odpowiedziałam, wykonując przy okazji wykop z obrotu, który odepchnął go całkiem mocno.- Chyba, że akurat jesteś tak zajęty Kelly, że nie możesz się skupić?- specjalnie użyłam słów, które mogłyby wyprowadzić go z równowagi. Na szczęście mi się udało. Przez krótką chwilę Jack nie wiedział jak zareagować, a ja to wykorzystałam. Jednym ruchem powaliłam go na matę.

-Jak widać, nie potrzebuję twojego fory.- szepnęłam.- W niczym.

Potem ruszyłam w stronę moich nowych starych przyjaciół. Każdemu z nich przybiłam piątkę.

-Whooo! Kimi wygrała… Stary, straciłeś formę.- wykrzyknął Jerry, gdy podszedł do nas Jack.

-A ty od kiedy zachowujesz się jak Kelly?- spytał Jack kierując te słowa prosto we mnie. I to nie całkiem miłym tonem…

-A ty od kiedy zachowujesz się jak dupek? Od zawsze jak zgaduję?- rzuciłam, siląc się na spokojny ton.

-Coś sugerujesz, Kim?

-A jak myślisz?

Nie miałam ochoty się kłócić, więc odwróciłam się na pięcie i podeszłam do swojej szafki, do której Shelley wsadziła już moje rzeczy. Wyjęłam z niej drugą butelkę wody, bo tą, którą trzymałam w rękach już prawie opróżniłam.

-Znowu unikasz tematu…- zaczął Jack podchodząc do mnie i zamykając mi drzwiczki szafki przed nosem.

-Nie. Po prostu nie mam zamiaru się z tobą kłócić. Jeśli chcesz wiedzieć, to nie po to tu wróciłam. Wróciłam tu dla całej reszty. I o ile się nie mylę mamy ćwiczyć… Turniej za tydzień, prawda?

Dałam Jackowi jasno znać, że powinien uznać to za pytanie retoryczne, odwracając się na pięcie. Chwyciłam Jerrego za łokieć i pociągnęłam na matę. Wynik był przesądzony od samego początku, ale nie chciałam kończyć sparingu i wracać do Jacka, więc improwizowałam. Robiłam wszystko, byleby tylko nie wygrać za szybko. W końcu, po około dziesięciu minutach, Jack wszedł na matę, pomiędzy mnie a Jerrego i powalił go na ziemię. Już miałam rzucić coś w stylu „Możesz się nie wtrącać?!”, ale uznałam, że to do niczego nie prowadzi.

-Skończyłam.- powiedziałam, wychodząc z dojo i kierując się w stronę knajpki Phila Falafela.

Z PUNKTU WIDZENIA JACKA

-Skończyłam.-powiedziała Kim, wychodząc z dojo. Dosłownie sekundę później wybiegła za nią Shelley, posyłając mi mordercze spojrzenie, a za nią Eddy i Milton.

Całkowicie wkurzony podszedłem do jednego z manekinów i zacząłem w niego walić.

-Stary, co ty wyprawiasz? Kim wraca, jest nawet pokojowo nastawiona, a ty…- Jerry widzi, że go ignoruję, więc podchodzi do mnie i szarpiąc mnie za ramię obraca w swoją stronę.-… traktujesz ją… Nawet brak słów na opisanie tego, jak się zachowujesz. Szczególnie po tym co mi o niej powiedziałeś. I jakbyś zapomniał, to wcale nie było to nic niemiłego, a nawet…

-Dobra. Zrozumiałem.- przerwałem mu. Spojrzał na mnie, jakbym to ja zazwyczaj wszystkiego nie rozumiał.

-No najwidoczniej nie zrozumiałeś…- wzrok Jerrego się nasilił. Właśnie wtedy zrozumiałem o co mu chodzi. Potarłem ręką kark i ruszyłem w stronę wyjścia.

Szybko wszedłem do Phila Falafela, zobaczyłem, że Kim siedzi z resztą przy stoliku w głębi pomieszczenia. Podszedłem do nich i patrząc intensywnie na Shelley, przekazałem jej co miałem do przekazania. Na szczęście zrozumiała i posyłając takie same spojrzenia chłopakom, wyszli z lokalu.

Usiadłem naprzeciwko Kim. Widziałem, że unikała mnie wzrokiem.

-Kim, ja…

-Jack.- przerwała mi.- Nie powinnam wracać. Shelley zapewniała mnie, że nie będzie kłopotów, ale jak widać…

-Kim, nie powinienem mówić takich rzeczy…- zacząłem. Ale najwidoczniej nie zamierzała dać mi dokończyć nawet tego.

-A mnie to nie obchodzi. Nie chcę psuć atmosfery przez to co było kiedyś. Zachowujmy się jak przyjaciele. Jak wtedy kiedy dopiero się poznaliśmy. Myślę, że tak będzie najlepiej.- zgadzałem się z nią w stu procentach, ale nie wiedziałem, jak to powiedzieć. Po chwili wpadłem na pomysł.

-Hej, jestem Jack.- wyciągnąłem rękę nad stołem, uśmiechając się szeroko.

-A ja Kim.- odpowiedziała, uśmiechając się tak uroczo, że aż zaparło mi dech.

2 komentarze:

  1. "-Hej, jestem Jack.- wyciągnąłem rękę nad stołem, uśmiechając się szeroko.

    -A ja Kim.- odpowiedziała, uśmiechając się tak uroczo, że aż zaparło mi dech." - mój ulubiony moment *.* Super rozdział !!! No nie mogę !! :D Brak mi słów ! Tw rozdziały są MEGA ! :D No więc... kiedy new ? :))

    OdpowiedzUsuń